Minister Dmowska-Andrzejuk: po igrzyskach w Tokio audyt polskiego sportu

2020-01-31 12:30 aktualizacja: 2020-01-31, 12:30
Danuta Dmowska-Andrzejuk. Fot. PAP/Paweł Supernak
Danuta Dmowska-Andrzejuk. Fot. PAP/Paweł Supernak
Minister Danuta Dmowska-Andrzejuk w wywiadzie dla PAP przyznała, że po igrzyskach w Tokio chciałaby dokonać audytu polskiego sportu, by przeanalizować sytuację w poszczególnych dyscyplinach. "Igrzyska są momentem przełomowym, więc to dobra okazja do takiego bilansu" - podkreśliła.

Polska Agencja Prasowa: Jak się pani odnajduje w nowej roli?

Danuta Dmowska-Andrzejuk: Minęło niecałe dwa miesiące od mojego powołania na ministra sportu, a wydaje mi się, że trwa to już znacznie dłużej. Za mną bardzo intensywny okres. Dużo spotkań, rozmów, wiele tematów. Bardzo mi zależało na tym, aby jak najszybciej poznać pracę ministerstwa "od kuchni".

PAP: Praca ministra jest bardziej intensywna niż życie zawodowego sportowca?

D.D-A.: Myślę, że tak. Do tego w moim przypadku jest dodatkowo wzmożona przez rodzinę, dwójkę dzieci, w tym jedno naprawdę małe, więc to połączenie jest dość trudne. Obowiązków na obu "etatach" nie brakuje. Staram się to wszystko pogodzić, na razie czasu brakuje mi tylko na uprawianie sportu, a od tego byłam wiele lat i chyba nadal jestem uzależniona.

PAP: Oficjalnie kariery przecież wciąż pani nie zakończyła...

D.D.-A.: Wiedziałam, że ten moment się zbliża, chociaż bardzo trudno jest powiedzieć: koniec. Druga ciąża sprawiła, że przestałam myśleć o powrocie do wielkiego wyczynu, niemniej jednak zrodził się plan, by w maju wystartować w mistrzostwach Polski. A jak już startować, to wypada być w formie. Moja koleżanka z klubu i kadry Ewa Trzebińska śmiała się nawet, że gdybym wystartowała, to musiałabym być dobrze przygotowana, bo na pewno przyjechałaby telewizja i byłoby większe niż zwykle zainteresowanie mediów. Takie myśli towarzyszyły mi na początku pracy w ministerstwie, ale szybko zrozumiałam, że musiałoby się to odbyć kosztem rodziny, więc chyba nic z tego nie wyjdzie.

PAP: Koleżanki ze szpadowej drużyny powoli mogą się szykować do startu w igrzyskach Tokio... Nie zazdrości im pani?

D.D-A.: Występ olimpijski pozostanie już moim niespełnionym marzeniem. Najbliżej kwalifikacji byłyśmy z dziewczynami przed igrzyskami w Londynie. Pojawiły się jednak kłopoty zdrowotne w kadrze, w tym moje z sercem, i wszystko się rozsypało. Myślę, że konsekwencją tamtego sezonu były kolejne bez większych sukcesów, a kilka ładnych lat upłynęło zanim ekipa szpadzistek się odbudowała. Bardzo się cieszę, że w tym roku dziewczyny pojadą na igrzyska, w dodatku jako jedne z faworytek. Świetnie też zdają sobie sprawę, że równie dobrze mogą stanąć na podium, jak i skończyć na ósmym miejscu. Mam nadzieję, że spełnią swoje marzenia o olimpijskim medalu, a mi dane będzie je mocno wspierać z boku. Do tego trzy z naszych szpadzistek będą mogły wystartować indywidualnie, a wszystkie w ostatnich miesiącach pokazały, że stać je na wiele. Życzę im sukcesu, bo cała polska szermierka bardzo go potrzebuje.

PAP: Czy przygotowania do igrzysk to temat numer jeden w codziennej pracy ministerstwa?

