Spałek: w czerwcu 1956 roku komuniści bali się rozlania buntu na całą Polskę

2021-06-28 07:38 aktualizacja: 2021-06-28, 10:03
Historyk Instytutu Pamięci Narodowej dr Robert Spałek. Fot. PAP/Radek Pietruszka
Historyk Instytutu Pamięci Narodowej dr Robert Spałek. Fot. PAP/Radek Pietruszka
Komuniści trzęśli się ze strachu, że protest rozleje się po kraju, że ruszą kolejne miasta i dojdzie do ogólnopolskiej rewolty. Tym bardziej że silna organizacja PZPR w Poznaniu została w dużej mierze rozbita, część tamtejszych działaczy partyjnych wyczekiwała, co będzie dalej, a część przyłączyła się do protestujących – mówi PAP historyk dr Robert Spałek z IPN.

Polska Agencja Prasowa: Po śmierci Stalina na szczycie reżimu PRL stoi triumwirat: Bierut-Berman-Minc. Jaka jest ich pozycja w pierwszych miesiącach odwilży?

Dr Robert Spałek: Pierwszej poważnej klęski Bierut doznał w listopadzie 1954 r. Został wtedy skrytykowany na zebraniu gromadzącym setkę najważniejszych aktywistów i działaczy partyjnych z kraju. Kilkudziesięciu mówców w sposób jawny lub zawoalowany stwierdziło, że Bierut i jego współpracownicy nie konsultują się z nikim i w swej pracy nie reprezentują członków PZPR, tylko siebie. To był niemal bunt. Bierut z nerwów nie wiedział, co odpowiedzieć, bo dotychczas tylko on miał prawo rugać innych. W tym samym czasie ppłk bezpieki Józef Światło, który uciekł na Zachód, ujawniał na falach Radia Wolna Europa sekrety z życia prywatnego elity PZPR i opowiadał o jej mafijno-przestępczych metodach sprawowania władzy. To były dla Bieruta ciosy. Ze stresu zaczął nadużywać alkoholu i podupadać na zdrowiu. Jego wpływy polityczne pozostały realnie niezagrożone, wciąż miał pełne poparcie Moskwy, ale przestał być nietykalny.

Jeśli zaś chodzi o stosunki z Sowietami, to triumwirowie z PZPR – czyli Bierut, Berman i Minc – najwyraźniej zgubili po śmierci Stalina polityczny azymut. Sowieci nieco zliberalizowali swoją politykę wewnętrzną, tymczasem ta trójka wręcz ją miejscami zaostrzyła. Bierut nie wierzył w trwałe złagodzenie systemu. Kiedy więc w ZSRS zwalniano więźniów z łagrów, on sam obrał kierunek przeciwny – zadecydował o aresztowaniu prymasa Stefana Wyszyńskiego, o wszczęciu procesu bp. Czesława Kaczmarka, aresztowaniu komunistycznego marszałka i dawnego agenta NKWD Michała Żymierskiego oraz Zenona Kliszki – byłego współpracownika Gomułki.

Gdy przy jakiejś okazji szef partii sowieckiej Nikita Chruszczow zapytał Bieruta i Bermana, dlaczego wciąż trzymają tylu ludzi w więzieniu, a zachowywał się przy tym tak, jakby wcześniejsze naciski Sowietów na wzmożenie aresztowań w Polsce nie wydarzyły się, Berman natychmiast pojął, że w PRL musi dojść do liberalizacji, a Bierut przeciwnie – zaciął się w sobie i nie chciał zmian. Na przełomie 1955 i 1956 r. stał się więc dla Moskwy niewygodnym hamulcowym reform.

Wielu decydentów PZPR było gotowych do ustępstw, czy to politycznych, czy symbolicznych, do dalszego zluzowania represji, zmian w kulturze, nawet do wypuszczenia więźniów politycznych. Bierut zapewne bał się, że takie zmiany w końcu doprowadzą także do rozliczenia jego osobistych nadużyć, a być może do ujawnienia całej skali zbrodni w powojennej Polsce. Nikt nie wiedział, gdzie ta raczkująca liberalizacja się zatrzyma. Co przy tym ważne, działacze partii średniego szczebla zaczęli jawnie dopominać się o powrót Władysława Gomułki do władzy, zarazem żądali wytłumaczenia, za co był on przetrzymywany przez trzy lata w tajnym więzieniu przez ekipę Bieruta. Doły partyjne w nieco stadny sposób zaczęły dostrzegać w Gomułce remedium na wszystkie kłopoty partii i państwa.

