Polska Agencja Prasowa: Pod koniec 1975 r. raporty MSW stwierdzały, że liczebność potencjalnej opozycji to maksymalnie 70 osób. Czy władze zakładały, że garstka dysydentów podejmie jawne działania przeciwko władzom, tak jak zrobił to Komitet Obrony Robotników we wrześniu 1976 r.?
Prof. Antoni Dudek: Myślę, że z całą pewnością nie zakładano takiego scenariusza. Należy pamiętać, że wspomniane raporty MSW pochodzą sprzed czerwca 1976 r. Protesty robotnicze były katalizatorem przyspieszającym powstanie KOR-u. Prognozy MSW, sporządzane przed wybuchem protestów, nie przewidywały powstania opozycji „nowego typu”, której działania miałyby być w większości jawne. Cechą wszystkich poprzednich struktur opozycyjnych pod rządami komunistycznymi w Polsce była całkowita tajność działań. Nowatorstwo Komitetu polegało na częściowej jawności jego działań. To założenie miało swoje korzenie w podpisanych przez PRL postanowieniach końcowych Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. Rządzona przez komunistów Polska zobowiązała się do przestrzegania praw człowieka. Działacze KOR-u odwoływali się do tych zapisów i zarzucali władzom ich nieprzestrzeganie. Akt końcowy KBWE i represje wobec robotników w czerwcu 1976 r. były czynnikami, które decydowały o powstaniu Komitetu Obrony Robotników.
PAP: Można wyróżnić kilka środowisk tworzących we wrześniu 1976 r. KOR: harcerzy „Czarnej Jedynki”, intelektualistów, prawników, „Starszych Państwa”. W czasie tworzenia nowej organizacji zderzały się różne koncepcje jej funkcjonowania – od sprawdzonej metody pisania listów otwartych do władz, przez organizację tajną, aż po pełną jawność. Jak udało się spoić wszystkie te koncepcje i tak różnych ludzi, połączyć rewolucyjny zapał Jacka Kuronia ze spokojem adwokatów, takich jak Jan Olszewski?
Prof. Antoni Dudek: Powiedziałbym raczej, że problemem było połączenie w ramach jednej organizacji takich osobowości jak Jacek Kuroń i Antoni Macierewicz. Już wówczas obaj wykazywali wielkie ambicje przywódcze i już wtedy różnili się w poglądach. Jak podkreślił później Jan Józef Lipski, to właśnie oni byli faktycznymi twórcami KOR. Można powiedzieć, że kształt KOR był efektem ścierania się ich poglądów.
Twórcy Komitetu zakładali, że konieczne jest powiedzenie władzom „sprawdzam”. Był to plan obciążony wielkim ryzykiem, ponieważ władze mimo deklarowanej jawności tej organizacji mogły stwierdzić, że działa ona potajemnie i w celach antypaństwowych, a nazajutrz dokonają aresztowania jej założycieli i postawią ich przed sądem. To „sprawdzam” okazało się sukcesem. Założyciele KOR-u słusznie uznali, że ekipa Edwarda Gierka nie tylko podpisała zobowiązania dotyczące praw człowieka, ale również że nie posunie się do surowych represji, bo zależy jej na kontaktach z Zachodem. Pamiętajmy, że Gierkowi niezwykle zależało na relacjach z prezydentem Francji Valérym Giscardem d’Estaingem, kanclerzem RFN Helmutem Schmidtem i kolejnymi prezydentami USA. Stosunki z tymi przywódcami stałyby się znacznie bardziej skomplikowane w momencie pojawienia się w PRL więźniów politycznych.
Pierwsze miesiące potwierdziły te założenia działaczy KOR-u. Także w kolejnych latach władze nie zdecydowały się na podjęcie przeciwko nim brutalnych represji. Oczywiście zdarzały się kilkudniowe aresztowania, szczególnie po zamordowaniu Stanisława Pyjasa, pobicia i zastraszanie. Ekipa Gierka bagatelizowała zagrożenie ze strony KOR-u i innych organizacji opozycyjnych i stosowała wobec nich relatywnie liberalne represje, takie jak krótkotrwałe zatrzymania, nękanie przez nieznanych sprawców, zwolnienia z pracy, telefony z pogróżkami. Takie relacje między władzami a obywatelami PRL angażującymi się w działalność opozycyjną były nowym zjawiskiem.