D.D-A.: Jeśli chodzi o sport wyczynowy to zdecydowanie tak, choć te przygotowania są już tak naprawdę na finiszu. Wszelkie niezbędne środki, które związki i sportowcy potrzebują na przygotowania, zostały zabezpieczone w budżecie, nawet z pewną rezerwą na wypadek uzyskania przez naszych zawodników większej niż się spodziewamy liczby kwalifikacji. Jeśli tylko wystąpi taka potrzeba, to będzie z czego dorzucić. Należy pamiętać przy tym, że przygotowania do igrzysk trwają cztery lata i to długotrwały proces.

PAP: Cykl czteroletni, ale to obecny minister będzie rozliczany ze startu biało-czerwonych w Tokio...

D.D-A.: Pojawiają się różne szacunki, wyliczenia, słyszałam nawet, że jednej z firm analitycznych wyszło, że polscy sportowcy zdobędą 18 medali. Optymiści w kraju mówią o 20, z analizy rezultatów ostatnich mistrzostw świata w dyscyplinach olimpijskich wynika z kolei, że możemy się zmieścić w przedziale 12-15. Prawda jest jednak taka, że sukcesem byłoby poprawienie - choćby o jeden - dorobku z ostatnich igrzysk w Rio de Janeiro. Z każdego miejsca na podium powinniśmy i będziemy się bardzo cieszyć, bo o medale jest coraz trudniej. Ale chcę podkreślić, że powinniśmy się też starać, żeby ekipa olimpijska była jak najliczniejsza. Bo występ w igrzyskach to często owoc czterech lat wyrzeczeń, ciężkiej pracy, a niektórzy nawet całe życie trenują po to, by móc się zaprezentować w tej jedynej w swoim rodzaju imprezie.

PAP: Jakiej zatem liczebności polskiej ekipy można się spodziewać?

D.D-A.: Na ten moment oscyluje to wokół 250 osób, ale w wielu dyscyplinach kwalifikacje wciąż trwają. Szanse, aby pojechać do Japonii mają też jeszcze choćby koszykarze, a udział przedstawicieli gier zespołowych wyraźnie wpływa na liczebność reprezentacji.

PAP: Nie samymi igrzyskami resort jednak pewnie żyje...

D.D-A.: Skupiamy się na kontynuacji programów, które zapoczątkowane zostały w poprzedniej kadencji. Bardzo pozytywnie został odebrany przez środowisko program Team 100, który powstał z myślą o perspektywicznych zawodnikach. Jego beneficjentami, w założeniu, miało być stu młodych, utalentowanych i już odnoszących sukcesy sportowców, a program rozrósł się do ok. 250, w tym 37 z niepełnosprawnościami, z czego można się tylko cieszyć. W Instytucie Sportu - Państwowym Instytucie Badawczym powstał zespół, który zajmuje się monitorowaniem tego programu, i z jego analiz wynika, że w zasadzie wszyscy, którzy mogliby liczyć na wsparcie z tego tytułu są nim objęci. Oczywiście mają miejsce naturalne roszady, ale nikt nie został pominięty. Jednocześnie cały czas ma miejsce weryfikacja, czy objęci pomocą zawodnicy notują progres wynikowy, czy nie. Do tego jest 83 sportowców, którzy trafili pod "opiekę" spółek Skarbu Państwa. Ze strony różnych firm przed igrzyskami rośnie zainteresowanie podobnymi patronatami, bo sukces olimpijski ma swój wymiar marketingowy, więc to mnie bardzo cieszy.

PAP: A co z rozwojem infrastruktury sportowej?

D.D-A.: Wywodzę się z dyscypliny sportowej, w której moim zdaniem osiągamy sukcesy "mimo wszystko". Infrastruktura, jeśli chodzi o szermierkę, wciąż pozostawia wiele do życzenia, a takich dyscyplin jest co najmniej kilka. Bez odpowiedniej bazy, która przecież nie służy wyłącznie wyczynowcom, nie można liczyć na sukcesy w zawodowym sporcie. Dlatego cieszę się z rozwoju programu "Sportowa Polska", dzięki któremu stale poprawia się stan lokalnej infrastruktury, z uwzględnieniem tej przyszkolnej. Musimy działać dwutorowo, bo bez obiektów dla najmłodszych nie będziemy mieć z czego wybierać przyszłych mistrzów. Poza tym lepsza baza pomoże nam w dzieciach zaszczepić miłość do sportu i oderwać je od komputerów, tabletów, itp.

