Klemens Murańka na początku turnieju otrzymał "słabo pozytywny" wynik na obecność koronawirusa.
Sztab naszej kadry i działacze Polskiego Związku Narciarskiego musieli gwałtownie zareagować, aby decyzji o wykluczeniu podopiecznych Michala Doleżala nie utrzymano w mocy. Dopiero po kolejnych testach, oczywiście z wynikami negatywnymi, przywrócono Polaków do rywalizacji. Dyrektor PŚ twierdzi, że ta sytuacja wiele go nauczyła.
- Już w Garmisch wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Ale wróćmy do początku - opowiada Pertile. - W październiku podjęliśmy decyzję, że to lokalne włądze i działacze są odpowiedzialni za opiekę nad zawodami ws. pandemii. To oni informują nas o obowiązujących w danym miejscu zasadach. W Oberstdorfie sprawa była o tyle dziwna, że osobiście nigdy nie słyszałem o sytuacji, iż wynik badania na obecność koronawirusa jest nieoczywisty - mówi Pertile.
Jak dodaje, początkowo przekaz był jasny.
- Dostaliśmy jasny przekaz, a mianowicie, że wśród osób zakażonych jest zawodnik i podróżował z kilkoma innymi osobami. Te osoby to oczywiście potencjalni zainfekowani. W sytuacji pozytywnego wyniku i takiej informacji nie ma innej opcji działania niż ta podjęta przez lokalne władze. Ale, jak wiemy, stan faktyczny był inny. Zawiodła więc komunikacja. To jest rzecz, z której wyciągnęliśmy wnioski na przyszłość. Organizacja zawodów w czasach pandemii jest dużym wyzwaniem. Ten, kto nie należy do grona organizatorów, nigdy nie będzie w stanie tego dokładnie ocenić. Trzeba się skupić na mnóstwie spraw. Fakt, że na zawodach nie ma publiczności w tym zakresie akurat niewiele zmienia - podkreśla Sandro Pertile.