Alaksandr Kalesnikau w dni procesu swojej córki codziennie przychodzi przed budynek sądu i wręcza kwiaty jej adwokatkom. „Wiem, że nie mogę ich dać Maszy. Proszę je, żeby przekazywały jej, że jestem obok” – opowiada.
„My (krewni – PAP) nie liczyliśmy nawet na szansę udziału w procesie, który został utajniony. Ale miałem nadzieję, że chociaż na chwilę, na pięć minut, uda mi się ją zobaczyć. Z daleka. Nie udało się” – mówi.
4 sierpnia, w pierwszym dniu procesu, też przyszedł do sądu z kwiatami - i z nadzieją, że zobaczy córkę. Nie wpuszczono go jednak, podobnie jak bliskich Maksima Znaka - sądzonego wraz z Kalesnikawą opozycjonisty. Później Maryja napisała mu pocztówkę: „Śmiałam się, tańczyłam. Wiedziałam, że jesteś obok”.
Alaksandr Kalesnikau widział córkę tylko na krótkich nagraniach z sali sądowej z pierwszych dni procesu. Kalesnikawa i Znak są na nich w sądowej klatce. Ona jest jak zwykle krótko ostrzyżona (do aresztu przyjęto w paczce maszynkę), ale ma ciemne włosy, a nie blond, jak wcześniej. W klatce tańczy i uśmiecha się, ręce układa w znak serca.
„Napisała też, że jest szczęśliwa, że może być z Maksem, nawet jeśli to jest tylko spotkanie w klatce. Ona przez wiele miesięcy była sama” – mówi Kalesnikau.
Z córką komunikuje się drogą pocztową, nie wszystkie listy dochodzą
Podobnie jak inni bliscy aresztowanych, z córką komunikuje się tylko drogą pocztową. Otwiera teczkę, z której wyciąga listy, pocztówki. Masza pisze prawie codziennie, ale nie wszystkie listy dochodzą.
„Myślałem, że ten proces będzie dla mnie strasznie ciężki psychicznie, ale gdy patrzę na Maszę, rozumiem, że ona w tym wszystkim pozostaje wolnym człowiekiem, dobrym w środku. To daje mi siłę” – wyznaje.
"Nie mam prawa się bać, mając taką córkę" - dodaje.
Alaksandr Kalesnikau jest pogodny, cały czas się uśmiecha, ale w reakcji na pytanie PAP, czego najbardziej mu brakuje, płacze. „Tego, że nie ma jej obok mnie – tyle chciałbym jej powiedzieć. I brakuje mi Taniuszy” – odpowiada, mówiąc o swojej drugiej córce, która musiała wyjechać z Białorusi.
„W listach wszyscy po prostu marzymy”
„W listach wszyscy po prostu marzymy” – mówi. Jak opowiada, ich rodzina była bardzo zżyta ze sobą. „Dzieci wychowywały się w domu, gdzie wszyscy spędzaliśmy razem dużo czasu, wspólnie jedliśmy posiłki, rozmawialiśmy” – wspomina.
„Dobrze dopasowaliśmy się rodzinami, ja i moja żona. I u niej, i u mnie w dzieciństwie w domu zawsze był gwar, dużo ludzi, przyjaciół. I tak samo wychowywaliśmy nasze dzieci” – wspomina. Jak mówi, swoją żonę, Tamarę Mikałajeuną, czasami nazywał „królową Tamarą”.
Dzisiaj jest sam - żona zmarła dwa lata temu, jedna córka jest w więzieniu, druga – za granicą. Jak jednak mówi, otacza go dużo dobrych osób, przyjaciół Maryi, ludzi dobrej woli, które podchodzą do niego, dodają otuchy. „Ostatnio niedaleko sądu podeszła do mnie starsza pani i dała mi małą figurkę pieska, jamnika: +Gdy będzie panu bardzo źle, proszę go potrzymać za ogonek+. Wzruszyło mnie to” – opowiada Kalesnikau.
Nie staje już jednak blisko budynku sądu, w którym trwa proces. Dwie młode dziewczyny, które podeszły do niego niedawno, by wyrazić wsparcie dla Maszy, zostały skazane na areszt za „pikietowanie”.