PAP: Sport jest chyba coraz mniej atrakcyjny dla młodzieży...

D.D-A.: Bo o wszystko jest łatwiej, większa jest dostępność przeróżnych dóbr, a kiedyś właśnie sport dawał niesamowitą szansę awansu społecznego, poprawienia swojego bytu. Dlatego moim marzeniem jest stworzenie centrów akademicko-olimpijskich, na wzór francuski czy amerykański, gdzie jest centralizacja szkolenia, gdzie sport olimpijski jest dostępny dla młodych ludzi, którzy chcieliby godzić wyczyn z rozwojem naukowym, by mogli się jednocześnie realizować w więcej niż jednej dziedzinie. Zależy mi też, aby poszerzyć współpracę z uczelniami zagranicznymi, które chętnie przyjmują sportowców. Wydaje się, że jak młodzież będzie widzieć całe spektrum korzyści z uprawiania sportu, to chętniej będzie się do niego garnąć bądź przy nim zostawać i nie rezygnować np. dlatego, że trudno pogodzić wyczyn z karierą naukową. To powinno też przekonać rodziców, że sport może ich dzieciom ułatwić zdobycie dobrego wykształcenia.

PAP: Ważnym ogniwem stabilizacji w trakcie kariery, ale i po niej jest dla polskich sportowców wojsko...

D.D-A.: W wielu dyscyplinach najlepsi sportowcy mogą liczyć na etaty wojskowe, czego sama jestem przykładem. To bardzo ważny element wpływający na życiową stabilizację i sprawiający, że sportowiec może się skupić na treningu i realizacji swojej pasji. Chciałabym rozszerzyć współpracę z wojskiem, mam nadzieję, że tych etatów będzie więcej niż obecnych 250. Ale z drugiej strony znaleźć formułę, która pozwoli, by rozpowszechniać informacje o związkach sportowców z wojskiem, co będzie z korzyścią dla obu stron. Kiedyś były kluby wojskowe, teraz przy wybranych jednostkach są tzw. zespoły sportowe, ale świadomość kibiców w tej kwestii jest niewielka.

PAP: Sport w wymiarze powszechnym powinien mieć też walor prozdrowotny...

D.D-A.: Skoro sport pomaga walczyć z otyłością czy nadwagą u dzieci i młodzieży, to moim zdaniem naturalne jest, że część środków z tzw. podatku cukrowego powinna trafić do sportu. I z taką inicjatywą wystąpiłam. Szczegóły są opracowywane, ale plan jest taki, że pewna kwota będzie zasilać Fundusz Rozwoju Kultury Fizycznej, co sprawi, że będziemy mogli jeszcze więcej pieniędzy przeznaczyć na sport dzieci i młodzieży, ale także na infrastrukturę.

PAP: Trudnym tematem jest funkcjonowanie polskich związków sportowych. Jest kilka przykładów federacji, w których nie dzieje się najlepiej - mówiąc delikatnie. Sztandarowym przykładem jest kolarstwo...

D.D-A.: Kolarstwo moim zdaniem ma wszystko, by się rozwijać i odnosić sukcesy. Mnóstwo osób jeździ rekreacyjnie na rowerze, więc nie powinno być problemów z naborem kadr. Ma piękne tradycje, nie może narzekać na brak sponsorów, są wielkie imprezy, z Tour de Pologne na czele, które pozwalają podnosić popularność dyscypliny oraz zawodników, z którymi młodzież może się identyfikować. Infrastruktura też jest na odpowiednim poziomie. To, że związek praktycznie w prezencie dostał tor w Pruszkowie, gdyż 90 procent środków na jego powstanie pochodziło ze środków publicznych, jest ewenementem. I związek to wszystko zaprzepaścił. Ministerstwo nie ma wpływu na decyzje działaczy, jedno, co mogliśmy zrobić, to zapewnić środki na szkolenie i te trafiają do zawodników za pośrednictwem PKOl i jednego ze związków okręgowych. Mam nadzieję, że mimo tych zawirowań kolarze spiszą się w Tokio - dosłownie i w przenośni - na medal. Na pewno środowisko musi się zjednoczyć i porozumieć, bo inne dyscypliny mogą pozazdrościć podstaw, a radzą sobie organizacyjnie dużo lepiej.

