"Problem z kulturą przebudzenia i kulturą unieważniania polega na tym, że to się nigdy nie skończy. Konflikt i podziały nigdy się nie kończą. One nie są tym, czego chcą mieszkańcy Wielkiej Brytanii, ale i tak nadchodzą" - mówi Frank Luntz, amerykański analityk wyborczy przez wiele lat związany z Partią Republikańską, który w maju zaczął badania dla londyńskiego think-tanku Centre for Policy Studies.
Stosunek Brytyjczyków do kultury przebudzenia
Termin "kultura przebudzenia" odnosi się do perspektywy patrzenia na świat przez pryzmat faktycznych i rzekomych nierówności społecznych i rasowych, zaś "kultura unieważniania" - do publicznego ostracyzmu i pozbawiania prawa do głosu osób, które mają inne poglądy, co zwykle dotyka osoby o poglądach innych niż lewicowe.
Według badań przeprowadzonych przez Luntza wśród kilku tysięcy brytyjskich wyborców, "woke-izm" (od ang. "woke" - "przebudzony") został wymieniony przez nich w pierwszej trójce powodów do niepokoju, wyżej niż seksizm czy populizm. Uważają oni, iż "przebudzeni" kontra "nieprzebudzeni" to większy podział niż północ kontra południe, miasta kontra obszary wiejskie, kobiety kontra mężczyźni i młodzi kontra starzy.
Luntz stwierdził, że poparcie dla dwóch głównych partii politycznych w Wielkiej Brytanii coraz bardziej odpowiada podziałom w sporach kulturowych. Wskazuje, że 81 proc. wyborców Partii Konserwatywnej uważa, że Wielka Brytania jest krajem "równości i wolności", a 19 proc. - że jest ona krajem "instytucjonalnie rasistowskim i dyskryminującym", natomiast wśród wyborców Partii Pracy odsetek zgadzających się z pierwszą opinią wyniósł 52 proc., a z druga - 48 proc.
Dalej - trzy czwarte zwolenników konserwatystów uważa, że Wielka Brytania "daje ludziom uczciwą szansę na rozwój, jeśli ciężko pracują i biorą odpowiedzialność za swoje życie", a tylko jedna czwarta uważa - że jest ona "pełna niesprawiedliwości i nierówności, które powstrzymują wielu ludzi". Wyborcy Partii Pracy byli podzieleni prawie po połowie w tej kwestii.
Luntz powiedział, że kwestie "przebudzenia" stają się dominujące w brytyjskiej kulturze politycznej. "Przebudzenie rodzi (dalsze) przebudzenie. To narracja, którą promuje teraz Partia Pracy, ale konserwatyści podchwycą ją jako reakcję. Szkody i konsekwencje tej przepaści są straszne. Kiedy zdecydowałeś się mówić, że twój kraj jest instytucjonalnie rasistowski i dyskryminujący, zwykle nie ma powrotu" - mówi.
Uważa on, że w ciągu kilku miesięcy w Wielkiej Brytanii spory kulturowe będą równie silne jak są obecnie w USA. "Widzę rzeczy, które będą widoczne za sześć miesięcy do roku. To już wyrządziło znaczne szkody w naszym systemie w Stanach Zjednoczonych. Przedkłada się równość nad merytokrację. Stajemy się nietolerancyjni wobec tolerancji. Wykreślamy się nawzajem z naszego życia. Szkody i konsekwencje tej przepaści są straszne. Konsekwencje są tak znaczące, mniej współpracy, mniej kompromisu, więcej negatywności" - mówi Luntz.
Wnioski z przeprowadzonych przez niego badań mają być w tym tygodniu przedstawione ponadpartyjnej grupie posłów do Izby Gmin.
Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)
kgr/