"Nigdy jeszcze w dziejach naszej kinematografii nie zdarzyło się, by wydarzenia historyczne o przełomowym znaczeniu stały się niemal in statu nascendi tematem filmu. Nie dokumentu, filmu fabularnego. Wajda podjął wyścig z żywą pamięcią ludzką" - podkreśliła krytyk Małgorzata Szpakowska w artykule "Prawdy i nieporozumienia" (Kino, 8/1981). "Zdołał dogonić historię. Wyprzedził pisarzy, poetów, dramaturgów. Stworzył pierwszą syntezę Sierpnia, jaka pojawiła się poza publicystyką. Narzucił własną wizję, zanim ktokolwiek zaproponował inną. Nie tylko przedstawił własną wersję wydarzeń; przez pierwszeństwo stał się także ich współtwórcą. Trudno wyobrazić sobie, aby przez film osiągnąć można było więcej" - napisała.
"+Człowiek z żelaza+ bez zahamowań pokazał konflikt interesów między komunistyczną władzą i polskim społeczeństwem. Ale nie jest dobrym filmem. Dostał w Cannes Złotą Palmę nie za walory artystyczne, a z sympatii dla naszego zrywu antykomunistycznego" - ocenił Krzysztof Kłopotowski w tekście pt. "Czy Andrzej Wajda wiedział lepiej?" (Nowy Napis Co Tydzień, 27 sierpnia 2020).
30 sierpnia 1980 roku w 11. numerze Strajkowego Biuletynu Informacyjnego "Solidarność" wydawanego przez "Wolną Drukarnię Stoczni Gdańskiej" ukazał się - przeprowadzony przez Krzysztofa Wyszkowskiego, współzałożyciela Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża, obecnie zastępcę przewodniczącego Kolegium IPN - wywiad z Andrzejem Wajdą, który właśnie był dotarł do strajkującej stoczni. "Byłbym szczęśliwy, gdyby udało mi się zrobić film, który byłby opowiadaniem o synu bohatera +Człowieka z marmuru+." - mówił Wajda. "Myślę, że w międzyczasie wy dopisaliście tę historię, dopisaliście ją czynami. Ich obrazem są obecne wydarzenia" - dodał. "Czuję, że jestem świadkiem jakiegoś fragmentu naszej historii, co nie często się zdarza. Przeważnie historia przechodzi obok nas, a tutaj się ją czuje, tutaj widzi się jej obecność bezpośrednią" - ocenił Wajda w przeddzień podpisania Porozumień Gdańskich.
"Był dla nas wielkim wsparciem. Jeśli tak znany reżyser przyjechał do stoczni, to dla nas był nie tylko wielki zaszczyt, ale i wielka otucha" - powiedział PAP Jerzy Borowczak, jeden z organizatorów strajku w Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980 roku, obecnie poseł PO. "Bo skoro tak wielkie osoby są z nami, to kto przeciwko nam. Tak wówczas myśleliśmy" - zaznaczył.
Film zrealizowany na zamówienie jednego człowieka
"Byłem wtedy prezesem Stowarzyszenia Filmowców Polskich" - wspominał po latach gorący sierpień 1980 roku reżyser "Człowieka z żelaza" w rozmowie z Marią Mrozińską dla Portalu Miasta Gdańska (2016). "Udało nam się przekonać władzę, że może warto odejść od zasady filmowania tylko wydarzeń inicjowanych przez partię, może są wydarzenia, które mogą oznaczać coś dla władzy pozytywnego. I tak się złożyło, że pierwszym miejscem, gdzie pojawiła się kamera SFP, była Stocznia Gdańska w sierpniu 1980. Przyjechałem więc jako prezes zobaczyć, czy ktoś nie robi jakiejś krzywdy naszym kolegom, którzy z tą kamerą przyjechali" - opowiadał. "Przy bramie spotkałem stoczniowca, który zamówił u mnie film +Człowiek z żelaza+. To jest jedyny film, który zrealizowałem na zamówienie jednego człowieka" - dodał.
"Zleceniodawcą" był Mirosław Waga, pracujący na Wydziale Ślusarni Okrętowej (W3) Stoczni Gdańskiej im. Lenina, metaloplastyk, obecnie na emeryturze.
"Przy drugiej bramie w napierającym tłumie zobaczyłem Andrzeja Wajdę, którego porządkowi nie chcieli wpuścić, bo go nie rozpoznali" - powiedział PAP Mirosław Waga. "+Niech pan wejdzie panie Wajda+, odezwałem się i wtedy oni go wpuścili a ja poprowadziłem go do sali BHP. I po drodze zapytałem, czy dlatego do zakończenia +Człowieka z marmuru+ wcisnął niemal na siłę emblemat naszej stoczni, bo przeczuwał, że stąd wyjdzie impuls, a on potwierdził. Powiedziałem wtedy, że może warto by w takim razie rzecz kontynuować - są tu ludzie o żelaznych nerwach, w nocy miał być desant, a nikt nie wpadł w panikę i nie uciekł, dookoła tyle żelastwa… Niech pan zrobi film o żelaznych ludziach, ludziach z żelaza" - wspominał. "Chwilę potem przejął go Krzysio Wyszkowski, ale on w wejściu jeszcze się zatrzymał, odwrócił i głośno powiedział: obiecuję panu, że zrobię taki film" - dodał Waga.
