Automatyczna kwarantanna nakładana jest na pacjenta, któremu lekarz wystawi skierowanie na badania wykrywające koronawirusa, a na wszystkich domowników, gdy wynik jego testu okaże się pozytywny.
"Część pacjentów nie chce wymazu, by wykryć koronawirusa, bo wiedzą, że będą musieli być poddani prewencyjnej, automatycznej kwarantannie do uzyskania wyniku. To wielu odstrasza” - powiedziała dr Mastalerz-Migas.
Chorzy nie zgłaszają się do lekarza POZ: wolą po prostu zostać przez 10 dni w domu
Dodała, że niejednokrotnie jest tak, że pacjent zgłasza określone objawy i lekarz chce go skierować na badanie, ale pacjent kategorycznie odmawia. "Lekarz oczywiście powinien je wystawić, ale często odpuszcza, bo wiąże się to z pretensjami pacjenta. Część lekarzy jednak nie ugina się i wystawia te skierowania" – dodała.
Przypomniała, że ustawa z dnia 5 grudnia 2008 r. o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi mówi jasno, że osoba podejrzana o zakażenie taką chorobą ma obowiązek poddać się badaniom, by ją wykryć, ale ten obowiązek jest nie do wyegzekwowania w praktyce.
Jednocześnie zaznaczyła, że wiele osób, podejrzewając u siebie COVID-19 i czując się dość dobrze, pozostaje po prostu przez 10 dni w domu. Jak wytłumaczyła w ten sposób chce uniknąć kontroli wojska czy policji, nakładanej w przypadku wykrycia choroby u pacjenta, zachowuje się jednak odpowiedzialnie, tzn. unika wszelkich kontaktów i wychodzenia z domu. W mniejszych miejscowościach dochodzi do tego obawa przed stygmatyzacją. Dodatkowo też coraz więcej osób pracuje zdalnie, więc wychodzi z założenia, że nikomu nie zagraża i nic się nie dzieje, jeśli przebieg choroby jest łagodny.
W projektowanym rozporządzeniu Rady Ministrów w sprawie ustanowienia określonych ograniczeń, nakazów i zakazów w związku z wystąpieniem stanu epidemii kwarantanna ma obowiązywać od dnia wystawienia takiego skierowania. Obecnie nakładana jest od dnia następnego po wystawieniu skierowania.
"Automatyczna kwarantanna nakładana jest po to, by pacjent podejrzany o COVID-19, dopóki czarno na białym nie ma wyniku, nie zarażał innych, nie chodził np. do sklepu, znajomych” – przypomniała dr Mastalerz-Migas.
Jej zdaniem pewien opór przed wykonaniem badania może wynikać również z tego, że jeszcze do niedawna były spore kolejki do punktów wymazowych, a na wynik badania czekało się kilka dni. Zaznaczyła, że system co prawda zaczął funkcjonować pod tym względem lepiej, ale obawa pozostała. Ludzie są też coraz bardziej zmęczeni i sfrustrowani. "Na przełomie października i listopada zachorowań infekcyjnych i zgłoszeń do POZ było bardzo dużo. Czym to skutkowało? Na teleporadę czekało się kilka dni, a na wynik wymazu kolejnych kilka. Od pierwszych objawów do uzyskania wyniku mijało często ponad 10 dni, a dopiero od tego dnia była nakładana izolacja. W momencie, kiedy przychodził wynik pacjent już był zdrowy” – zauważyła. To zniechęciło pacjentów z niewielkimi objawami do zgłaszania się. "Poziom frustracji i nieufności jest bardzo duży" – dodała.
Spadek zleceń POZ na testy diagnostyczne
Do tego – jak mówiła dalej - dochodzi jeszcze fakt, że izolacja nakładana jest na osobę chorą od momentu otrzymania dodatniego wyniku, co wydłuża czas zamknięcia w czterech ścianach takiej osoby, ale również wszystkich domowników. Odbywają oni kwarantannę dodatkowo jeszcze przez 7 dni od dnia, gdy ozdrowieniec został z izolacji swojej zwolniony. Jeśli się policzy te dni, to rodzina zakażonego może przebywać w kwarantannie nawet miesiąc.
