Jak przypomina, w okres pomiędzy 3 września 1939 r., gdy Wielka Brytania i Francja w odpowiedzi na niemiecką inwazję na Polskę wypowiedziały wojnę, ale nie podjęły praktycznie żadnych działań, do maja 1940 r., jest nazywany dziwną lub udawaną wojną.
"W brytyjskiej psyche wojna tak naprawdę zaczęła się, kiedy wojska brytyjskie zaczęły w niej uczestniczyć – po wkroczeniu Niemiec do Francji, Belgii, Holandii w maju 1940 r. Wcześniejszy okres Brytyjczycy mają tendencję nieco umniejszać, bo nie byliśmy zbyt aktywni. I choć wiele osób może powiedzieć, że nie byliśmy gotowi do podjęcia ofensywy lądowej przeciwko Niemcom, więc po deklaracji wojny w 1939 r. desperacko prowadziliśmy przygotowania, nie zmienia to faktu, że to nie jest okres z którym czujemy się komfortowo czy z którego jesteśmy dumni" – mówi Maciejewski.
Wskazuje, że w centrum brytyjskiej narracji na temat wojny jest to, że Wielka Brytania była ostatnim krajem w Europie, który stawił opór Hitlerowi – przy pomocy m.in. polskich lotników, polskich żołnierzy i polskich marynarzy – a brytyjskie działania, wraz z amerykańskimi oraz walkami na wschodnim froncie, przyniosły wolność Europie Zachodniej. "Ale Polska, od której zaczęła się wojna w 1939 r., nie wyszła z niej jako wolny kraj i fakt ten jest źródłem zawstydzenia dla Brytyjczyków" – przyznaje dyrektor NAM.
Wyjaśnia on, że po części przyczyną przykładania mniejszej uwagi na Zachodzie do września 1939 r. jest rozpowszechnione postrzeganie, że była to łatwa kampania, w której nie było zbyt wiele walk, Polacy na koniach atakowali czołgi, a wszystko skończyło się bardzo szybko. "Nic z tych elementów nie jest właściwym opisem tej kampanii. Ta kampania trwała ponad miesiąc, przez który toczyły się prawdziwe walki i w wielu aspektach były one bardziej zacięte niż we Francji w następnym roku" – podkreśla.
"Była to niewiarygodnie trudna, ciężka kampania. Zginęło prawie sto tysięcy osób"
Justin Maciejewski mówi, że wydana w 2019 r. książka brytyjskiego historyka Rogera Moorhouse’a "Polska 1939. Pierwsi przeciwko Hitlerowi" stanowi niezwykle ważny wkład w korektę brytyjskiej percepcji II wojny światowej. "Rozmawiając z ludźmi, którzy ją przeczytali, sądzę, że teraz jest znacznie lepiej rozumiane w Wielkiej Brytanii, że nie było nic udawanego w kampanii w Polsce w 1939 r., lecz była to niewiarygodnie trudna, ciężka kampania, w której zginęło prawie sto tysięcy osób" – podkreśla.
Jak dodaje, jeszcze jeden powód, dla którego ta książka jest tak ważna, to wskazanie na rolę Związku Sowieckiego. "Ponieważ Rosjanie zakończyli wojnę jako sojusznicy, stłumiło to wszystko, co się stało w 1939 r., w efekcie nie wszyscy Brytyjczycy postrzegają sowiecką inwazję w ten sam sposób, jak niemiecką. Ale w książce Moorhouse’a jest mocno przypomniane, że Związek Sowiecki w 1939 r. był w równym stopniu winny zniszczenia Polski i to nie była żadna humanitarna interwencja. To była pełnowymiarowa inwazja ze wschodu. Jeśli się o tym pamięta i jeśli się weźmie pod uwagę, że były dwie inwazje – niemiecka z zachodu, północny i południa oraz sowiecka ze wschodu, jest niewiarygodne, że polskie państwo w tych okolicznościach przetrwało ponad miesiąc" – wskazuje.
Maciejewski mówi, że jeśli dodać do tego fakt, iż pomoc z Zachodu, którą uwzględniano w polskich planowaniach, nie przybrała żadnej materialnej formy, wynik walk nie mógł być inny w takich okolicznościach.
Według niego, patrząc z militarnego punktu widzenia, słabością polskiej obrony było rozmieszczenie wojsk wzdłuż granic. "Polska armia próbowała być silna w zbyt wielu miejscach jednocześnie, zamiast pozwolić na taktyczne oddanie części terenu i skoncentrowanie realnych sił gdzieś w centrum. Próba bronienia granicy na północy, zachodzie i południu była położeniem zbyt dużego wysiłku na peryferiach, a nie w centralnym rdzeniu kraju. Choć oczywiście można zrozumieć polityczną logikę, która stała za decyzją o rozstawieniu wojsk na granicach, bo żaden kraj nie chce mówić, że nie będzie bronił każdej piędzi swojego terytorium" – wyjaśnia.
Dodaje, że punktem krytyki, którego nie można usprawiedliwić podobnymi względami, jest brak dobrej komunikacji, i to zarówno w poziomie – pomiędzy równoległymi oddziałami, ale też w pionie – wewnątrz poszczególnych oddziałów, od dowódców od żołnierzy. Ta kultura tajności panująca w polskich siłach zbrojnych, wobec przewagi technologicznej Niemców, była dodatkowym czynnikiem działającym na niekorzyść. Podkreśla, że przewaga technologiczna to jedna sprawa, ale koordynacja i integrowanie działań artylerii, piechoty, kawalerii to druga, a w tym polskie dowództwo również było wyraźnie słabsze.
Maciejewski zaznacza jednak, że te elementy, które Polska mogła we wrześniu 1939 r. zrobić lepiej, doprowadziłyby do przedłużenia wojny obronnej, ale nie do zmiany jej rezultatu, bo wobec liczby przeciwności, z którymi musiała się mierzyć, porażka była raczej nieunikniona.
Justin Maciejewski jest dyrektorem Narodowego Muzeum Armii w Londynie od 2018 r. Wcześniej przez 27 lat służył w brytyjskiej armii. m.in. dowodząc w Iraku 2. Batalionem Strzelców, za co został odznaczony orderem za wybitną służbę (DSO). Po zakończeniu służby, a przed objęciem kierownictwa NAM przez 5 lat pracował w firmie konsultingowej McKinsey & Co. Jest absolwentem studiów z zakresu obronności na Kings College London i historii na Uniwersytecie w Cambridge.
Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)