Polska Agencja Prasowa: Bitwa Warszawska jest uznawana za jedną z decydujących w dziejach świata. Z jakimi innymi przełomowymi wydarzeniami możemy ją porównać?
Prof. Andrzej Chwalba: Nie cofając się zbyt daleko – z pewnością podobne znaczenie miała bitwa nad Marną z września 1914 r. Wówczas wojska francuskie powstrzymały atak wojsk niemieckich, które były tak pewne swojego zwycięstwa, że przygotowywały się już do defilady na Champs-Élysées w Paryżu. Stąd jednak to skojarzenie z Bitwą Warszawską? Uważa się, że w czasie bitwy nad Marną doszło do cudownej interwencji św. Joanny d’Arc, a przecież podobnie było w przypadku Bitwy Warszawskiej – również szukano wyjaśnienia tego niezwykłego sukcesu w interwencji Jasnogórskiej Madonny.
Oczywiście takich przełomowych batalii było więcej. W XIX wieku można chociażby wskazać na bitwę pod Lipskiem z 1813 r., którą Napoleon przegrał. Taką przełomową była także ta stoczona pod Sadową w 1866 r.. Rozstrzygnęła wówczas o tym, że to Prusy będą zwycięskim mocarstwem w rywalizacji z Austrią.
PAP: Jak starcie z przedpól Warszawy wpłynęło na losy ówczesnej Europy?
Prof. Andrzej Chwalba: Przede wszystkim wpłynęło na losy Polski oraz ze względu na położenie geograficzne także: Estonii, Litwy i Łotwy. Gdyby polskie wojska przegrały, ich niepodległość byłaby bardzo zagrożona mimo podpisanych układów pokojowych z bolszewicką Rosją. Zagrożona byłaby też niepodległość Finlandii. Natomiast czy Niemcy i Europa mogły doświadczyć bolszewickiej inwazji? Jest to mało prawdopodobne. Sowieckie kierownictwo polityczne na czele z Leninem i Trockim zdawało sobie sprawę z tego, że Armia Czerwona nie jest siłą, która mogłaby się równać z regularnymi armiami państw zachodnich. Bolszewicy nie planowali ataku na Niemcy, zamierzali nawet przekazać im, burząc tym ustalenia Traktatu Wersalskiego, ziemie przyznane Polsce, czyli Wielkopolskę i Pomorze.
Jednocześnie kierownictwo sowieckie nie wykluczało, że jeśli wybuchną rewolucje w krajach takich jak Węgry, Rumunia, Austria czy Włochy, to wówczas Armia Czerwona, na „zaproszenie” przywódców rewolucji ruszy im z pomocą. Trudno stwierdzić, czy takie rewolucje by wybuchły, ponieważ bolszewicy zostali powstrzymani pod Warszawą, Płockiem, Włocławkiem, a wkrótce także pod Lwowem i Zamościem. Sam Lenin powiadał natomiast, że Armia Czerwona bagnetami sprawdzi, czy rewolucja dojrzała już do wybuchu, co mogłoby oznaczać, że mimo wszystko bolszewicy mogliby przez Karpaty ruszyć w kierunku Węgier. Ale na te pytania nie znajdziemy odpowiedzi. Jedynie możemy budować rozmaite opowieści z zakresu historii kontrfaktycznej, w konwencji, „co by było, gdyby”.
PAP: Co z kolei samym Polakom przyniosła Bitwa Warszawska?
Prof. Andrzej Chwalba: Dla Polaków była to batalia o wszystko – o to, jaki będzie nasz los: czy będziemy sowiecką republiką na zachodnich rubieżach powstającego imperium bolszewickiego, czy też państwem samodzielnym, suwerennym i niepodległym, którego warunki rozwoju będziemy sami określać.
