Cichanouska: Polska i Litwa robią co mogą w sprawie Białorusi, powinny być przykładem dla innych państw

2021-06-05 08:34 aktualizacja: 2021-06-05, 15:39
Liderka białoruskiej opozycji Swiatłana Cichanouska podczas wywiadu dla Polskiej Agencji Prasowej w hotelu Bristol w Warszawie. Fot. PAP/Leszek Szymański
Liderka białoruskiej opozycji Swiatłana Cichanouska podczas wywiadu dla Polskiej Agencji Prasowej w hotelu Bristol w Warszawie. Fot. PAP/Leszek Szymański
Polska, Litwa i kilka innych krajów robią co mogą w sprawie Białorusi i powinny być przykładem dla innych państw - oceniła liderka białoruskiej Swiatłana Cichanouska w rozmowie z PAP. Wezwała do odważnych działań. Wesprzyjcie Białorusinów w walce, nie ma co czekać, bo będzie tylko gorzej - apelowała.

Oceniła, że międzynarodowe sankcje już nałożone na reżim Alaksandra Łukaszenki oraz te zapowiedziane, tworzą pewną presję i dają tak naprawdę okazję, by reżim przemyślał sytuację. Liderka opozycji podkreśliła, że Białorusini są gotowi znosić sankcje, w tym gospodarcze, a władze mogą łatwo sankcje zatrzymać zwalniając więźniów politycznych i siadając do negocjacji z opozycją.

Cichanouska podkreśliła, że zobowiązaniem społeczeństwa białoruskiego jest wytrwanie w różnych formach oporu wobec reżimu, ale odpowiedzialnością przede wszystkim społeczności międzynarodowej jest zrobienie wszystkiego co można, by zatrzymać przemoc stosowaną przez reżim wobec własnych obywateli.

PAP: Czy spodziewała się Pani, że Alaksandr Łukaszenka posunie się do takiego działania, jak ostatnie zmuszenie do lądowania w Mińsku samolotu z Ramanem Pratasewiczem na pokładzie?

Swiatłana Cichanouska: To był dla nas absolutny szok. Nie mogliśmy spodziewać się, że Łukaszenka popełni przestępstwo międzynarodowe i rozpęta międzynarodowy skandal tylko po to, by zemścić się na jednej osobie. To jasne, że Raman Prataszewicz to jego osobisty wróg, ale byliśmy pewni, że to niemożliwe, by w związku z tym zmusić do lądowania samolot lecący z jednego europejskiego kraju do drugiego. To było bardzo osobliwe działanie ze strony reżimu.

PAP: Skoro, jak Pani powiedziała, mamy do czynienia z międzynarodowym przestępstwem, to czy reakcja społeczności międzynarodowej, w tym Unii Europejskiej i USA, była adekwatna?

S.C: To była decyzja tych państw, na którą nie mogliśmy w żaden sposób wpłynąć, a jedynie apelować o podjęcie działań. Sądzę jednak, że reakcja była odpowiednia, zagrożeni są teraz bowiem nie tylko ludzie na Białorusi, ale także obywatele innych państw. Rządy wszystkich państw związanych z tą sprawą same stwierdziły, że bezpieczeństwo ich obywateli jest najważniejsze. Teraz na Łukaszenkę zostanie nałożony kolejny zestaw sankcji, nie tylko z powodu porwania samolotu, ale także z powodu całokształtu sytuacji na Białorusi.

PAP: Czy według Pani całość sankcji - te już nałożone oraz te, na którymi obecnie pracuje jeszcze UE - będzie dotkliwa dla reżimu Alaksandra Łukaszenki?

S.C: Nie wiemy jeszcze, co znajdzie się w tych nowych sankcjach. Jednakże sankcje, które obejmowały jedynie listę ośmiu osób z pewnością nie były wystarczające. To właśnie poczucie bezkarności skłoniło reżim do tego, co zrobił. Sytuacja w sierpniu i wrześniu ubiegłego roku była okropna. Unia Europejska zostawiła pole manewru - postanowiła wprowadzać sankcje stopniowo i dlatego ostatecznie na liście znalazło się jedynie osiem osób. Teraz widać, do czego takie skromne środki doprowadziły.

PAP: Można przypuszczać, że nałożone już przez USA i zapowiadane przez UE sektorowe sankcje gospodarcze wpłyną nie tylko na władze białoruskie, funkcjonariuszy reżimy, ale także na samo społeczeństwo białoruskie. Czy Białorusini są gotowi znosić konsekwencje tych sankcje w imię walki z reżimem Łukaszenki?