"On właściwie dał mi polecenie. Nawet tytuł wymyślił" - wspominał Wajda. "Naturalnie +Człowiek z żelaza+ nie powstałby, gdyby nie było +Człowieka z marmuru+. Realizacja +Człowieka z żelaza+ znowu przywołała mnie do Gdańska i bardzo zbliżyła do wydarzeń, które filmowaliśmy zaledwie po kilku tygodniach od czasu, kiedy się działy. Były sceny wprost powtarzające to, co się w stoczni wydarzyło. Mogłem skorzystać z materiałów archiwalnych nagranych w stoczni w Sierpniu 80’, miałem też ludzi, którzy ten strajk rozpoczęli" - wyjaśnił w rozmowie z Portalem Miasta Gdańska.
Scenariusz powstał w 1980 roku
Na początku września 1980 r. scenarzysta Aleksander Ścibor-Rylski zaczął pisać scenariusz. Przywołał znane już widzom z "Człowieka z marmuru" postaci syna Mateusza Birkuta, Macieja Tomczyka i reżyser Agnieszki, wykreował zaprzedanego władzy, ale mającego sumienie dziennikarza Winkela, który na zlecenie władz zbiera materiały mające skompromitować syna Birkuta. "Pod koniec listopada 1980 scenariusz był już gotowy" - napisał Jan Strękowski na Culture.pl. Na początku 1981 roku przystąpiono do zdjęć, które ukończono w kwietniu.
"Mało kto wie, ale brama stoczniowa powstała w wytwórni w Warszawie i tam kręciliśmy zdjęcia. Byłem pytany o najmniejsze szczegóły: jak wisiała skrzynka, czy kolory są dobre, jak brama była zamykana na zawias od góry czy od dołu. Oni chcieli być perfekcyjni, żeby to wszystko wyglądało tak dokładnie jak na terenie stoczni" - powiedział PAP Borowczak, który był konsultantem przy produkcji filmu.
Zagrał też epizod w "Człowieku z żelaza". "W filmie stoję na bramie i rozmawiam z Marianem Opanią, grającym dziennikarza, który chce wejść na stocznię. Ja mówię mu, że nie wejdzie. A potem z Krystyną Zachwatowicz, która mówi, że w środku jest Maciek Tomczyk, jej syn. Ja jej odpowiadam +niech pani zobaczy, ile tu jest matek i żadnych matek nie wpuszczamy+. Za dzień zdjęciowy było chyba 700 zł. To była masa pieniędzy. Ja zarabiałem wtedy w stoczni jak uczeń montera kadłuba do dwóch tysięcy. Uznałem jednak, że nie wypada brać tej gaży. Zarobione na planie pieniądze wrzuciłem do skarbonki na rzecz budowy Pomnika Ofiar Grudnia '70" - wspominał Borowczak.
"Chciałem, żeby film wyszedł w świat, był zrozumiały za granicą. Postanowiłem więc, że będzie dobrze, kiedy bohater znany z poprzedniego filmu, odtwarzany przez Jerzego Radziwiłowicza, opowie, jak zaczął się ten strajk. Zorganizowaliśmy to tak: z jednej strony stał Jerzy Borowczak, który rzeczywiście rozpoczął Strajk 80. I mówił do kamery telewizji francuskiej, z drugiej Radziwiłowicz przed kamerą naszego filmu. Borowczak opowiadał, jak on zaczął strajk. Kiedy skończył mówić, ja robiłem znak i Radziwiłowicz powtarzał to, co przed chwilą usłyszał – z pamięci, jakby sobie przypominał to, co się tu wydarzyło. Dzięki temu i dzięki naturalnym stoczniowym plenerom było to takie prawdziwe na ekranie" - opowiadał Wajda.
Pierwszy pokaz filmu
Pierwszy pokaz w warszawskiej Wytwórni Filmów Dokumentalnych odbył się 6 maja 1981 r. - trzy tygodnie przed tryumfem w Cannes. "Ten sposób powstawania filmu miał zarówno dobre, jak i złe strony. Dobre, bo obraz zdołał uchwycić na gorąco to wszystko, co działo się wówczas w Polsce" - przypomniał Strękowski.
