Polska Agencja Prasowa: Jako pierwszy w historii polski szachista zwyciężył pan w Pucharze Świata i zakwalifikował się do turnieju kandydatów. W półfinale i finale turnieju w Soczi wyeliminował pan aktualnego czempiona Norwega Magnusa Carlsena i Rosjanina Siergieja Karjakina, uczestników meczu o mistrzowski tytuł sprzed pięciu lat. Od 5 sierpnia upłynęło już trochę czasu, emocje opadły. Jak pan dziś patrzy na ten sukces?
Jan-Krzysztof Duda: Myślę, że był zaskoczeniem, zarówno dla mnie, jak i całego świata szachowego. Muszę przyznać, że przed imprezą nie rozważałem możliwości, że mogę zwyciężyć w Pucharze Świata. Oczywiście wiadomo, że gra się po to, żeby wygrać. Z całych sił starałem się walczyć o kwalifikację do turnieju kandydatów - to był tak naprawdę mój główny cel: nie tyle triumf w Soczi, co wejście do rywalizacji o mistrzostwo świata. Tymczasem udało mi się połączyć wszystko, wszystko wyszło idealnie. Apetyt rósł w miarę jedzenia. Wygrywałem z kolejnymi rywalami, więc w pewnym momencie pojawiła się myśl, że skoro tak dobrze mi idzie, to mogę sięgnąć po pełną pulę. Oczywiście zwycięstwo z Magnusem w półfinale było dla mnie wielkim wydarzeniem. Po pierwsze pokonałem aktualnego mistrza świata, po drugie awansowałem do finału i zarazem zdobyłem przepustkę do walki o tytuł.
PAP: Jak Carlsen zareagował na porażkę bezpośrednio po partii?
J.-K.D: Zgodnie z obowiązującym kodeksem, pogratulował mi. Zaraz jednak szybko gdzieś uciekł, więc nie było okazji do dłuższej rozmowy. Ale potem, po moim finałowym zwycięstwie nad Karjakinem, też mi pogratulował i to jako pierwszy. Podkreślał potem, że sukces odniosłem zasłużenie, nie przegrywając ani jednej partii, że w żadnej nie byłem w krytycznej sytuacji. Myślę, że był zadowolony, że ostatecznie wygrałem ja, a nie Karjakin.
PAP: Komentatorzy podkreślali po turnieju, że w żadnym momencie nie grał pan w sytuacji zagrożenia. Nie było noża na gardle, presji, że koniecznie trzeba wygrać partię, bo żadnej w turniejowych meczach pan nie przegrał.
J.-K.D: Co więcej, w żadnej partii klasycznej nie miałem tak naprawdę złej pozycji. Jedynie w dogrywkach w szachach szybkich pojedynki z Rosjaninem Aleksandrem Griszczukiem i później z Magnusem były relatywnie chwiejne. Na moją korzyść działało jednak, że w całym turnieju miałem bardzo mało dogrywek, dzięki czemu mogłem korzystać z dni wolnych. W tak długiej imprezie jak Puchar Świata każdy taki odpoczynek jest na wagę złota. Poza tym dogrywki, jeśli się zdarzą, są potem okupione cierpieniem, emocjami, bo nigdy w takich sytuacjach nie jesteś pewny, że awansujesz.
PAP: Były w Soczi jakieś kryzysy, słabsze mecze?
J.-K.D: Na Pucharze Świata nie ma łatwych meczy. Oczywiście pojedynek z Magnusem był najtrudniejszy, bo z najsilniejszym przeciwnikiem i o największą stawkę, ale każdy z rywali "kopał i gryzł", więc łatwo nie było. Nawet ci w początkowych rundach. Zaczynałem od drugiej z Guillermo Vasquezem z Paragwaju. Nigdy wcześniej o nim nie słyszałem, a grał na poziomie arcymistrza. Na wszystkich trzeba bardzo uważać i najlepiej nie przegrywać, bo wówczas, przy systemie pucharowym, gra się pod presją. Na szczęście udawało mi się unikać dużych błędów, przynajmniej w szachach klasycznych, gdzie było niemal idealnie. W szybkich już trochę gorzej, ale też byłem wyjątkowo cierpliwy i nie stanowiło dla mnie problemu rozegranie kolejnej partii.
- Mogę powiedzieć, że grałem relatywnie spokojnie, takie bardziej techniczne szachy, w wielu partiach. To jedna rzecz. Druga była taka, że nie najlepiej się czułem. Już na początku turnieju się przeziębiłem, dopadł mnie jakiś przedziwny katar, nigdy w życiu takiego nie miałem. Symptomy były trochę podejrzane, szczególnie w obecnych czasach. Na miejscu miałem jednak co trzy dni robione testy PCR. Wszystkie wyszły negatywne. Koniec końców te objawy też w jakiś sposób mi pomogły. Mówiłem sobie: "nie masz prawa być chory w tak ważnych zawodach". Może mi to w jakiś sposób pomogło, bo też nie miałem wielkich oczekiwań wobec siebie.
- Co stało za moim sukcesem? Naprawdę ciężko powiedzieć. Znalazłem się w dobrym miejscu i w dobrym czasie. Wszystko, co mogło mi pomóc - pomogło, wszystko, co mogło przeszkodzić - nie zadziałało.
PAP: O drugiej, zwycięskiej partii z Hindusem Santoshem Gujrathi Viditem, która dała awans do półfinału, powiedział pan, że była najlepsza w życiu.