S.C.: Trzeba podkreślić, że ludzie chcą sankcji. To nie ja, ani żaden z innych przywódców demokratycznej opozycji - to jest zdanie ludzi. Oni i tak cierpią, także pod względem ekonomicznym - są zwalniani, tracą pensje. Sankcje powinny być nałożone, by położyć kres temu cierpieniu. One z pewnością będą oddziaływać na reżim, który straci fundusze by np. opłacać policję.

Sankcje nie są jakąś formą zemsty ani kary dla konkretnej osoby czy reżimu. To jest tak naprawdę okazja, by władza pomyślała jeszcze raz i uwolniła więźniów politycznych. Jeżeli oni naprawdę myślą o kraju i swoich obywatelach, jak deklarują, to mogą łatwo zatrzymać te sankcje - uwalniając więźniów politycznych i siadając z nami do negocjacji. Ani Białorusini, ani Unia Europejska nie są odpowiedzialni za sankcje, to wyłącznie odpowiedzialność władzy, która doprowadziła kraj do takiej sytuacji.

PAP: Sądzi Pani, że reżim ustąpi wobec sankcji, które wpłyną na konkretne gałęzie białoruskiej gospodarki i przemysłu, które uderzą w największe państwowe przedsiębiorstwa? Czy to realna szansa na powstrzymanie działań Alaksandra Łukaszenki?

S.C: Tak naprawdę nie wiemy, co powstrzyma Łukaszenkę, ale na pewno takie sankcje stworzą pewną presję. Nie tylko na Łukaszenkę i jego funkcjonariuszy, ale również biznesy, które układają się z władzą. Te firmy będą musiały zadać sobie jeszcze raz pytanie, czy naprawdę warto wspierać Łukaszenkę, skoro jego działania im szkodzą. Tak więc te sankcje są nakierowane również na biznesmenów i oligarchów, którzy wspierają reżim.

Ważne pytanie brzmi, co jeszcze Unia Europejska może zrobić, by wywrzeć presję na Łukaszenkę. Sankcje to najprostszy, ale również najsilniejszy instrument, ale UE i kraje demokratyczne nie mogą zamykać oczu na to, co dzieje się na Białorusi.

PAP: Jest zatem coś jeszcze, co UE, a w szczególności Polska i Litwa, mogłyby zrobić, by wpłynąć na białoruskie władze oraz by chronić Białorusinów, którzy, jak Pani, musieli opuścić kraj, a którzy, jak widzieliśmy w przypadku Ramana Pratasiewicza, wciąż mogą być w niebezpieczeństwie?

S.C: Myślę, że Polska, Litwa i jeszcze kilka innych krajów robią co mogą i powinny stać się przykładem dla większych oraz tych bardziej odległych państw, jak powinno się postępować wobec tak trudnej sytuacji na Białorusi. Polska i Litwa wzięły na siebie odpowiedzialność za białoruskich uchodźców, a polski rząd wykonuje wspaniałą pracę, edukując społeczność międzynarodową na temat Białorusi. Najwyższy czas, by inne kraje poszły z przykładem Polski, Litwy, Łotwy, by pokazać, że demokratyczne wartości nie są dla nich jedynie słowami, i że są gotowe bronić tych wartości, jak prawa człowieka, czy wolność słowa.

Ciężko mi sobie wyobrazić, co jeszcze Polska mogłaby dodatkowo zrobić - to jest naprawdę wspaniała robota. Ale same Polska i Litwa nie są w stanie wziąć na siebie całej odpowiedzialności. Inne kraje powinny dołączyć do tych różnych inicjatyw, angażując swoich obywateli, uruchamiając programy w zakresie edukacji, wspierania strajków i protestów i tym podobnych.

PAP: Jeżeli mówimy o tym co mogą, czy powinny wobec sytuacji na Białorusi robić inne kraje, nie można uciec od pytania o rolę Rosji. Czy myśli Pani, i czy Białorusini myślą, że Alaksandr Łukaszenka działa samodzielnie, czy jednak Rosja wpływa na scenariusz tego co w ostatnich miesiącach dzieje się na Białorusi?

S.C: Przez 26 lat Łukaszenka kształtował swoją politykę w taki sposób, że jest teraz w jakiś sposób zależny od Kremla. Nie wiemy, co się dzieje między byłym prezydentem Białorusi i prezydentem Rosji Władimirem Putinem, nie wiemy co dzieje się za kulisami, widzimy tylko to, co nam pokażą.

