W środę o godz. 12.30 czasu polskiego nadała meldunek z bieguna geograficznego Ziemi: "Dotarłam".
Po dojściu do "mety" i przywitaniu w przenikliwym słońcu przez trzech polarników stwierdziła: "Ten marsz był niesamowity. Jestem trochę zmęczona, ale szczęśliwa, że jednak dotarłam. Życie jest piękne. Dziękuję wszystkim za pozdrowienia, które w codziennym przekazie satelitarnym docierały nawet tutaj, 18 tys. km od Polski".
Wojtaczka wyruszyła 18 listopada 2016 roku (po dwóch dniach aklimatyzacji) z brzegu kontynentu, z lodowca Ronne spływającego do Morza Weddella. Ostatnią dobę maszerowała non-stop w temperaturze minus 34 st. C. Wcześniej informowała, że resztki jedzenia ma na maksimum dwa dni.
"Denerwuję się czy zdążę. Jestem porządnie zmęczona. Temperatura powietrza poniżej minus 30 st. C i to też szybko zabiera mi energię. Do tego wiatr, w nocy 5 stopni w skali Beauforta (ok. 40 km/h), rano około 4 B. Taka kombinacja powoduje, że temperatura odczuwalna to minus 46 st. C. Ciągle dużo świeżego śniegu. Nie daję rady iść szybciej niż około kilometra na godzinę. Teraz kiedy słodycze już się skończyły, w czasie przerw jem ciepłe płatki z termosu. Dają energię" - przekazała.
Wrocławianka ciągnęła za sobą ważące około 100 kg sanie transportowe ze sprzętem, żywnością i specjalnym paliwem do używania w jej kuchence, tzw. white gas (normalne paliwo nie może być stosowane w tych szerokościach, bo zamarza). Zakończyła swój marsz w ostatnich godzinach aktywności Bazy Antarktycznej ALE (Antarctic Logistics & Expeditions) na Biegunie Południowym.
Po krótkim odpoczynku Wojtaczka wraz z pracownikami bazy zostanie przetransportowana lokalnym samolotem do centrum ALE Union Glacier w okolicy Mount Vinson (4892 m), najwyższej góry Antarktydy, skąd w ciągu doby ma wylecieć specjalnym samolotem transportowym Ił-72 do Punta Arenas w Chile. Wszystko zależy od warunków atmosferycznych, które obecnie są dosyć dobre, jednak okno pogodowe już się zamyka. Nad kontynent nadciąga, wyjątkowo wczesna w tym roku polarna zima, dlatego sezon zostaje zakończony około dwa tygodnie szybciej niż zwykle.
Wojtaczka była uczestniczką wielu wypraw jaskiniowych, ekspedycji polarnych, narciarskich i żeglarskich. Opłynęła jachtami m.in. Spitsbergen, Przylądek Horn i dotarła na Antarktydę. Często podkreślała, że "chorowała" na Biegun Południowy.
Pierwszą kobietą, która bez asysty osiągnęła to miejsce po 50 dniach marszu, była w 1994 roku Liv Arnesen. Norweżka miała po drodze cały czas dobrą pogodę. Wojtaczka wybrała tę samą, klasyczną trasę, długości w linii prostej 1200 km. Omijając m.in. szczeliny pokonała w sumie 1300 km.
Pierwszym Polakiem, który osiągnął samotnie Biegun Południowy był Marek Kamiński w 1995 roku i w 1997 w czasie próby przejścia Antarktydy. Obecnie przebywa w Tokio. W rozmowie z PAP powiedział: "Gosi kibicowałem od samego początku jej marszu. Wierzyłem, że jej wyprawa zakończy się sukcesem. Dziś cieszę się razem z nią. Super wyczyn, wielkie gratulacje!". (PAP)
kali/ cegl/