PAP: Spotkała się pani z kierownictwem związku na komisji sejmowej i chyba zaproponowana strategia rozwoju i wyjścia z kłopotów pani nie przekonała...

D.D-A.: No niestety nie. W skrócie można ją streścić słowami: "potrzebujemy pieniędzy". Tym razem na sto torów do kolarstwa BMX, konkurencji bez tradycji w naszym kraju, raczkującej i słabo rokującej, jeśli chodzi o sukcesy. Ale żeby było jasne, kolarstwo to nie jedyny związek, z którego docierają niepokojące sygnały. Dobry czas na konkretne decyzje i rozwiązania przyjdzie po igrzyskach. Na razie staramy się nie zaburzać przygotowań do najważniejszej imprezy czterolecia.

PAP: Ma pani już plan, co zrobić po igrzyskach?

D.D-A.: Zastanawiam się nad przeprowadzeniem audytu sportu polskiego, by przeanalizować sytuację w poszczególnych dyscyplinach, ocenić to, co do tej pory się działo, jakie są perspektywy na przyszłość, gdzie są rezerwy. Igrzyska są momentem przełomowym, zwrotnym, więc to dobra okazja do takiego bilansu. Będzie to też sposobność, by pochylić się nad sytuacją związków sportowych, zwłaszcza tych, które nie radzą sobie najlepiej. Liczę, że przy pomocy tworzonej teraz przeze mnie Społecznej Rady Sportu uda się przez samo środowisko załatwić kilka spraw dla dobra sportu.

PAP: Jesienią w kilku związkach sportowych zmiany, przynajmniej personalne, będą wynikać z przepisów o dwukadencyjności. Misja kilku prezesów, także powszechnie wysoko ocenianych, dobiegnie końca z mocy ustawy. Pojawiają się głosy, że to nie jest dobre rozwiązanie, a szef PZPN Zbigniew Boniek głośno przekonuje, że ustawa powinna być zmieniona...

D.D-A.: Wiem, jaki cel przyświecał wprowadzeniu tego przepisu. Chodziło o naruszenie skostniałych często struktur, rozkruszenie "betonu", który powodował stagnacje, czy to sportową, czy organizacyjną. Wiem, że zgodnie z ustawą kilku dobrych prezesów będzie musiało odejść. Tak sytuacja wygląda na dziś, bo przepisy są w tym wymiarze zero-jedynkowe. Ostatnie lata pokazują jednak, że w niektórych związkach prezesi zmieniają się znacznie częściej niż wynikałoby z kadencji, a problemy pozostają. Jeszcze przed igrzyskami planuję spotkanie z szefami wszystkich związków sportowych. Porozmawiamy, zobaczę, jaka będzie opinia środowiska. Może rzeczywiście warto się nad tym pochylić. Z drugiej strony chciałabym, żeby płynniej do struktur związkowych przechodzili utytułowani zawodnicy kończący kariery, których wiedza i doświadczenie są moim zdaniem zbyt słabo wykorzystywane przez federacje. To też byłby sposób na odmłodzenie i profesjonalizację kadr.

PAP: Pół roku temu Polska otrzymała prawo organizacji Igrzysk Europejskich w 2023 roku. Czy w tej kwestii coś dzieje?

D.D-A.: Jesteśmy na etapie konsultacji m.in. z PKOl oraz władzami Krakowa i województwa małopolskiego, by przygotować program sportowy. Jako gospodarze i organizatorzy mamy na to duży wpływ i chcemy to wykorzystać. Program, który ma być przygotowany do końca marca, uwzględni polskie tradycje sportowe oraz istniejącą już w Małopolsce infrastrukturę. Rozmawiamy też z federacjami międzynarodowymi, by rywalizacja w jak największej liczbie dyscyplin miała rangę mistrzostw Europy, tak będzie choćby z bliską mi szermierką. Poza tym to będzie rok przed igrzyskami w Paryżu, więc zależy nam, by w Polsce walczono też o kwalifikacje olimpijskie. To wszystko sprawi, że znacznie wzrośnie prestiż tych zawodów i łatwiej będzie zapewnić atrakcyjną obsadę.

Rozmawiał: Paweł Puchalski (PAP)

pp/ mar/
 

TEMATY: