"Szczepionką Comirnaty powinniśmy jak najbardziej szczepić osoby w wieku 16 i 17 lat. Według charakterystyki produktu leczniczego, ta szczepionka w tym przedziale wiekowym jest dopuszczona do stosowania. Rada Medyczna rekomenduje takie szczepienia. To tylko kwestia decyzji rządu, by tych nastolatków szczepić. Była mowa o tym, że powinna ona zapaść w tym tygodniu, ale trudno przesądzać" - powiedziała prof. Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu Mastalerz-Migas.
Program szczepień obejmuje wszystkie osoby, które osiągnęły pełnoletności
Programem szczepień przeciwko COVID-19 w Polsce objęto osoby, które najpóźniej w dniu przeprowadzenia szczepienia ukończyły 18 lat. Mogą one zapisywać się na szczepienie. W UE dopuszczono do tej pory cztery preparaty, w tym szczepionkę dwudawkową Comirnaty produkcji Pfizer i BioNTech. Zgodnie z charakterystyką tego produktu leczniczego można nią szczepić osoby od 16 lat. Użycie pozostałych preparatów możliwe jest tylko w przypadku osób pełnoletnich.
Na szczepienie osób pomiędzy 16 a 18 rokiem życia zgodzić musi opiekun prawny np. rodzic, jak również sam nastolatek.
W Polsce jest 1,4 mln osób w wieku od 15 do 18 lat, w tym 365 tys. osiemnastolatków.
Równocześnie Europejska Agencja Leków (EMA) od początku maja rozpoczęła procedurę oceny wyników badań uzasadniających rozszerzenie wskazań do stosowania szczepionki Comirnaty dzieci w wieku od 12 do 15 lat. Na początku tego tygodnia została ona dopuszczona do szczepień tej grupy wiekowej w USA.
Jak wskazała konsultant dla szczepienia młodszych dzieci, czyli w wieku 12-15 lat, kluczowe będzie stanowisko Europejskiej Agencji Leków. Powinna je wydać w czerwcu. "Furtka jest tutaj otwarta, ale musimy czekać na decyzje administracyjne" - podkreśliła.
Dodała, że byłoby bardzo dobrze, gdyby te dzieci można było szczepić jak najszybciej, bo "dane z wiosny pokazały, że zakażeń u dzieci powyżej 10. r.ż. było dużo i jeśli nie będziemy szczepić dzieci, to wirus będzie się rozprzestrzeniał w tej grupie wiekowej, co utrudni chociażby organizację nauki stacjonarnej".
Prof. Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu zaznaczyła również, że wśród osób, które dotychczas się nie zaszczepiły, choć miały taką możliwość, jest wiele takich, które po prostu mają wątpliwości, chcą porozmawiać, uzyskać wiedzę.
"I do tych wątpiących osób musimy starać się dotrzeć" - powiedziała.
Równocześnie wyraziła opinię, że na lekarzach rodzinnych nie może spoczywać cała odpowiedzialność za nakłonienie pacjentów do szczepień, "ale na pewno grzechem zaniechania byłoby nie skorzystać z potencjału podstawowej opieki zdrowotnej – lekarzy i pielęgniarek, których pacjenci znają i im ufają".
W kontekście szczepień przeciw COVID-19 zwróciła też uwagę na rolę lekarzy rodzinnych w docieraniu do osób powyżej 70 lat. Ich działania powinny być też wspierane przez pracowników pomocy społecznej i samorządów.
"To są osoby, które nie zapiszą się, bo np. nie mają telefonu, często nie mają nikogo bliskiego lub po prostu są niedołężne. Widziałabym tutaj ogromną rolę samorządów, ośrodków pomocy społecznej w docieraniu do tych ludzi i przekazywaniu informacji ośrodkom zdrowia" - stwierdziła.
Konsultant krajowa przekazała też, że samo dotarcie i weryfikacja pacjentów niezaszczepionych bywa skomplikowana, również ze względu na obłożenie przychodni pracą, związaną m.in. z COVID-19.
Potrzeba prostszych procedur weryfikacji zaszczepionych
"Chcielibyśmy, by weryfikacja pacjentów, którzy się nie zaszczepili była uproszczona. Placówki POZ otrzymały z NFZ co prawda poglądowy wykaz, ile osób w grupie wiekowej powyżej 60 lat jest zaszczepionych. Natomiast aby uzyskać listę numerów PESEL, trzeba ją wygenerować w aplikacji gabinet.gov, a potem weryfikować kolejne numery PESEL w swojej bazie, by ustalić nazwiska, wyszukać numer telefonu. To bardzo czasochłonne. Przydałoby się uproszczenie, czyli po prostu przekazanie listy nazwisk z numerami PESEL, telefonami, które są dostępne w centralnej bazie i informacjami o szczepieniach" - wytłumaczyła.
Przypomniała też, że lekarz rodzinny oraz pielęgniarka środowiskowo-rodzinna maksymalnie mogą mieć zadeklarowanych do siebie 2,5 tys. pacjentów. "To jest dosyć dużo i na pewno będzie wymagało dużo czasu i pracy. Może warto też pomyśleć o jakichś zachętach dla placówek za duży procent zaszczepionych pacjentów. To jest do rozważenia" - zwróciła uwagę na kolejny aspekt sprawy.
Prof. Mastalerz-Migas zapytana o zasadność skrócenia czasu między dawkami szczepionek do 35 dni, szczególnie w przypadku preparatu AstraZeneca wytłumaczyła, że taka decyzja wynika z tego, że ludzie nie chcą czekać trzech miesięcy na drugą dawkę.
"Mamy wybór pewnego kompromisu. Teraz jeśli pacjent przychodzi na szczepienie tą szczepionką, drugą dawkę ma wyznaczaną na połowę sierpnia, a jeśli szczepiłby się pierwszą dawką w czerwcu, to 12 tygodni przypada na początek września, czyli być może początek jesiennej fali. To trochę późno. To jest trudna decyzja dla osób zarządzających system szczepień, bo albo dbamy o najwyższą skuteczność i liczymy się z tym, że szczepionki zalegać będą w magazynach, albo dajemy ludziom możliwość szczepień dwóch dawek, ale za cenę tego, że odpowiedź immunologiczna będzie trochę słabsza" - wyjaśniła.
Jej zdaniem jednak należy pamiętać o tym, że zmniejszenie odstępów między szczepieniami sprawia, że szczepionka zabezpiecza mniej skutecznie przed zachorowaniem, ale nadal w pełni chroni przed ciężkim przebiegiem COVID-19 i zgonem.
Rząd podjął decyzję, że od 17 maja odstęp między dwudawkowymi preparatami Moderny, Pfizer i AstryZenki skrócony zostanie do 35 dni, czyli do 5 tygodni. Wcześniej wynosił on odpowiednio dla dwóch pierwszych szczepionek - 42 dni, a dla AstraZeneki - 84 dni. Zmiana podyktowana jest większą dostępnością szczepionek. (PAP)
autorka: Klaudia Torchała