J.-K.D: Potem wygrałem z Magnusem i był to dużo trudniejszy pojedynek z punktu widzenia turniejowego i psychologicznego. Jeśli jednak mówimy o samej estetyce partii, to ta z Viditem była naprawdę spektakularna - najpierw dość długie przygotowanie, gdzieś do 20. ruchu, potem pozycja była dość ostra, dużo się działo w tym specyficznym wariancie, mało rozpracowanym teoretycznie. Kibice mogli mieć wielką frajdę, oglądając końcówkę. Miałem w niej skoczka, a rywal trzy pionki za tę figurę, więc pozycja była ostra, niejasna, choć - wydawało się - remisowa. Potem w taki studyjny, czyli dość ładny sposób udało mi się jednak znaleźć drogę do wygranej. Fajne jeszcze było to, że w pewnym momencie oddałem skoczka, przeciwnik został z matematyczną przewagą trzech pionków, ale ruch należał do mnie i nie mógł uniknąć mata.
PAP: To był rzeczywiście szczęśliwy dzień, bo dosłownie w ostatnim momencie dotarł pan wtedy na salę gry...
J.-K.D: Wyszedłem z hotelowego pokoju do czekającego na dole samochodu organizatorów, który miał mnie zawieźć na miejsce rozgrywek, niemal "na styk", z minutowym wyprzedzeniem. Jednak opóżnili mnie ludzie wsiadający i wysiadający z windy na pośrednich piętrach i transport na salę gier odjechał beze mnie. Do rozpoczęcia partii pozostawało kilkanaście minut, a ja wciąż tkwiłem w hotelu. Miałem szczęście, że nie wyjechał jeszcze Carlsen. Zobaczyłem czekający na niego samochód pod hotelem, więc, trochę w szoku, poprosiłem o podwózkę jego ojca Henrika, który towarzyszył mu w trakcie turnieju. Oczywiście musiałem też uzyskać aprobatę Magnusa, ale na szczęście się zgodził i pojechaliśmy - ja z przodu, oni z tyłu. Rozmawiali po norwesku, więc wielkich pogaduszek nie było.
PAP: Można powiedzieć, że w ten sposób Carlsen utorował panu drogę do zwycięstwa, a sobie do... późniejszej porażki.
J.-K.D: W pewnym sensie tak. Oczywiście wiedział, że zwycięzca tego ćwierćfinału będzie z nim grał. Bardzo go za to cenię, że się zgodził. To "transportowe" wydarzenie spowodowało zresztą, że zmieniłem trochę wariant, bo pierwotnie chciałem z Viditem grać coś innego, inne rozgałęzienie niż ten planowany. W tym zamieszaniu uznałem, że zagram bezpieczniejszy, który obiektywnie kończył się remisem.
PAP: Po powrocie z Soczi poczuł się pan smak sławy. Spotkanie z wicepremierem, ministrem kultury, dziedzictwa narodowego i sportu, gratulacje od pary prezydenckiej i premiera, podpisanie umowy sponsoringowej z PKN Orlen...
J.-K.D: Oczywiście bardzo mnie to cieszy. PKN Orlen to największa polska firma, mająca bardzo duże doświadczenie we wspieraniu świetnych polskich sportowców. Mam satysfakcję, że dostałem się do tej grupy. To również korzyść w kontekście całych krajowych szachów. Wszystko pięknie, dużo tych zaszczytów. Przyznam jednak, że nie jestem osobą medialną, na pewno tego nie kocham, to nie jest mój świat, ale mam satysfakcję, że moje osiągnięcie pomaga też w rozwoju dyscypliny, że o szachach się mówi. Cieszę się tym bardziej, że miałem swoje pięć minut w czasie igrzysk olimpijskich.
PAP: Pochlebnie podczas konferencji prasowej w Warszawie wyrażał się też o panu były wieloletni mistrz świata Garri Kasparow. Spotkał się pan z nim potem przy okazji Festiwalu Mokate "Szachy w Ustroniu łączą pokolenia".
J.-K.D: Porozmawialiśmy trochę. Miałem tam swoje plany i rutynę dnia, ale Kasparow był oczywiście bardziej oblegany niż ja. Był gościem specjalnym imprezy. Miałem przyjemność dwa razy zjeść wspólnie z nim kolację. Wymieniliśmy uwagi na kilka tematów, m.in. o zbliżającym się meczu o mistrzostwo świata Magnus Carlsen - Jan Niepomniaszczi. Mówiłem, że jestem przekonany, że Norweg wygra. Bardzo fajnie, że Kasparow przyjechał do Polski, to pomaga w popularyzacji szachów. To wielka postać, inteligentny człowiek, z którym można porozmawiać na tematy nie tylko stricte szachowe.
PAP: Od soboty, grając w domu przed ekranem komputera, będzie pan uczestniczył w swoim piątym turnieju online z cyklu Champions Chess Tour. Jakie starty czekają pana w kolejnych miesiącach?
J.-K.D: Mamy olimpiadę szachową online, w której Polska broni brązowego medalu, także drużynowe mistrzostwa Europy w szachach klasycznych na Słowenii. W styczniu kolejny raz zagram w turnieju w Wijk aan Zee, już potwierdziłem udział. Pozostaje pytanie, co z rozgrywanymi zwykle w grudniu mistrzostwami świata w szachach szybkich i błyskawicznych, które na razie nie są ogłoszone. Jeśli się odbędą, z przyjemnością w nich zagram.
Rozmawiał Marek Cegliński (PAP)