W 2019 r. Maryja Kalesnikawa przeprowadziła się z Niemiec, gdzie mieszkała i pracowała jako muzyk, na Białoruś. „Zgodziła się na propozycję Wiktara Babaryki (oponenta Alaksandra Łukaszenki w zeszłorocznych wyborach prezydenckich - PAP), by zostać kierowniczką OK16, mińskiego hubu kulturalnego. Po śmierci żony córki skupiły się wokół mnie. Rozumiały, że jest mi trudno, im także było ciężko” – mówi ojciec opozycjonistki.
Po przyjeździe z Niemiec Maryja zatrzymała się w mieszkaniu ojca. „Była pochłonięta pracą, pracowała od rana do wieczora. 'Nie rób dla mnie śniadania' - mówiła. Wracała późno, ale widzieliśmy się codziennie wieczorem. Później, gdy dołączyła do sztabu, przeprowadziła się do oddzielnego mieszkania. Myślę, że może chciała mnie w ten sposób ochronić. Ale i tak codziennie byliśmy w kontakcie – dzwoniliśmy, pisaliśmy” – dodaje Kalesnikau.
Kalesnikawa pracowała najpierw jako koordynatorka sztabu Babaryki, a po jego aresztowaniu dołączyła do ekipy kandydatki białoruskiej opozycji w wyborach, Swiatłany Cichanouskiej. Gdy tę po wyborach władze zmusiły do wyjazdu z Białorusi, Kalesnikawa zaangażowała się w działania Rady Koordynacyjnej - powołanej przez otoczenie Cichanouskiej jako platforma dialogu w celu przeprowadzenia nowych, uczciwych wyborów prezydenckich. Władze uznały to za próbę „niekonstytucyjnego przejęcia władzy”.
Kalesnikawą zatrzymano we wrześniu 2020 r.
„Rano (7 września 2020 r.) napisała, że wszystko u niej ok. Dowiedziałem się z internetu, zadzwoniła Tania (ze słowami): 'Tato, tylko się nie denerwuj'. Powiedziała, że Maszę najprawdopodobniej zatrzymali” – mówi Kalesnikau, wspominając dzień zaginięcia córki, które okazało się zatrzymaniem. „Potem w internecie zobaczyliśmy, że w centrum Mińska jacyś ludzie wpychają ją do samochodu z napisem 'Łączność'” – dodaje.
Do wieczora tego dnia właściwie nikt nic nie wiedział. Wtedy zapadła decyzja, by zaangażować adwokatów – Alaksandr Kalesnikau napisał zgłoszenie o zaginięciu. Został zapewniony przez władze, że „odpowiedź przyjdzie na piśmie w ciągu 10 dni”.
„To była najstraszniejsza noc. Bałem się o jej życie. Rano poinformowano oficjalnie, że Masza została zatrzymana” - wspomina.
Potem - dodaje - zaczęła się dziwna informacyjna gra. Białoruska straż graniczna opublikowała komunikat, w którym twierdziła, że Kalesnikawa została wypchnięta z samochodu przez swoich kolegów podczas próby staranowania granicy z Ukrainą i została zatrzymana.
W rzeczywistości wydarzenia miały inny przebieg. Maszę i jej współpracowników funkcjonariusze próbowali – jak wcześniej innych opozycjonistów – wywieźć z kraju, ale Maryja podarła swój paszport. Po zatrzymaniu przewieziono ją do aresztu KGB w Mińsku. „Przynajmniej wiedzieliśmy, że żyje i gdzie się znajduje” – mówi Kalesnikau.
Maryi i jej współpracownikowi Maksimowi Znakowi grozi kara do 12 lat więzienia. „Nie mam złudzeń, że to jest proces i decyzje zapadają zgodnie z literą prawa. Przygotowuję się na ten wyrok” – mówi ojciec Kalesnikawej.
Jak mówi, wie, że to będzie ciężkie i straszne. Zapewnia jednak, że jest przekonany, że „zmiany nastąpią” i z aresztu czy więzienia wyjdzie nie tylko jego córka, ale też inni więźniowie polityczni. „Chciałbym, by stało się to jak najszybciej” – mówi.
Z Mińska Justyna Prus (PAP)