Jednak Bitwa Warszawska nie rozstrzygnęła wszystkiego. Armia Czerwona wycofała się, ale nie została rozbita i znajdowała się ok. 200 km na wschód od Warszawy. Dopiero operacja niemeńska, perfekcyjnie przeprowadzona przez Piłsudskiego, a będąca, co najmniej równie ważna jak Bitwa Warszawska, spowodowała, że odrzucono wojska Michaiła Tuchaczewskiego poza Mińsk, a Siemiona Budionnego na południu poza Zbrucz.
PAP: Powiedział pan profesor, że była to „batalia o wszystko”. Jak bardzo realna była Polska sowiecka?
Prof. Andrzej Chwalba: Bardzo realna. Gdyby Polacy przegrali Bitwę Warszawską, to w zajętej przez bolszewików Warszawie, na Cytadeli i na Zamku Królewskim powiewałyby czerwone flagi. Oznaczałoby, to, że Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski z Julianem Marchlewskim i Feliksem Dzierżyńskim przy wsparciu sowieckiej Czeki i Armii Czerwonej przejmuje władzę. Zapewne po klęsce warszawskiej mało prawdopodobne byłyby zwycięstwa polskiego wojska. Mimo braku poparcia dla idei bolszewickiej ze strony polskich robotników i chłopów i, co ważne, polskich kobiet powstałaby sowiecka Polska.
Zwycięstwo i nasz los wisiał na włosku, stąd też napięcie w momencie poprzedzającym decydujące starcie. W przeddzień kontruderzenia znad rzeki Wieprz Piłsudski odwiedził żonę i córki w Bobowej koło Krakowa, które przebywały w dworku Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego. Aleksandra Szczerbińska opisywała, że żegnała męża w taki sposób, jak kiedyś żegnało się rycerza idącego na ostateczny pojedynek. Piłsudski musiał mieć świadomość tego, że od powodzenia lub niepowodzenia tej bitwy zależą nie tylko losy jego, lecz i Polski.
PAP: W jaki sposób potencjał, jaki przyniosła z sobą wygrana w Bitwie Warszawskiej, został przez stronę polską wykorzystany?
Prof. Andrzej Chwalba: W polskich żołnierzy ponownie wstąpił duch bojowy, znów uwierzono w swoje siły. Zresztą sami sowieccy generałowie przyznawali, że pod Warszawą doszło do przełomu mentalnego. Dotychczas Polacy stale się cofali, a od tego momentu z impetem zaatakowali i to Armia Czerwona w popłochu opuściła dotychczas zajmowane stanowiska. Każda bitwa wiąże się z emocjami i ze stanem ducha. Polska siła mentalna została w Bitwie Warszawskiej odrodzona.
PAP: W swojej najnowszej książce wojnę polsko-bolszewicką określa pan profesor jednak już w tytule jako „przegrane zwycięstwo”. Na czym ono polegało?
Prof. Andrzej Chwalba: To nie są słowa autora, lecz Józefa Piłsudskiego. Nie miałbym odwagi tak tego nazywać, gdyby nie zrobił tego sam marszałek. Zatem tytuł mojej książki nawiązuje do słów Piłsudskiego, który po bitwie niemeńskiej powiedział do swoich żołnierzy: „Przegraliśmy zwycięstwo”. Chociaż poprowadził wojska polskie do dwóch decydujących bitew, to jego przeciwnicy polityczni w Polsce dokonali wyboru polskiej delegacji na rokowania pokojowe w Rydze. Jej członkowie, w tym narodowcy i ludowcy, nie podzielali poglądów marszałka na kwestię polskiej granicy wschodniej. Traktat Ryski był porażką Piłsudskiego. Rosja bolszewicka nie została tak daleko odsunięta na wschód, jak tego pragnął. Nie przetrwało sojusznicze, niepodległe państwo ukraińskie.