Z kolei w pierwszym i drugim szeregu „góry partyjnej” krystalizowały się i ujawniały podziały towarzysko-klikowe. Dwie grupy szykowały się do walki o stanowiska i wpływy. Pierwsza widziała swój sukces w głoszeniu haseł o suwerenności PZPR, czy szerzej – w liberalizacji systemu, w otwarciu się na inteligencję i młodzież, i szukaniu w tych kręgach głównego poparcia – a druga klika liczyła na uzyskanie wsparcia od ludzi z awansu: robotników i biurokracji partyjnej. Recepta tych drugich na sukces była prosta: zwalić całą winę za stalinizm w Polsce na Żydów, wprowadzić rządy mocnej ręki, zaostrzyć cenzurę, a robotnikom dać podwyżki. Pierwszą z wymienionych klik nazywa się w piśmiennictwie „puławianami”, bądź czasem „Żydami”, drugą zaś „natolińczykami” lub „chamami”.

PAP: Co zmienia śmierć Bieruta oraz wygłoszenie przez Chruszczowa tajnego referatu, który szybko stał się jawny i wpłynął na nastroje w partii?

RS: Jedno było związane z drugim. Bierut dogorywał ciężko chory w Moskwie – pojechał na zjazd partii sowieckiej i tam po wysłuchaniu tajnego wystąpienia Chruszczowa zrozumiał ostatecznie, że jego samego też dopadnie ręka sprawiedliwości, że jako „polski Stalin” zostanie rozliczony przez swoich. I zapadł na zdrowiu, w końcu zmarł. Wbrew do dziś krążącym plotkom Sowieci mu w tym nie pomogli. Relacje świadków i dokumentacja medyczna taki mord wykluczają. Bierut pojechał do ZSRS po niezaleczonym zapaleniu płuc i grypie, zmarł tam na zator serca.

Jego ciało wystawiono na katafalku w moskiewskim Domu Sowietów. Co ważne, Sowieci poprosili wówczas Jakuba Bermana przebywającego w Moskwie, aby zajął miejsce w zwyczajowej warcie przy zwłokach, ale w ostatnim szeregu. To był znak, że Kreml cofnął poparcie dotychczasowemu układowi władzy w PRL.

Natomiast referat, w którym Chruszczow ukazał skalę terroru i zbrodni Stalina, był początkowo teoretycznie tajny. Jednak tuż po zjeździe patii sowieckiej Chruszczow zdecydował o rozesłaniu go do wszystkich, z czasem także najniższych komórek partii sowieckiej. W rezultacie odczytywano go nawet w sowieckich szkołach. W Polsce o rozpowszechnieniu referatu zadecydował Edward Ochab, następca Bieruta, ale w istocie wiemy, że nakłaniał go do tego właśnie sam Chruszczow, który zresztą potem miał pretensję do Polaków o zbyt masową skalę rozpowszechnienia tego sensacyjnego tekstu. Było więc w tym działaniu trochę niekonsekwencji. Chcę przy tym podkreślić, że w pozostałych partiach bloku moskiewskiego referatu nie upubliczniano.

U nas kopiowano go chałupniczo niczym zakazany kryminał i sprzedawano nawet na bazarach, był rozchwytywany. Referat był manipulacją, zbrodnie komunizmu i komunistów przypisano w nim jednemu człowiekowi – Stalinowi. Tym samym partia sowiecka i komunizm miały być nieskalane, a jedynie przez Stalina „wypaczone”. Nikt tego jednak wówczas tak nie niuansował. W Polsce wybuchała euforia patriotyzmu. Ludzie rozdyskutowani, rozgorączkowani, brali udział w niekończących się wiecach, zebraniach, ujawniali nastroje wręcz narodowowyzwoleńcze, czasem antykomunistyczne. Roztrząsano sprawę Katynia, Powstania Warszawskiego, a także najazdu ZSRS na polskie Kresy w 1939 r., pytano o los prymasa. Dotychczasowa władza straciła wymuszony krwawo autorytet i legitymację do sprawowania rządów. W prasie zaczęto pisać o AK, o niesłusznie więzionych ludziach, również o absurdach gospodarki i biurokracji, krytykowano sztukę socrealistyczną. Doszło do wielkiej przemiany nastrojów społecznych. A wśród działaczy PZPR do dezorientacji. To, co wczoraj było wychwalane, dziś okazywało się błędem, a nawet zbrodnią. Jak to powiedział jeden z aktywistów komunistycznych: „Boga nie ma, Stalina też już nie ma, to co my mamy mówić młodym”?