Równocześnie wskazując przyczynę spadku liczby zleceń POZ na testy diagnostyczne wymieniła fakt zamknięcia szkół, który wpłynął na zmniejszenie infekcji w ogóle, w tym również zachorowań na koronawirusa.
"Tutaj z jednej strony mamy do czynienia z efektem częściowego lockdownu, czyli przede wszystkim zamknięcia szkół. To niewątpliwie wpłynęło na zmniejszenie przemieszczania się ludzi. Szkoły zawsze są w sezonie infekcyjnym miejscem szerzenia się różnych patogenów – również koronawirusa" – wskazała dr hab. Mastalerz-Migas.
Przechodzenie na naukę zdalną następowało sukcesywnie wraz ze wzrostem zakażeń i pogarszaniem sytuacji epidemiologicznej. Najpierw wprowadzono ją w szkołach wyższych i ponadpodstawowych, pod koniec października dołączyły dzieci z klas IV-VIII szkół podstawowych, a w drugim tygodniu listopada uczniowie klas I-III. Do stacjonarnego nauczania uczniowie mają szansę wrócić od 18 stycznia.
Konsultant krajowa ocenia stosowanie testów antygenowych w POZ
Ministerstwo Zdrowia poinformowało we wtorek, że w najbliższych tygodniach przekaże testy antygenowe do placówek podstawowej opieki zdrowotnej, by szybko testować pacjentów. Rzecznik MZ Wojciech Andrusiewicz zaznaczył, że minister zdrowia Adam Niedzielski poinformuje w środę o tym, jak będzie wyglądała logistyka przekazywania testów do placówek.
Do wtorkowej zapowiedzi resortu zdrowia odniosła się dr Agnieszka Mastalerz-Migas. Jej zdaniem "wprowadzenie w placówkach podstawowej opieki zdrowotnej testów antygenowych jest dobrym rozwiązaniem, ale powinna to być tylko możliwość, nie obowiązek".
Konsultant pokreśliła, że nie wszystkie przychodnie POZ są przygotowane do takich działań, z uwagi na warunki lokalowe oraz braki w personelu. Systemowo jednak powinno to być możliwe – w tych placówkach, które będą zainteresowane takim działaniem. Zaznaczyła też, że nadal oczywiście pozostaje możliwość skierowania pacjenta na test PCR.
W ocenie Mastalerz-Migas to kierownik placówki powinien podejmować ostatecznie decyzję o tym, czy udostępni pacjentom taką diagnostykę. "Zatem, kto ma możliwości, niech te testy antygenowe robi. Niektóre placówki już je przecież wykonują, ale komercyjnie. A teraz dojdzie możliwość robienia ich bezpłatnie dla pacjentów, a NFZ sfinansuje ich wykonanie" – dodała.
Jej zdaniem kluczem do tego, czy przychodnie udostępnią pacjentom wykonywanie testów antygenowych zależy od tego, czy będą miały odpowiednią infrastrukturę oraz wystarczającą liczbę personelu.
Przypomniała też, że testy antygenowe nie nadają się do diagnozowania pacjentów bezobjawowych. Dodała, że testy te mają najwyższą czułość, czyli możliwość wykrycia osoby chorej w pierwszych siedmiu dniach od pojawienia się objawów.
Testy antygenowe w tej chwili wykorzystuje się m.in. na Szpitalnych Oddziałach Ratunkowych czy izbach przyjęć. Polegają na wykrywaniu białka (antygenu) obecnego na powierzchni wirusa. Jest ono wytwarzane w trakcie infekcji, dlatego tego typu diagnostyka sprawdza się jedynie u osób z objawami. Przy małej ilości wirusa w organizmie test może dać wynik fałszywie ujemny. (PAP)
Autorka: Klaudia Torchała