PAP: Główną bronią reżimu była też propaganda. Jak przedstawiano KOR w pierwszym okresie jego działalności?
Prof. Antoni Dudek: Nie nadawano działalności KOR-u wielkiego rozgłosu. Media określały Komitet jako kolejną inicjatywę „środowisk reakcyjnych” powiązanych z „imperialistycznymi ośrodkami dywersji”, czyli paryską „Kulturą” i Sekcją Polską Radia Wolna Europa. Mówiono też o „zbankrutowanych politykierach”, „frustratach” i „siłach antysocjalistycznych”. Strategia mediów PRL podkreślała, że działalność ta nie ma większego znaczenia.
PAP: Część historyków stawia tezę, wedle której dramatyczne wydarzenia lat 1968 i 1970 wykopały przepaść między robotnikami a inteligencją. Czy rzeczywiście taka przepaść istniała i członkowie KOR-u dążyli do jej zasypania?
Prof. Antoni Dudek: Ta przepaść istniała, ale nie z powodu tych wydarzeń. Ten stereotyp umocnił film Andrzeja Wajdy „Człowiek z żelaza”. To nieprawdziwy obraz tamtych dni. W rzeczywistości w marcu 1968 r. wśród zatrzymanych było więcej młodych robotników niż studentów. W grudniu 1970 r. protestowali zaś nie tylko robotnicy, lecz i studenci. Bez wątpienia jednak środowiska dysydenckie, które skupiały się w Warszawie i dosłownie kilku innych wielkich miastach, były oddzielone od robotników chińskim murem i niemal nie miały z nimi kontaktu. Dlatego pierwszym celem członków KOR-u było zbudowanie relacji ze środowiskami robotniczymi, które żyły w swego rodzaju równoległym świecie. Nie istniała wrogość, ale raczej nieufność i różnice kulturowe. Warszawscy inteligenci mieli problem z nawiązywaniem kontaktu z robotnikami, ponieważ nie mogli z nimi rozmawiać o premierach filmowych i niezwykle wówczas popularnej literaturze iberoamerykańskiej.
Istniały też różnice materialne. Członkowie KOR-u nie żyli w luksusie, ale po przyjeździe do Radomia, który był jednym z najbiedniejszych miast wojewódzkich, byli zszokowani tamtejszym poziomem życia, który był znacznie niższy niż robotników w stolicy. Można więc powiedzieć, że było to zderzenie dwóch światów. Po przekształceniu KOR-u w Komitet Samoobrony Społecznej „KOR”, gdy z powodu amnestii pierwotna misja tego środowiska wyczerpała się, jego członkowie doszli do wniosku, że w większym stopniu muszą oddziaływać na robotników w duchu uświadamiania ich praw pracowniczych i prowadzenia klasycznej działalności związkowej. Wyrazem tych dążeń było powołanie pisma „Robotnik”, które było adresowane do środowisk robotniczych. Z niego narodziła się inicjatywa Wolnych Związków Zawodowych, najpierw nieudana na Śląsku pod przywództwem Kazimierza Świtonia, a następnie udana w Trójmieście. Jeden z liderów gdańskiego WZZ-u, Bogdan Borusewicz, był członkiem KOR-u. Wciąż jednak opozycja nie była wielkim środowiskiem. Nie liczyła już kilkudziesięciu osób, ale tuż przed sierpniem 1980 r. tworzyło ją w całym kraju ok. tysiąca działaczy. Wielu z nich należało do różnych formacji, które się spierały, ale łączyła je walka z systemem komunistycznym.
PAP: Spektakularnym efektem działalności KOR-u było przełamanie komunistycznego monopolu wydawniczego. Czy jesteśmy w stanie oszacować zasięg publikacji środowiska Komitetu?
Prof. Antoni Dudek: KOR-owi udało się zbudować największy system wydawniczy wśród wszystkich organizacji opozycyjnych przedsierpniowej opozycji. Przewaga Komitetu wynikała ze stosunkowo szybkiego uzyskania pokaźnych środków finansowych pochodzących ze zbiórek społecznych i z pomocy z Zachodu. Szczególne zasługi należy przypisać Mirosławowi Chojeckiemu, twórcy Niezależnej Oficyny Wydawniczej „NOWA”, która stała się największym wydawnictwem podziemnym. „NOWA” zaczynała od „Biuletynu Informacyjnego KOR” przepisywanego na maszynie, ale szybko zaczęto używać powielaczy. Kolejnym krokiem było rozszerzenie działalności z gazetek na niecenzuralne książki. Zasięg dystrybucji tych publikacji był ograniczony do największych miast. Do mniejszych ośrodków wydawnictwa te docierały incydentalnie, ale dostęp do nich zapewniało Radio Wolna Europa. Na jego falach odczytywano fragmenty publikacji KOR-u i innych organizacji opozycji przedsierpniowej. W ten sposób podziemne publikacje, przez Monachium, docierały do każdego zakątka Polski.