Z pewnością jednak sytuacja na Białorusi nie jest komfortowa również dla Rosji. Kreml traci zaufanie Białorusinów, ponieważ po wyborach (prezydenckich na Białorusi w ubiegłym roku - PAP) Kreml poparł reżim, a tym samym poparł przemoc i tortury. Bardzo żałujemy tego, ale my walczymy z reżimem, a nie z Rosją. Chcemy rozwiązać problem wewnątrz Białorusi i wysyłamy sygnały, komunikaty w stronę Rosji, że to nie o Rosję i Białoruś chodzi. Nie chodzi również o Zachód i Białoruś. Chodzi tylko o reżim, o prawo ludzi do wyboru kogokolwiek zechcą. Zajmujemy się sytuacją, w której się znaleźliśmy, i jeżeli Kreml zdecydował się poprzeć Łukaszenkę, to nie możemy z tym nic zrobić, jedynie szukać punktów stycznych z Rosją. Wciąż jednak nie miały miejsca żadne oficjalne kontakty z Kremlem.

PAP: Na Białorusi z powodów politycznych w aresztach znalazło się wielu działaczy opozycyjnych, ale także przedstawiciele polskiej mniejszości; ostatnio trzy osoby zostały zwolnione i w tej chwili przebywają już w Polsce. Co Pani o tym sądzi? Być może w ten sposób dałoby się "wydobyć" z rąk reżimu również inne osoby?

S.C: Nie wiemy dokładnie w wyniku jakich działań te trzy osoby z piątki zatrzymanych Polaków zostały zwolnione. Należy jednak pamiętać, że dwie osoby wciąż tam pozostają, które z pewnością odmówiły opuszczenia więzienia. Być może cała piątka miała zostać wypuszczona, a tylko część się na to zgodziła. Nie możemy potępiać tego, że ktoś zdecydował się pozostać w więzieniu, w nieludzkich warunkach, i walczyć w ten sposób. Niektórzy są silniejsi, inni słabsi, to indywidualna decyzja każdej osoby. W więzieniach są setki osób. Żądamy, by uwolnione zostały wszystkie, a nie tylko pojedyncze postaci. Dopóki choć część z nich pozostaje w więzieniu, ludzie będą walczyć, a społeczność międzynarodowa musi postarać się doprowadzić do uwolnienia wszystkich.

PAP: Niebagatelną rolę we wsparciu społeczeństwa białoruskiego odgrywają media dostarczające bieżącej, rzetelnej informacji, choć i one są przedmiotem represyjnych działań białoruskich władz. Czy udaje się zabezpieczać kanały, którymi społeczeństwo otrzymuje informacje o postępowaniu władz?

S.C: Są wielkie kanały na Telegramie, jestem pewna że są one odpowiednio zabezpieczone. Najtrudniejsza sprawa to ochrona tych, którzy są aktywni tam, na Białorusi. Dziennikarze i osoby publikujące na Telegramie czy YouTube są oczywiście bezpieczniejsze za granicą. Przez ostatnie 20 lat media, w tym lokalne, były niszczone przez władze i musimy mieć to na uwadze. Strategia władzy jest taka: zniszczyć wszystkie kanały, za pomocą których świat mógłby się dowiedzieć, co się dzieje na Białorusi, oraz pokazywać w propagandowej telewizji, co tylko chcą; przekonywać ludzi, że wszystko już się skończyło, dalej żyjemy w tym reżimie. Ale powtórzę, ludzie znajdą sposoby, by pokazać prawdę.

PAP: Prodemokratyczne protesty na Białorusi wybuchły w sierpniu ubiegłego roku po wyborach prezydenckich, represje trwają od miesięcy. Czy ludzie nie są już zmęczeni, a może jednak osiągnięty został punkt w którym nie można się już wycofać i opór będzie trwał, dopóki reżim nie cofnie się albo wręcz nie upadnie?

S.C: Z pewnością dokonała się wielka zmiana w świadomości społecznej Białorusinów. Wiele osób, które się do tej pory wahały, otwiera oczy. Ludzie są zmęczeni, ale także przerażeni i będą kontynuować walkę. Wciąż wynajdują nowe sposoby komunikacji, stawiania oporu i sprzeciwiania się reżimowi, i to się nie skończy. Ludzie wiedzą, że tysiące osób jest przetrzymywanych w więzieniach, walczą więc o swoje bezpieczeństwo i swoją przyszłość, ale także i o innych. To ich zobowiązanie, wytrwać do wyborów.

Musimy zrobić wszystko, by zatrzymać przemoc, i to jak najszybciej. To nie jest odpowiedzialność Białorusinów w kraju, ale przede wszystkim społeczności międzynarodowej. Dlatego wzywam: bądźcie z nami, bądźcie odważni tak, jak Białorusini. Jesteście bezpieczni, możecie więc dużo, nie ma co czekać, będzie tylko gorzej i gorzej, jeżeli będziecie czekać. Wesprzyjcie Białorusinów w ich walce!

PAP: Dziękuję za rozmowę. (PAP)

Rozmawiał: Mikołaj Małecki

mmi/