Protekcjonizm zachodniej Europy w kończącej się kadencji PE dzielił UE

2019-05-23 17:23 aktualizacja: 2019-05-23, 18:33
Fot. PAP/EPA/STEPHANIE LECOCQ
Fot. PAP/EPA/STEPHANIE LECOCQ
UE coraz bardziej zmaga się z protekcjonizmem; pokazały to głosowania ws. pracowników delegowanych w kończącej się kadencji PE. „Skutkiem najnowszych propozycji regulacji może być przenoszenie firm z Europy Środkowo-Wschodniej na Zachód” - mówi PAP ekspert dr Marek Benio.

W ciągu ostatnich pięciu lat Europejczycy byli świadkami wielu głosowań parlamentarnych dotyczących ochrony socjalnej, zasad delegowania pracowników czy nowych regulacji w sprawie transportu międzynarodowego. Wiele z nich świadczyło, że w UE narasta protekcjonizm gospodarczy państw Zachodu wobec rosnącej konkurencyjności gospodarek Europy Środkowo-Wschodniej, w tym Polski.

Benio, który jest wiceprezesem Stowarzyszenia Inicjatywa Mobilności Pracy, podkreśla, że korzeni protekcjonizmu w XXI wieku w UE nie należy szukać w dojściu Emmanuela Macrona do władzy we Francji w 2017 r., ale są one konsekwencją rozszerzenia Unii w 2004 r. o 10 nowych krajów.

„Duża grupa państw o znacznie niższym poziomie rozwoju gospodarczego dołączyła do grupy państw lepiej rozwiniętych i to wywołało napięcia. Umowa była taka, że do Europy Środkowo-Wschodniej z Zachodu miał płynąć kapitał oraz dobra i tak też się stało. Okazało się to niezwykle korzystne dla krajów Europy Zachodniej, bo pozwoliło im rozszerzyć rynki zbytu na ich produkty i umożliwiło inwestowanie ze znacznie wyższą stopą zwrotu niż w krajach +starej+ piętnastki. Umowa zakładała jednocześnie otwarcie rynków pracy krajów Zachodu dla pracowników +nowej+ Unii” – wskazuje ekspert.

W momencie rozszerzenia UE w 2004 r. wszystkie kraje - z wyjątkiem Szwecji, Wielkiej Brytanii i Irlandii – wprowadziły 7-letni okres przejściowy na swobodny przepływ osób. Oznaczało to ograniczone możliwości bezpośredniego zatrudnienia w Niemczech czy we Francji. Niemiecka gospodarka potrzebowała jednak fachowców i wykorzystała inną z czterech unijnych swobód - świadczenia usług. Polscy fachowcy zaczęli jeździć do Niemiec jako pracownicy polskich usługodawców.

„Jeszcze w latach 2004-2005 r. polskie usługi były znacząco tańsze od lokalnych usług w Niemczech czy we Francji. Szybko zaczęliśmy konkurować jakością, a nie ceną. W ciągu ostatnich 15 lat polskie firmy wyspecjalizowały się jednak w świadczeniu usług transgranicznych. Stworzyliśmy własną specjalizację gospodarczą. Tak jak Niemcy mają dobre samochody, Hiszpanie mają dobry design, my mamy bardzo dobrej jakości usługi” – mówi Benio. Badania pokazują, że polscy pracownicy delegowani są drożsi od lokalnych, a jednak mit taniej siły roboczej ze wschodu nie wygasa.

Symbolem zmiany w podejściu do niepisanej umowy w sprawie otwarcia rynków były cztery wyroki Trybunału Sprawiedliwości UE w latach 2007-2008. „Określane są jako +Kwartet Laval+. Pokazały, że prawo europejskie stawia swobodę świadczenia usług wyżej niż autonomię państw członkowskich w kreowaniu własnych standardów prawa pracy i ubezpieczeń społecznych” – mówi ekspert. Państwom starej piętnastki zabrakło cierpliwości, by pozwolić nowym państwom rozwinąć wysokie standardy socjalne. Podjęły próbę ich zadekretowania. Jednak nie po to, by poprawić byt pracowników delegowanych, lecz by osłabić konkurencyjność ich pracodawców.

Zdaniem dra Benia było to początkiem pęknięcia w UE i stało się zaczątkiem fali zachodnioeuropejskiego protekcjonizmu. W Brukseli podjęto prace nad instrumentami ograniczającymi swobodę świadczenia usług w UE, a niezłym uzasadnieniem były prawa socjalne.

Kończąca się kadencja PE – jak mówi ekspert – jest symboliczna. „W 2015 r. siedmiu ministrów pracy krajów Europy Zachodniej, w tym Niemcy i Francja, skierowało do KE list, domagając się ograniczenia okresu delegowania pracowników i wyrównania wynagrodzeń. Krótko później kraje Europy Środkowo-Wschodniej odpowiedziały +listem dziewięciu+, wskazując, że byłoby to sprzecznym z Traktatem ograniczeniem swobody świadczenia usług” – wskazał.

