PAP: Pański dawny kolega z boiska Paulo Sousa od ponad tygodnia jest trenerem reprezentacji Polski. Jak go pan wspomina z czasów, gdy graliście wspólnie w Borussii Dortmund, z którą w sezonie 1996/97 triumfowaliście w Lidze Mistrzów?
Julio Cesar: Pamiętam go jako świetnego piłkarza, dobrego kolegę i sympatycznego człowieka, potrafiącego wczuć się w sytuację innych. Był profesjonalistą, człowiekiem pracowitym i poukładanym. Słowem, sportowcem z prawdziwego zdarzenia.
PAP: Jakie cechy charakteru zapamiętał pan u klubowego kolegi?
J.C.: Duży spokój i pewność siebie. W dodatku miał też cechy przywódcze. Myślę, że te walory mogą mu pomóc w pracy trenerskiej, także z Polakami.
PAP: Jako trener Paulo Sousa jest jednak mniej znany...
J.C.: Tak, to prawda. Choć na razie nie odnosił sukcesów równie wielkich, jak w czasach gdy był zawodnikiem, to trzeba dać mu czas. Praca trenerska rządzi się swoimi prawami.
PAP: Krytycy Sousy jako selekcjonera biało-czerwonych zarzucają mu m.in., że dosyć krótko prowadził swoje zespoły...
J.C.: Świat jest dziś bardzo dynamiczny, co przekłada się również na współczesny futbol. Liczba przeprowadzanych transferów piłkarzy jest dziś bardzo duża, znacznie większa niż w okresie, kiedy z Sousą byliśmy zawodnikami. Ta sama reguła dotyczy także trenerów – ich praca w klubach i drużynach narodowych również zwykle trwa dość krótko. To staje się normą we współczesnej piłce nożnej.
PAP: Pańskim zdaniem szybkie zmiany na stanowisku selekcjonerów reprezentacji to zła polityka federacji?
J.C.: Ja w ogóle nie należę do zwolenników tzw. natychmiastowości. Na wszystko potrzeba czasu. Nie popieram też szybkich zmian selekcjonerów i trenerów w ogóle. Cudów w pracy z piłkarzami, szczególnie w przypadku kadry narodowej, nie ma. Każdy szkoleniowiec ma zaplanowany rytm działań z zespołem, a ta praca powinna zostać wykonana. Dopiero wtedy możemy rozliczać trenera. Nie oczekujmy cudownych efektów w krótkim czasie. Każdy selekcjoner musi mieć czas, aby poznać piłkarzy i obrać właściwą taktykę. Dlatego polscy kibice muszą uzbroić się w cierpliwość i pozwolić Sousie łagodnie wejść do reprezentacji. Podstawą sukcesu jest dobra atmosfera wokół kadry na starcie kadencji nowego selekcjonera.
PAP: Paulo Sousa ma bardzo mało czasu, aby sprawdzić swój nowy zespół, poukładać go i przygotować do marcowych spotkań w eliminacjach mistrzostw świata. Jakie rady dałby pan nowemu selekcjonerowi Polaków?
J.C.: Aby na początku słuchał ludzi z polskiego związku piłkarskiego i osób, które w ostatnim czasie z tą kadrą pracowały. Paulo nie zna jeszcze dobrze swoich podopiecznych, musi więc zaufać tym, którzy są na miejscu, i którzy mają wiedzę o funkcjonowaniu tej drużyny.
PAP: Chce pan powiedzieć: "Paulo Sousa powinien słuchać prezesa PZPN Zbigniewa Bońka"?
J.C.: A dlaczego nie? Boniek jest przecież fachowcem i jednym z tych, którzy obecnie najlepiej znają stan i sytuację wewnątrz polskiej reprezentacji. Myślę, że teraz konieczna jest dobra relacja i pełne zrozumienie oraz zaufanie na linii Sousa - Boniek. Paulo ma bardzo mało czasu, aby przygotować nowy zespół do walki o mundial, dlatego musi liczyć na wsparcie osób znających już reprezentację, a także polegać na własnej intuicji. Na jego miejscu postawiłbym na sprawdzonych ludzi, zarówno wśród doradców, jak i piłkarzy.
PAP: Czyli raczej powinien unikać eksperymentów z nowymi zawodnikami, np. graczami z polskiej ligi?
J.C.: W pierwszych meczach pod wodzą nowego trenera rozsądnie byłoby zagrać ekipą, która ma już doświadczenie w zespole narodowym. Wprowadzanie zupełnie nowych, nieogranych w reprezentacji piłkarzy jest ryzykowne. Oczywiście, selekcjoner musi być jednak uważny, aby nie przeoczyć dobrej formy jakiegoś nieoczekiwanego kandydata do kadry.
PAP: Pamięta pan takie udane eksperymenty trenerskie z czasów, kiedy był piłkarzem?
J.C.: Jedna z takich historii to przypadek Josimara. W 1986 r. jechaliśmy z Brazylią na mundial do Meksyku i nasz trener, Tele Santana, zabrał go nieoczekiwanie na turniej jako debiutanta. Niedoświadczony w kadrze Josimar grał wówczas w brazylijskiej lidze w ekipie Botafogo, pokazując się z bardzo dobrej strony. Selekcjoner dał mu szansę, nie tylko zabierając na turniej, ale wystawiając w pierwszej jedenastce w meczu grupowym przeciwko Irlandii Północnej. Nie mógł wtedy zagrać z powodu kontuzji Edson, więc selekcjoner dał szansę nowicjuszowi. Josimar sprawdził się wtedy nie tylko jako obrońca, ale też jako atakujący, zdobywając gola w debiucie. Zresztą w następnym spotkaniu, przeciwko Polsce, w której grał m.in. Boniek, strzelił kolejną bramkę.
PAP: Polska reprezentacja przegrała wówczas na mundialu z waszą ekipą 0:4, Brazylia została później w ćwierćfinale wyeliminowana przez Francję, ale dla pana tamte mistrzostwa nie kończyły się dramatycznie. Został pan uznany za najlepszego środkowego obrońcę turnieju. Jakie rady miałby pan dla Sousy odnośnie defensywy?
J.C.: W ciągu ostatnich trzech dekad futbol bardzo się zmienił. Dawny obrońca był mocno przywiązany do linii defensywnej. Współcześnie już się tak nie gra. Od obrońców wymaga się większej aktywności w ataku i na odwrót – zawodnicy grający w przodzie muszą brać na siebie odpowiedzialność również za tyły. W ostatecznym rozrachunku nie przegrywa tylko linia obrony, kapituluje cały zespół.
PAP: Uważa pan, że Polska pod wodzą nowego selekcjonera może pokonać nawet Anglię w Londynie?
J.C.: Tak, a dlaczego nie? Różnice w futbolu są dziś coraz mniejsze, a zespoły, które jeszcze kilka dekad temu uchodziły za potęgi, mogą przegrać z mniej utytułowanymi zespołami. Poza tym polscy zawodnicy grają dziś z powodzeniem w czołowych ligach świata. Kluczem do sukcesu jest dyspozycja poszczególnych piłkarzy akurat w dniu meczu i właściwa strategia na pojedynek. Jeśli to wszystko "zagra”, to pokonać można nawet Anglików na ich własnym boisku.
Rozmawiał: Marcin Zatyka (PAP)
lp/