Południowokoreański urzędnik nadzoru łowisk, który zaginął w tym tygodniu w czasie patrolu w pobliżu morskiej granicy między oboma państwami, został zastrzelony przez północnokoreańskich żołnierzy.
Kim oświadczył w formalnej wiadomości, że jest mu „bardzo przykro” z powodu „rozczarowania” prezydenta Korei Płd. Mun Dze Ina i mieszkańców tego kraju incydentem, do którego doszło na morzu – poinformował Suh.
Korea Płn. przekazała również Korei Płd. wyniki własnego dochodzenia w tej sprawie. Według Pjongjangu niezidentyfikowany mężczyzna przekroczył granicę morską na „unoszącym się na wodzie materiale” i nie odpowiedział szczerze na wezwania.
Żołnierze oddali do niego ponad 10 strzałów z odległości 40-50 metrów, zgodnie z właściwymi regulacjami dotyczącymi bezpieczeństwa morskiego – wynika z przekazanych ustaleń.
Według Korei Płn. ciała mężczyzny nie znaleziono, a „unoszący się na wodzie materiał” został spalony zgodnie z wytycznymi dotyczącymi zapobiegania pandemii Covid-19. Zaprzeczono informacjom podawanym wcześniej przez wojsko Korei Płd., że spalono zwłoki urzędnika.
Prezydent Korei Płd. Mun Dze In określił w czwartek zastrzelenie urzędnika jako „szokujące” i „niewybaczalne”. Resort obrony w Seulu nazwał to „aktem brutalności” i wezwał Pjongjang do wyjaśnienia sprawy oraz ukarania winnych.
Był to pierwszy przypadek zastrzelenia południowokoreańskiego cywila w Korei Płn. od 2008 roku. Wówczas ofiarą padła 53-letnia turystka, która w czasie wycieczki w Góry Diamentowe weszła na zastrzeżony teren wojskowy.
Andrzej Borowiak (PAP)