Według Ziemkiewicza został on przez Brytyjczyków zniesławiony i jest to "zniesławienie nie tylko jego, lecz tej części Polski i polskiej sceny politycznej, z którą jego działalność jest kojarzona". Według publicysty został on nazwany "rasistą, antysemitą i islamofobem, a także negacjonistą Holokaustu".
Dziennikarz oskarża brytyjskie służby o stosowanie "stalinowskich metod". "Nikt nie silił się przedstawić mi zarzutów co do moich poglądów. Urzędnik, z którym rozmawiałem odmówił jakiejkolwiek rozmowy o meritum sprawy" - czytamy w tekście Ziemkiewicza. Według niego urzędnik, z którym rozmawiał nakłaniał go do powrotu do Polski. "Urzędnik, z którym rozmawiałem (...) ograniczył się do dobrej rady, bym sam zawrócił z granicy pierwszym samolotem, sugerując, że inaczej mogą mnie spotkać nieprzyjemności znacznie większe niż te, na których się skończyło" - stwierdza.
Publicysta stwierdza na koniec, że z demokracją i wolnością słowa na Wyspach Brytyjskich jest źle, skoro nikt w Wielkiej Brytanii nie poczuwa się do wysłuchania jego racji. Przekonuje również, że "jeśli zwykła posłanka traktuje policję i straż graniczną jak swoich prywatnych hajduków, wydaje im polecenia i nikt nie odważa się jej przeciwstawić", to "źle się dzieje w państwie Brytów".
W opublikowanym, na portalu dorzeczy.pl, uzasadnieniu Home Office (brytyjski odpowiednik urzędu ds. cudzoziemców) w sprawie decyzji o niewpuszczeniu Rafała Ziemkiewicza do Wielkiej Brytanii możemy przeczytać: "Wnioskował pan o pozwolenie na wjazd do Wielkiej Brytanii jako gość na dwa dni. Jednakże uważam, że wykluczenie pana ze Zjednoczonego Królestwa sprzyja interesowi publicznemu. Wynika to z pańskiego zachowania oraz głoszonych poglądów, które są sprzeczne z brytyjskimi wartościami i mogą być obraźliwe dla innych, a tym samym sprawiają, że uzyskanie możliwości wjazdu (na teren Wielkiej Brytanii - przyp. red.) jest niepożądane".
Ziemkiewicz zatrzymany na lotnisku w Londynie
Do zatrzymania dziennikarza doszło w sobotę 2 października na lotnisku Heathrow, gdy przyleciał do Wielkiej Brytanii z żoną oraz z córką, która zaczyna studia na Oxfordzie. Ziemkiewicz nie został wpuszczony do Wielkiej Brytanii i musiał wrócić do Polski.
Po zajściu Ziemkiewicz opowiadał o zatrzymaniu w Salonie24. Na lotnisku podczas kontroli paszportowej usłyszał, że "trzeba wyjaśnić pewne rzeczy". "Przez 1,5 godziny byłem zwodzony, że to problem techniczny, bardzo uprzejmie. Zapewniano, że zaraz zostanę wpuszczony. Przez następne dwie godziny nic się nie działo. Zadzwoniłem więc do konsula" - relacjonował.
Następnie - jak mówił - poproszono go do "pokoju przesłuchań", zebrano od niego odciski palców, zrobiono rewizję osobistą i wykonano zdjęcia, a po pół godzinie powiedziano, że jest aresztowany. Zabrano mu rzeczy osobiste, dokumenty, leki na cukrzycę i telefon - relacjonował. "Po pewnym czasie pojawił się urzędnik emigracyjny i powiedział mi, że oni i tak mnie nie wpuszczą z powodu moich poglądów politycznych". Dodał, że urzędnik nie był w stanie powiedzieć, o jakie poglądy chodzi. Zaznaczył, że pozwolono mu porozmawiać telefonicznie z żoną i konsulem. Po godzinie został wypuszczony. "Być może pomogła interwencja konsula" - dodał. Ziemkiewicz musiał wrócić do Polski.
W 2018 r. miało miejsce inne zajście związane z Rafałem Ziemkiewiczem – miał mieć w Wielkiej Brytanii trzy spotkania autorskie, które miały odbyć się w Bristolu, Cambridge i pod Londynem, w Ealing. To ostatnie zostało odwołane po interwencji posłanki Partii Pracy Rupy Huq. Lewicowa posłanka zarzuciła polskiemu dziennikarzowi szerzenie mowy nienawiści, antysemityzmu, chęci podboju państwa islamskiego.
Zdaniem Ziemkiewicza, jego obecne zatrzymanie jest konsekwencją sprawy sprzed kilku lat, kiedy to Rafał Pankowski, współzałożyciel stowarzyszenia "Nigdy więcej" sporządził raport, w którym zwarł listę polskich antysemitów. "Ponieważ na różnych 'listach żydów' umieszczany jestem regularnie, uzupełnienie tego obecnością na liście antysemitów uważam za zawodowy sukces - coś jakby zdobycie 'korony Synaju'" - skomentował Ziemkiewicz w tekście dla "Rzeczypospolitej" w kwietniu 2018 r. ("Do Rzeczy", PAP)
ja/