Mimo wysiłków Służby Bezpieczeństwa widoczny był szybki wzrost nakładu publikacji. W raportach bezpieki z roku na rok wyraźny był też wzrost liczby przejętych ulotek – od setek, przez tysiące, aż po dziesiątki tysięcy. W czasie czterolecia funkcjonowania KOR-u rozwój podziemnego ruchu wydawniczego był bardzo szybki, ale jego eksplozja nastąpiła po wybuchu rewolucji „Solidarności”.
PAP: Po powstaniu NSZZ „Solidarność” działalność KSS „KOR” stopniowo zanikała. Oficjalne jej zakończenie nastąpiło na I Zjeździe NSZZ „S”. Doszło wówczas do gigantycznej i, wydawałoby się, zaskakującej burzy wokół projektu uchwały wyrażającej podziękowania twórcom i uczestnikom ruchu KOR-u. Dlaczego wybuchł konflikt przy okazji kurtuazyjnej uchwały?
Prof. Antoni Dudek: Z dzisiejszej perspektywy to wydarzenie nie wywołuje we mnie najmniejszego zdziwienia. To przejaw pseudokultury politycznej, którą obserwujemy w dzisiejszej Polsce. To wydarzenie z jesieni 1981 r. było jednym z jej wczesnych przejawów. Ta pseudokultura przejawia się w założeniu, że jeśli się z kimś nie zgadzamy, to nie chcemy uznać jego zasług, nawet jeśli dostrzegamy ich wagę dla wspólnej sprawy. Oczywiście KOR od początku miał wielu krytyków wśród działaczy innych nurtów opozycji antykomunistycznej. Wielu nie podobało się, że wśród jego założycieli jest wielu Polaków pochodzenia żydowskiego. Kuronia krytykowano za udział w czerwonym harcerstwie i szeregach PZPR. Inni KOR-owcy byli uznawani za zbyt lewicowych lub liberalnych, wypominano ich związki z wolnomularstwem. Sam Jan Olszewski był jednym z masonów, najsłynniejszym był oczywiście Jan Józef Lipski. Ta część „Solidarności”, która nawiązywała do tradycji endeckiej, patrzyła na KOR z dużą niechęcią. Ten pogląd był podsycany przez władze, które przedstawiały Komitet jako podejrzany spisek. Jednym z elementarnych sposobów dezintegrowania opozycji było podsycanie sporów wewnętrznych. Wielu agentów SB było obecnych na Zjeździe „S” i bez wątpienia prowadzili takie działania.
Gdy podczas obrad Zjazdu „Solidarności” pojawił się pomysł podziękowań dla KOR-u, niechętni mu działacze postanowili zablokować tę inicjatywę. Zgłosili konkurencyjny projekt podziękowań dla wszystkich grup opozycji. Było to o tyle nielogiczne, że pozostałe ugrupowania nie zamierzały kończyć swojej działalności.
KOR budził emocje także za sprawą toczących się sporów wewnętrznych. Nigdy nie był jednolitą organizacją. Często postrzegany jest przez pryzmat Adama Michnika i Jacka Kuronia, a więc jako formacja lewicowo-liberalna. Rzadziej pamięta się, że wśród jego założycieli byli również Antoni Macierewicz i Piotr Naimski, którzy od początku prezentowali inne poglądy. Wewnątrz KOR-u tworzyli własną redutę w postaci czasopisma „Głos”. Jego redaktorem był Macierewicz. Od sporu o objęcie tej funkcji rozpoczął się jego spór z Michnikiem, który założył własne czasopismo zatytułowane „Krytyka”. Oba pisma wydawała „NOWA”. To pokazuje, że do pewnego momentu byli w stanie współpracować, ale nie zmieniało to powszechnego spoglądania na KOR jako organizację lewicową. (PAP)
Rozmawiał: Michał Szukała
js/