Ulice wokół centralnego placu chińskiej stolicy są zablokowane. Bacznie obserwują go policjanci, by powstrzymać jakąkolwiek potencjalną demonstrację rocznicową – relacjonuje sytuację w Pekinie japońska agencja Kyodo.
Służby bezpieczeństwa nie pozwalają zagranicznym dziennikarzom zbliżać się do placu. Uzasadniają to środkami prewencji związanymi z pandemią koronawirusa, która wybuchła pod koniec ubiegłego roku w chińskim mieście Wuhan – pisze Kyodo.
Restrykcje związane z pandemią podano również jako przyczynę zakazu rocznicowego czuwania przy świecach w Hongkongu. W ubiegłym roku w wydarzeniu wzięło udział 180 tys. ludzi. Organizatorzy oceniają, że wirus jest tylko pretekstem do ograniczania wolności wypowiedzi i wzywają Hongkończyków do palenia świec we własnym zakresie.
W czwartek rano krewni kilku ofiar masakry odwiedzili ich groby na cmentarzu w Pekinie, mimo obaw, że nie uzyskają na to zezwolenia z powodu pandemii. Na cmentarzu z oddali obserwowało ich około 40 policjantów w cywilu – podała hongkońska stacja RTHK.
W nocy z 3 na 4 czerwca 1989 roku chińskie wojsko otworzyło ogień do tysięcy demonstrujących w Pekinie studentów, robotników i przedstawicieli inteligencji, domagających się reform i swobód obywatelskich. To brutalne działanie władz wobec własnych obywateli stało się dla wielu na świecie symbolem represji w komunistycznych Chinach.
Komunistyczna Partia Chin (KPCh) nigdy nie wzięła na siebie odpowiedzialności za te działania i do dziś stanowczo cenzuruje wszelkie próby dyskusji na ten temat. Nie rozliczono winnych ani nie ogłoszono oficjalnego bilansu zabitych. Według niezależnych szacunków mogło ich być kilkuset, a nawet kilka tysięcy.
Po masakrze chińscy urzędnicy mówili o około 300 ofiarach śmiertelnych, z czego większość mieli stanowić żołnierze, a tylko 23 – studenci.
Rodziny ofiar należące do organizacji Matki Tiananmenu co roku bezskutecznie apelują do władz o śledztwo w sprawie masakry, odszkodowania dla rodzin ofiar, ukaranie odpowiedzialnych za zdławienie protestów i "przełamywanie tabu", jakim jest w Chinach publiczne mówienie na temat tamtych wydarzeń.
Agencja EFE zwraca uwagę, że ruch protestu w 1989 roku nie ograniczał się do Pekinu. „W stolicach każdej z prowincji były różnej wielkości marsze. W Chengdu, w Changshy, w Wuhanie, w Szanghaju. Wiemy, że były protesty i demonstracje” - powiedział hiszpańskiej agencji prawnik Sui Muqing, który w czasie tych wydarzeń był na trzecim roku prawa.
„Gdziekolwiek były protesty, byli zabici i ranni, ponieważ rząd odpowiedział. Były tysiące ofiar śmiertelnych. Z doświadczenia, jeśli chiński rząd mówi, że było 100, to trzeba to pomnożyć przez 10” - zauważył Sui.
Jako przykład absolutnej cenzury podawana jest historia czterech działaczy, skazanych w ubiegłym roku na kary więzienia za produkcję i sprzedaż wódki upamiętniającej wydarzenia z 4 czerwca. Na etykiecie wódki znajdowała się m.in. ilustracja przypominająca o Nieznanym Buntowniku (ang. Tank Man), który w pojedynkę zastąpił drogę kolumnie czołgów na pekińskiej alei Chang’an.
Jeden z producentów trunku, Chen Bing, został skazany na trzy i pół roku bezwarunkowego więzienia, a pozostałym trzem wymierzono po trzy lata w zawieszeniu za „wywoływanie kłótni i powodowanie kłopotów” - informowały wówczas hongkońskie media i organizacje praw człowieka.(PAP)
anb/ mal/