Ale kontynuując myśl wokół przegranego zwycięstwa. Nie byłoby Bitwy Warszawskiej, lwowskiej czy niemeńskiej, gdyby nie wyprawa kijowska. To początek naszego problemu. Nie musielibyśmy świętować, co prawda wspaniałego, zwycięstwa w Bitwie Warszawskiej, bo już parę miesięcy wcześniej mogliśmy świętować zamknięcie dziejów wojennych z Rosją bolszewicką. Wyprawa kijowska spowodowała jednak rozmaite komplikacje: w jej wyniku zyskał duch Rosjan. Rozpoczęła się wojna ojczyźniana, gdyż Polacy podnieśli rękę na święte dla Moskwy miasto, jakim był Kijów, praźródło imperium rosyjskiego. Piłsudski ruszył na Ukrainę, aby jak najdalej odepchnąć Rosję na wschód. Jego plany polityczne, do których realizacji przygotowywał się od wielu lat, jeszcze jako socjalista w PPS, zakładały rozbicie imperium rosyjskiego i podzielenie go na mniejsze państwa narodowe, które będą polskimi sojusznikami. Piłsudski wierzył, że to możliwe.
Stąd sojusz Polski z Ukraińską Republiką Ludową atamana Symona Petlury i poszukiwanie sprzymierzeńców na Kaukazie. Jednak pomysł, aby daleko odrzucić Rosję na wschód, by powróciła do granic z XVI wieku, z czasów Wielkiego Księstwa Moskiewskiego, okazał się po prostu nierealny. Cele były piękne, ale ich realizacja przerastała nasze siły.
Do maja 1920 r. Piłsudski faktycznie miał w Polsce władzę prawie dyktatorską, nie liczył się z Sejmem. Jednak po serii klęsk spowodowanych wyprawą kijowską, mimo Bitwy Warszawskiej i operacji niemeńskiej, nie odzyskał już tak silnej pozycji politycznej w państwie. Władzę natomiast odzyskał Sejm, w którym większość mieli przeciwnicy Piłsudskiego, czyli Narodowa Demokracja Dmowskiego i ludowcy związani z endekami. Mieli zupełnie inną wizję niż Piłsudski: nie chcieli niepodległej Ukrainy i Białorusi, a nawet Litwy. Miała być tylko Polska, może nawet w skromniejszych granicach, natomiast pomysły, aby utworzyć niepodległe państwa jako bufory na wschodzie, nie przekonały endecji. I to narodowcy, a także ludowcy i socjaliści chcieli jak najszybciej zawrzeć pokój z Rosją bolszewicką.
Polska przegrała także wizerunkowo, co właściwie do dziś widać w komentarzach o Bitwie Warszawskiej w prasie światowej i książkach historyków, choć już nie wygląda to tak źle jak jeszcze 30 lat temu. Obraz polskiego agresora i imperialisty trwale zagościł w zachodnich mediach i mentalności elit Zachodu. Było to następstwo reakcji lewicowej opinii publicznej Europy i USA na wyprawę kijowską i wojnę polsko-bolszewicką. Gdyby nie tak nieprzychylne Polsce nastroje, nie byłoby przecież problemów z dostawą broni i amunicji z Zachodu. Nie byłoby strajków dokerów brytyjskich, francuskich i niemieckich, którzy nie chcieli załadowywać i rozładowywać statków płynących do Polski i do Gdańska z bronią, ponieważ solidaryzowali się z sowiecką Rosją. To bolszewicy byli wtedy bohaterami i nadzieją świata lewicowych wartości. Polska natomiast, jak wówczas pisano, była „agentem Ententy”. Nie było żadnych propolskich wieców, podobnych do tych z 1981 r., kiedy tysiące ludzi wychodziło, aby zamanifestować na rzecz Polaków i „Solidarności”. Natomiast organizowano masowe wiece poparcia dla bolszewików walczących z imperialną Polską.
PAP: Z czego mogło to wynikać? Czy na zachodzie Europy nie zdawano sobie sprawy z tego, z czym może się wiązać bolszewicka Rosja?