Następnie aż 11 parlamentów UE – 10 z Europy Środkowo-Wschodniej i duński – sprzeciwiło się projektowi Komisji Europejskiej nowelizacji dyrektywy o pracownikach delegowanych, zarzucając mu naruszenie zasady subsydiarności. Tzw. żółta kartka nie zatrzymała jednak regulacji – dyrektywa o pracownikach delegowanych mimo sprzeciwu europosłów w PE przede wszystkim z Europy Środkowo-Wschodniej została znowelizowana.

Państwa Europy Zachodniej, jak podkreśla Benio, nie ukrywają już, że nie chodzi o prawa pracowników delegowanych, a interes pracowników państw Zachodu. Efektem tego jego zdaniem może być przenoszenie konkurencyjnych firm z Europy Środkowo-Wschodniej na Zachód. Ograniczając swobodę świadczenia usług, wymusza się korzystanie ze swobody zakładania przedsiębiorstw. A składki i podatki płyną do państwa – siedziby firmy.

„Jeszcze kilka lat temu myślałem, że chodzi o przejęcie wykwalifikowanych specjalistów, niekoniecznie z wyższym wykształceniem, osób z konkretnym fachem w ręku, które dodatkowo mają wysoki etos pracy. Obserwując jednak projekt nowelizacji zasad koordynacji ubezpieczeń społecznych, który zdjęto z porządku obrad ostatniej sesji plenarnej, zaczynam podejrzewać, że może chodzić o przejęcie firm usługowych” – wskazał.

Jego zdaniem projektowane przepisy zmierzają do tego, żeby bardziej opłacało się przerejestrować firmy do krajów, gdzie jest większość klientów danej usługi, niż żeby z dowolnego miejsca w UE świadczyć usługi na terenie wszystkich krajów członkowskich.

„To złamanie zasady swobody świadczenia usług. Kraje Europy Środkowo-Wschodniej, przede wszystkim Polska, stały się ofiarą własnego sukcesu. Zachód dostrzegł w polskich firmach ogromny potencjał i dlatego chce je przejąć” – wskazał.

Otwartym pytaniem pozostaje, jak zachowają się polskie firmy. „Negatywny dla polskiej gospodarki skutek drenażu firm jest jednak najbardziej szkodliwy dla jednolitego rynku. Polityka, która polega na wydłubywaniu najlepszych zasobów z krajów, które doganiają państwa Zachodu, prowadzi do głębszej peryferyzacji gospodarczej nowych członków UE. W efekcie zamiast konwergencji gospodarczej będziemy mieli do czynienia z utrwalaniem się różnic gospodarczych. Obawiam się, że może się to pogłębiać” – dodaje.

Jeśli Zachód zacznie przejmować w ten sposób polskie firmy, do budżetu zacznie płynąć mniej podatków. „Gospodarka może stracić potencjał i się zatrzymać. Dojdzie też do wyludniania się krajów Europy Środkowo-Wschodniej. To spowoduje narastanie problemów społecznych. Pojawi się niezadowolenie społeczne, a to będzie podsycało ruchy antyeuropejskie wewnątrz Europy. Nikt na tym nie skorzysta” – wskazał.

Ekspert dodaje, że pracownicy delegowani są na Zachodzie wykorzystywani w bieżącej debacie politycznej. Jak wyjaśnia, wprowadzając nowe regulacje na poziomie europejskim, Francja próbuje zrzucić winę na Polskę i pracowników z krajów Europy Środkowo-Wschodniej za niekorzystną sytuację na francuskim rynku pracy i wysokie bezrobocie. Tymczasem pracownicy delegowani są remedium na niedobór fachowców i przyczyniają się do lepszej ich alokacji na całym rynku UE. To najbardziej proeuropejski instrument konwergencji, jaki istnieje. Dużo lepszy od funduszu spójności, bo tworzący trwały potencjał rozwojowy w państwach „doganiających”.

„Źródłem pracy poniżej kosztów jest praca nierejestrowana, czyli szara strefa, a nie pracownicy delegowani. To do Brukseli nie chce jednak dotrzeć. Dyrektywa o pracownikach delegowanych w efekcie jest uszczelnianiem furtki w sytuacji, gdy wokół domu nie ma płotu” – tłumaczy.

Co mogą z tym zrobić kraje Europy Środkowo-Wschodniej? „Po rezygnacji z nicejskiego sposobu głosowania, trudniej jest budować mniejszości blokujące. Z żółtej kartki, którą zgłosiło 10 państw Europy Środkowo-Wschodniej i Dania wobec propozycji nowelizacji dyrektyw o pracownikach delegowanych, w ostatecznym głosowaniu w Radzie UE sprzeciwiły się tylko Polska i Węgry. To pokazuje niską zdolność budowania koalicji przeciwko protekcjonizmowi w Europie Środkowo-Wschodniej” – zaznaczył.

Z Brukseli Łukasz Osiński (PAP)

luo/ ndz/ kar/