W ostatnich miesiącach przed śmiercią Bieruta kierownictwo partii sprawiało wrażenie sparaliżowanego i wyczekującego. Dopiero po jego śmierci zaczęto permanentnie obradować, kłócić się, wprowadzać zmiany. W kwietniu 1956 r. każdy tydzień przynosił przełom w polityce albo w społecznej mentalności. W rezultacie uchwalonej amnestii więzienia opuściło 35 tys. osób, w tym 4,5 tys. więźniów politycznych, w tym czasie upadł Kominform, ostatecznie usunięto z kręgów władzy byłego ministra bezpieczeństwa publicznego Stanisława Radkiewicza, odwołano prokuratora generalnego, ministra sprawiedliwości i ministra kultury, aresztowano dwóch ważnych oficerów bezpieki – wcześniejszego wiceministra Romana Romkowskiego i szefa byłego Departamentu X MBP Anatola Fejgina. Chwilę później z kierownictwa PZPR odszedł Berman.

PAP: Czy wiosną 1956 r. władze zdawały sobie sprawę z ryzyka wybuchu niezadowolenia?

RS: Władza była zajęta sobą. Komuniści wiedzieli o narastającym niezadowoleniu wśród robotników na Śląsku, w Łodzi, czy w Warszawie, uważali je jednak za przejściowe. Od połowy czerwca Edward Ochab otrzymywał codziennie informacje o cyklicznych przestojach w pracy i masówkach protestacyjnych, do których dochodziło w zakładach w Poznaniu. Ponoć je lekceważył. Uznał zapewne, że na krótkich strajkach i pokrzykiwaniu robotników się skończy. Dzień przed wybuchem protestu wysłał do Poznania młodego wówczas sekretarza KC PZPR Edwarda Gierka z poleceniem: „Jedź tam i miej oczy i uszy otwarte”. Nazajutrz szef poznańskiej bezpieki domagał się od Gierka zezwolenia na użycie broni. Młody sekretarz kazał mu dzwonić w tej sprawie do Ochaba, który zgodę wydał.

PAP: W tak przełomowym momencie na czele PZPR stał być może najbardziej nijaki przywódca w jej dziejach. Na ile Ochab był człowiekiem mogącym wywierać wpływ na procesy, które podskórnie prowadziły do czerwca 1956 r., a później na kolejne miesiące, które doprowadzą do przełomu październikowego?

RS: Bierut też był bezbarwny, a ile lat rządził… Stalin o Ochabie mówił – „charoszyj bolszewik”, a Chruszczow miał go za szczerego przyjaciela Moskwy. To był rzeczywiście człowiek zsowietyzowany, rozkochany w micie bolszewickiej rewolucji, sowieckich pieśniach. Przed wojną miał nawet wątpliwości co do swojej polskiej tożsamości, a jednak już zasiadając w gremiach kierowniczych PZPR, czuł się bardziej patriotą „peerelowskim” niż sowieckim. Mówiono, że Ochab jest „nieskazitelnie uczciwym fanatykiem komunizmu”. Nie miał zajadłych wrogów po żadnej ze stron konfliktów personalnych w PZPR i nie miał wybujałych ambicji osobistych, wydawał się działać zespołowo i to wystarczyło. Chruszczow osobiście dopilnował, by wybrano go na szefa PZPR. Ale to nie był kreator polityki, on tylko próbował reaktywnie nastawiać żagle do wiatrów zmian wiejących ze Wschodu i z głębi kraju. Bardzo zależało mu na tym, żeby władza w partii nie przeszła w ręce Gomułki, bo uważał go za skrajnego despotę i komunistę o duszy socjaldemokraty, co miało być dla Gomułki dyskwalifikujące.

PAP: Jesteśmy w stanie dobrze zrekonstruować proces decyzyjny w grudniu 1970 r. Czy można podjąć się podobnej rekonstrukcji przebiegu podejmowania decyzji w Warszawie 28 czerwca 1956 r.?

