W poniedziałek Sąd Okręgowy w Kaliszu skazał 54-letniego Krzysztofa Kazanowskiego na karę dożywocia za zastrzelenie swojego pracodawcy i usiłowanie zabójstwa jego żony. Sąd wyraził zgodę na publikację danych i wizerunku oskarżonego.
"Należy podkreślić, że kara dożywotniego pozbawienia wolności jest swego rodzaju karą eliminacyjną, którą orzeka się za najcięższe przestępstwa. Jest orzekana wobec sprawców najbardziej zdemoralizowanych. Takim właśnie jest oskarżony Krzysztof Kazanowski, który dotychczas był 15- krotnie karany, pierwszy raz, gdy miał 19 lat, a w zakładach karnych spędził ponad 28 lat" - powiedział sędzia Miller.
Dwukrotnie postrzelił w głowę
Wyrok dotyczy zdarzenia z 2 września 2019 r. na fermie drobiu w wielkopolskich Zadowicach. Tego dnia 34-letni właściciel został dwukrotnie postrzelony w głowę. Zginął na miejscu. Jego 54-letni pracownik uciekł z miejsca zdarzenia, porzucając broń.
Policjanci zaczęli poszukiwania. Na stronie internetowej kaliskiej komendy policji opublikowano dane i wizerunek poszukiwanego. Zatrzymano go w pustostanie przy ulicy Parkowej w Kaliszu.
Zastrzelony przez niego 34-latek kilka miesięcy wcześniej kupił fermę w Zadowicach, dokąd przeprowadził się z rodziną. Zamieszkał z żoną, teściową i dwiema córkami w wieku 9 i 3 lat.
W jednym z budynków gospodarczych zamieszkał Krzysztof Kazanowski ze swoją konkubiną. Właściciel fermy i jego pracownik znali się wcześniej, obaj pochodzili z Wałcza w województwie zachodniopomorskim.
"Znaliśmy się od 7 lat. Żyliśmy w zgodzie. Mieliśmy do siebie zaufanie. Wiedziałem, gdzie trzyma broń i pieniądze. Kiedy Piotrek kupił w Zadowicach fermę za 700 tys. zł, to mnie i konkubinę zatrudnił u siebie" – wyjaśniał w sądzie oskarżony.
Nieporozumienia między oskarżonym a zamordowanym zaczęły się – jak twierdzi Kazanowski - gdy właściciele zaczęli dokuczać jego konkubinie, poniżać ją, a także grozić jej śmiercią.
Podczas jednej z awantur oskarżony miał stracić panowanie nad sobą. "Poszedłem do garażu i wróciłem do kurnika. Kiedy Piotrek zobaczył, co trzymam w ręku, zaczął biec w moim kierunku. Wystraszyłem się go, bo to rosły i wysportowany mężczyzna; zacząłem strzelać" – twierdził oskarżony.
Mówił, że wystrzelił cały magazynek, oddał łącznie 7 strzałów. Kiedy pokrzywdzony upadł, zdjął mu z szyi łańcuch z krzyżem o wartości 17 tys. zł i uciekł z gospodarstwa. W lombardzie dostał za niego 600 zł; pieniądze miał przeznaczyć na podróż do innego miasta.
"Oskarżony nie przyznał się do popełnienia umyślnego i zaplanowanego zabójstwa. Wersja ta nie może się ostać w świetle opinii biegłej lekarza medycyny sądowej Iwony Wypychowskiej, która jednoznacznie stwierdziła, że druga z ran postrzałowych w głowie denata powstała z tak zwanego przyłożenia. Oskarżony najpierw strzelił do Piotra R. z odległości kilku metrów, a następnie, gdy ten upadł, podszedł do niego i przyłożył broń do jego głowy, i strzelił" - stwierdził sędzia.
Chciał strzelić, ale zacięła się broń
Oskarżony nie przyznał się też do usiłowania zabójstwa żony 34-latka i żądania wydania mu 120 tys. zł. "Chciał strzelić do kobiety, ale zacięła się broń" – powiedział sędzia.
Zdaniem sądu, oskarżony swoim zachowaniem udowodnił, że życie ludzkie nie ma dla niego żadnej wartości. "Z dużą łatwością podjął decyzję o pozbawieniu życia Piotra R., który pomógł mu dając pracę i mieszkanie, gdy po raz kolejny opuścił więzienie" - powiedział sędzia Miller.
Działania oskarżonego - jak stwierdził sąd - nacechowane było brutalnością i bezwzględnością. Po dokonaniu zbrodni nie okazał skruchy i refleksji nad swoim postępowaniem. "Trzeba zaakcentować ogrom zła, jakie wyrządził oskarżony, ponieważ pozbawił życia męża i ojca nieletnich córek" - podkreślił sędzia Miller.
Wyrok jest nieprawomocny. (PAP)
Autorka: Ewa Bąkowska
mmi/