Prof. Andrzej Chwalba: Pamiętajmy, że jesteśmy dopiero w roku 1920. Jeszcze wtedy nikt nie mógł wiedzieć, że niedługo do władzy dojdzie Stalin i będzie robił paskudne rzeczy, wprowadzi gigantyczny terror, miliony będą głodować, stworzy imperium łagrów. Rosja bolszewicka pierwsza, jeszcze w trakcie Wielkiej Wojny, podpisała pokój z Niemcami i Austrią, co było dla świata sygnałem, że bolszewicy są pacyfistami. Tym uwodzili opinię światową. Europejska prasa lewicowa pozytywnie przedstawiała bolszewików jako tych, którzy opowiadają się za ludźmi ciężkiej pracy, a chłopów i robotników chcą traktować jako podmiot dziejów.
Miejmy także świadomość, że nastroje w czasie Wielkiej Wojny przesunęły się w lewą stronę. Rosja była zatem atrakcyjną nadzieją światowej lewicy, a nie państwem opresyjnym, w co dzisiaj aż trudno uwierzyć.
PAP: Czy starcia na przedpolach Warszawy można było jednak uniknąć? Dlaczego Piłsudski nie przyjął oferty pokojowej proponowanej przez Lenina jeszcze w 1919 r.?
Prof. Andrzej Chwalba: Wojny nie można było uniknąć. Obszary Białorusi, Ukrainy i Litwy, które opuszczali Niemcy od przełomu 1918/1919 r. stawały się ziemią niczyją. Polacy, tak jak zresztą przez cały wiek XIX, chcieli odzyskać swoją niepodległość w granicach historycznych, czyli w granicach sprzed I rozbioru. Uważali, że to oni, a nie Rosjanie, będą się układali z narodami zamieszkującymi dawną Rzeczpospolitą co do praw, które ewentualnie zostaną im przyznane. Z kolei Rosja, bez znaczenia, czy „czerwona”, czy „biała”, uważała, że wspomniane ziemie są jej częścią.
Rosja wkraczając wówczas na tereny Białorusi, uznała, że wchodzi na swoje ziemie. Nie inaczej Polacy, dowodząc, że to ich terytoria. O tym, kto ma rację, miała rozstrzygnąć wojna. I ona się rozpoczęła, doprowadzając późną jesienią 1919 r. wojska polskie daleko na wschód od Bugu i Niemna. I to wtedy władze sowieckie chciały przerwać działania wojenne i podpisać pokój z czterema państwami bałtyckimi oraz Polską i Rumunią, ponieważ nie byli w stanie tej wojny dalej prowadzić. Przygotowywali już wówczas projekty elektryfikacji państwa oraz realizowania polityki nazwanej później Nową Ekonomiczną Polityką. Potrzebowali czasu i spokoju, aby budować przemysł zbrojeniowy i nowoczesną armię. Część polskich stronnictw, poczynając od endecji, a kończąc na socjalistach Ignacy Daszyńskiego, także tego chciała. Polscy politycy opozycyjni wobec Piłsudskiego byli przekonani, że wynegocjowane linie graniczne zaspokoją polskie apetyty.
Piłsudski natomiast uważał, że Rosja „czerwona” jest słaba. Nie doceniał jej siły. Uważał, że ruszając na Wschód, łatwo przegoni bolszewika, tak jak śpiewamy w żurawiejce: „lance do boju, szable w dłoń, bolszewika goń, goń, goń!”. Niestety okazało się, że atak na Kijów spowodował reorientację Rosjan. To była wyprawa o daleko idących negatywnych konsekwencjach. Utraciliśmy Wilno i Wileńszczyznę na rzecz Litwy, a decyzją aliantów bogate, przemysłowe Zaolzie na rzecz Czechosłowacji. Nie byłoby akcji Lucjana Żeligowskiego na Wilno jesienią 1920 r., która spowodowała wybuch konfliktu polsko-litewskiego, gdyby pokój został zawarty. Nie byłoby też zbrojnego zajęcia Zaolzia w 1938 r. Krótko mówiąc: jest się nad czym zastanawiać.
Rozmawiała Anna Kruszyńska (PAP)