RS: Trochę wiemy. Ochab już o godzinie siódmej odebrał telefon, że robotnicy wyszli w Poznaniu na ulice. Zwołał więc na dziesiątą posiedzenie wierchuszki władzy, czyli Biura Politycznego. Dziesięciu ludzi dyskutowało i jednocześnie odbierało kolejne meldunki z Poznania – o tym, że demonstranci zaatakowali lokalny Urząd Bezpieczeństwa, przedarli się do sądu i więzienia. Minister obrony narodowej marsz. Konstanty Rokossowski już wcześniej informował Ochaba, że sama milicja i bezpieka nie dadzą sobie z demonstrantami rady, dlatego trzeba użyć do tłumienia cywilnego protestu siły wojska. Ochab na to przystał. To jest jedna ze znanych nam wersji. Mamy i drugą, przeciwną: według niej Rokossowski jednak przestrzegał przed użyciem broni, natomiast domagał się tego Ochab, gdy zorientował się, że demonstranci są zdesperowani, wykrzykują hasła wrogie komunistom i łatwo się nie poddadzą. Nie wiem, co jest prawdą. I sekretarz PZPR wprowadził blokadę telekomunikacyjną Poznania i wysłał do miasta specjalną delegację z premierem Józefem Cyrankiewiczem na czele. Szef rządu 29 czerwca wieczorem grzmiał przez radio, że ten, kto podniesie rękę przeciw władzy ludowej, niech będzie pewny, że władza mu tę rękę odrąbie „w interesie klasy robotniczej”. Straszył, bo w istocie to komuniści trzęśli się ze strachu, że protest rozleje się po kraju, że ruszą kolejne miasta i dojdzie do ogólnopolskiej rewolty. Tym bardziej że silna organizacja PZPR w Poznaniu została w dużej mierze rozbita, część tamtejszych działaczy partyjnych wyczekiwała, co będzie dalej, a część przyłączyła się do protestujących.

Bunt został ostatecznie krwawo zdławiony. Według ustaleń śledczych IPN zginęło 58 osób, a ok. 800 zostało rannych. Są jednak historycy, którzy twierdzą, że ofiar śmiertelnych było nie mniej niż 73.

PAP: Co zmienia czerwiec na szczytach PZPR?

RS: Kilka dni po pacyfikacji buntu Ochab stwierdził, że trzeba ukrócić liberalizację prasy, z kolei „natolińczycy” domagali się wzięcia ludzi „za mordę”, a „puławianie” odwrotnie: przekonywali, że szansą na uspokojenie nastrojów będzie dalsza liberalizacja polityczna.

Moskwa była doskonale poinformowana o szczegółach tragedii w Poznaniu. Chruszczow ponoć znał takie fakty z przebiegu protestu, o których nie miał pojęcia nawet Ochab. Co ciekawe, za główną przyczynę społecznego buntu sowiecki przywódca uważał biedę i kiepskie warunki życia polskich robotników, a dopiero w dalszej kolejności doszukiwał się w tych wydarzeniach inspiracji „imperialistów zachodnich”. Mimo to robotniczy bunt w Poznaniu wpłynął na czasowe usztywnienie Kremla w polityce międzynarodowej, Sowieci uznali, że agenci Zachodu nie zakopali broni i konflikt dwubiegunowego świata trwa. A z PRL podpisali 11 lipca umowę o pomocy gospodarczej, by PZPR miała szansę przezwyciężyć trudności ekonomiczne.

W lipcu 1956 r. w dzienniku „Le Monde” pisano, że od czasu walki Stalina z Trockim, Zinowiewem i innymi żadna partia komunistyczna nie była tak bardzo podzielona i skłócona wewnętrznie, jak polska. Pomału do decydentów PZPR docierało, że nie uda się zażegnać kryzysu w kraju bez powrotu do władzy Gomułki, gdyż wielu Polaków uważało go za „swojaka”, za prawdziwie polskiego komunistę, do tego za ofiarę reżimu Bieruta, któremu „Ruscy” przed kilku laty nie pozwolili rządzić. Co więcej, niektórzy decydenci – np. Cyrankiewicz, a w końcu i Ochab – zrozumieli, że jeżeli oni sami nie przywrócą Gomułce członkostwa w partii, to powstanie społeczno-narodowy problem, rozpęta się ogólnonarodowa walka o powrót „Wiesława” do władzy, do której włączą się zagranica i wrogowie wewnętrzni PRL.

https://dzieje.pl/

Rozmawiał Michał Szukała (PAP)

mmi/