"Wszystkie te ofiary nie są zapomniane. Ten czyn pozostawił głębokie rany, żałobę u krewnych, ból i traumę u dotkniętych oraz trwały uraz w naszym społeczeństwie. Ponieważ widzimy, że wolnościowa demokracja jest narażona na niebezpieczeństwo" - powiedział w rocznicę zamachu przewodniczący niemieckiego Bundestagu Wolfgang Schaeuble.
Polityk współrządzących w RFN chadeków zastrzegł, że państwo nie może zagwarantować 100-procentowego bezpieczeństwa. Robi jednak wszystko, aby chronić wolność każdego człowieka.
Anis Amri, który 19 grudnia 2016 roku wjechał rozpędzoną ciężarówką na jarmark bożonarodzeniowy w berlińskiej dzielnicy Charlottenburg, od dłuższego czasu był na policyjnej liście osób stanowiących zagrożenie. Był notowany przez służby za handel narkotykami. Wiadomo było też, że jest skłonny do przemocy.
Po zamachu Amriemu udało się uciec do Włoch, gdzie cztery dni po ataku zginął w wymianie ognia z policją.
Śledztwo wykazało, że niemieckie instytucje odpowiedzialne za bezpieczeństwo popełniły w postępowaniu z przebywającym od 2015 roku na terenie Niemiec Tunezyjczykiem wiele kardynalnych błędów. Pomimo istniejących przesłanek nie umieszczono go w areszcie i nie deportowano do kraju pochodzenia, co pozwoliłoby uniknąć zamachu.
W zamachu sprzed trzech lat zginęło w Berlinie 12 osób, w tym jeden Polak - kierowca ciężarówki, którą uprowadził Tunezyjczyk.
Z Berlina Artur Ciechanowicz (PAP)
asc/ ap/