Słabością filmu - dostrzeżoną przez krytyków - były uproszczenia, patos, sentymentalizm oraz papierowość głównych bohaterów. "W odróżnieniu od swej pierwszej części opowiadającej o losach Mateusza Birkuta autorzy filmu posłużyli się typowym schematem socrealistycznym, w którym świat nie ma niuansów, szarości, a tylko kolory czarne i białe. Tacy są Agnieszka i Maciek Tomczyk, jednowymiarowi, szlachetni aż do bólu, ale zarazem… nieciekawi. To postacie pomnikowe, podobne do górujących nad bramą nr 2 trzech gdańskich krzyży" - ocenił Strękowski.
"Opowieść o korzeniach Sierpnia ’80 powinna ukazać formowanie się przywódców i robotniczej świadomości, dwa najważniejsze zjawiska w buncie stoczniowców. Dlaczego ma nas bardziej interesować syn Birkuta, który podczas strajku w stoczni niczym się nie wyróżnił, niż Lech Wałęsa czy Andrzej Gwiazda? O nich powinien być ten film, o ludziach pierwszej linii. Albo o psychologii strajkowej solidarności. Której nie ma. Rzecz została opowiedziana z punktu widzenia przyjezdnego inteligenta szperającego w robotniczych życiorysach. Jest to sytuacja samego reżysera, który pojawił się w stoczni pod koniec strajku i na chwilę, a także jego scenarzysty. Nie przystąpili do strajku, nie zamknęli się w stoczni. Dopiero po fakcie starali się dowiedzieć, jak tam było naprawdę" - napisał Kłopotowski.
"Na szczęście +Człowiek z żelaza+ z autentycznymi postaciami - takimi jak przywódcy strajku w Stoczni Lech Wałęsa, Anna Walentynowicz, czy pierwszy sekretarz komitetu wojewódzkiego PZPR w Gdańsku, Tadeusz Fiszbach - które wystąpiły w filmie, grając siebie, miał jeszcze bohatera, dzięki któremu możemy oglądać obraz nie tylko jak pomnik. Chodzi o postać reportera Winkela, zagraną w sposób genialny przez Mariana Opanię. Winkel, moczymorda i świnia, dobrze wie, kim jest oraz kim był kiedyś. Opowieść o tej postaci i odzyskiwaniu przez nią godności jest tym, co nazywamy wielkim kinem" - zaznaczył Strękowski, przypominając, że filmoznawca Bolesław Michałek dostrzegł dominację dramatycznego wątku dziennikarza nad poczciwą opowieścią o polskich robotnikach i inteligentach, którzy spotkali się w Sierpniu. "Michałek nawet żartował, że zamiast +Człowieka z żelaza+ Wajdzie wyszedł film, którego tytuł powinien brzmieć +Człowiek z gówna+" - napisał.
"Wbrew temu, co mówi się z ekranu, nie ma wykuwania Maćka na +człowieka z żelaza+. Głównym bohaterem jest bowiem dziennikarska szmata. Jej przemiana wewnętrzna znajduje się w centrum" - ocenił Kłopotowski. "Fabuła stanowi zbiór epizodów bez wyraźnej linii dramaturgicznej i punktu kulminacyjnego. Szczytowym punktem akcji nie jest moment podpisania porozumienia strajkujących i władz kraju, ale demaskacja dziennikarza. Nie to powinno być pointą robotniczego zwycięstwa!" - podkreślił. "Nieszczęsne rozwiązanie dramaturgiczne można wyjaśnić chęcią odreagowania własnej +kolaboracji z reżimem+ twórców. To uczucie nieznane robotnikom było żywe wśród inteligentów wygodnie osadzonych w przedsierpniowej rzeczywistości. Niezłomnych było mało, reżyser miał wielkie zasługi w walce o wolność twórczą w kinie, ale wstyd pozostał" - podsumował Kłopotowski.
"Jeżeli ktoś zechce kiedyś dowiedzieć się, jak naprawdę było, sięgnie po ten film" - napisał krytyk Aleksander Jackiewicz w "Mojej filmotece. Kino polskie" (Warszawa 1983). Bo nie tak zwane świadectwa obiektywne są najważniejsze, lecz świadectwa żywe, gdzie słyszy się zgiełk wydarzeń, i zdyszany, miejscowy, niestrojony głos sprawozdawcy" - wyjaśnił.
"Człowiek z żelaza" znalazł się wśród 21 filmów wybranych przez Martina Scorsese do cyklu pokazów w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie zatytułowanego "Martin Scorsese Presents: Masterpieces of Polish Cinema"("Martin Scorsese przedstawia arcydzieła polskiego kina"). Wraz z "Barwami ochronnymi" (1976) Krzysztofa Zanussiego zainaugurował 2 lutego 2014 r. w nowojorskim Lincoln Center tę największą w Ameryce retrospektywę polskiego kina. (PAP)
Paweł Tomczyk