Polska Agencja Prasowa: Na początku filmu przyznajesz, że zawsze byłaś osobą skrytą, introwertyczną, a w twojej relacji z mamą wyczuwalny był dystans, ostrożność, nieśmiałość. "Jane według Charlotte" to twój sposób na zbudowanie bliskości?
Charlotte Gainsbourg: Zawsze była we mnie pewna dwoistość. Z jednej strony chciałam zostać aktorką, z drugiej – byłam bardzo nieśmiała. Uważam, że jedno nie wyklucza drugiego. Wręcz przeciwnie, osoba nieśmiała powinna pokonywać ograniczenia, żeby całkowicie nie zamknąć się w sobie. Im bardziej ekstremalne wyzwania sobie postawimy, tym lepiej. W przypadku tego filmu było mi o tyle łatwiej, że nie uważam się za reżyserkę. Po prostu znalazłam odpowiedni temat. Chciałam opowiedzieć o mojej mamie, mieć pretekst, żeby wziąć aparat, robić zdjęcia, obserwować ją, przyjrzeć się każdemu szczegółowi. Zaakceptowała ten pomysł, choć potrzebowała czasu. Kiedy w 2018 r. podczas jej koncertów w Japonii nakręciłyśmy pierwsze ujęcia, nie była zadowolona. Uznała, że zadaję zbyt osobiste, niewygodne pytania i że nie chce tego dokumentu.
Dwa lata później obejrzała te nagrania jeszcze raz i uznała, że wcale nie wyszły tak źle. Ponownie zgodziła się na realizację filmu. Początkowo planowałam, że pokażę ją w gronie rodzinnym. Część kręcona w Japonii byłaby poświęcona mamie i mojej zmarłej siostrze Kate. Część zrealizowana w Nowym Jorku należałaby do mnie, a Bretania i Paryż – do mojej młodszej siostry Lou. Jednak Lou odmówiła, tłumacząc, że to mój film i nie czułaby się komfortowo na planie. Wtedy nie przyjęłam tego dobrze, ale teraz wiem, że miała rację. Pomysł na ten film przyszedł do mnie tak późno, że wolałam przeżyć to doświadczenie sam na sam z mamą. Wziąć do ręki kamerę, nie czekając na ekipę, makijażystkę. Odwagi podczas pracy dodawała mi moja córka, która miała wówczas dziewięć lat. Bo wcale nie jest łatwo uwieczniać tak osobiste momenty.
PAP: Tytuł dokumentu mógłby równie dobrze brzmieć "Charlotte według Jane", ponieważ twoja mama opowiada również wiele o tobie. Myślałaś o tym filmie jako portrecie podwójnym?
C.G.: Tak, ponieważ zrobiłam go z dość egoistycznych pobudek. Zadawałam mamie pytania o naszą relację, o mnie, o mojego ojca. Potrzebowałam odpowiedzi zawierających także moją historię. Do tej pory byłam oddalona od mamy. Dość wcześnie zaczęłam grać w filmach i zamieszkałam z Yvanem, z którym nadal tworzymy związek. Później zmarł mój tata, a siedem lat temu, kiedy straciliśmy Kate, a mama była w strasznym stanie, wyjechałam razem z dziećmi i Yvanem do Nowego Jorku. To był mój sposób, żeby przetrwać. Dopiero kiedy nabrałam dystansu, doszłam do wniosku, że nie jestem w miejscu, do którego przynależę, że powinnam zbliżyć się do mamy, porozmawiać z nią o najtrudniejszych chwilach w naszym życiu, bo chyba nie dałam jej z siebie wystarczająco dużo. Potrzebowałam kamery, żeby powiedzieć jej "kocham cię". Mój tata pisał dla mnie piosenki, ale nigdy nie powiedział mi tych słów prosto w twarz. Dzisiaj rozumiem, że wszystko to, co dla mnie zrobił, było wyjątkowym sposobem wyrażania miłości. Także mama okazała mi wiele serca, poświęcając tyle czasu, ile potrzebowałam.
PAP: Z Jane Birkin rozmawiasz także m.in. o starzeniu się, zmianach zachodzących przez lata w jej i twojej fizyczności, samoakceptacji. Jak zmieniało się twoje podejście do tych kwestii?
C.G.: Nigdy nie uważałam, że łatwo jest zaakceptować to, że się starzejemy. Sama nadal nie czuję się z tym komfortowo. Kiedy dzisiaj oglądam swoje zdjęcia sprzed 10 czy 20 lat, wydaje mi się, że wszystko było ze mną w porządku. Ale dawniej nie lubiłam siebie. Od dziecka żyłam w otoczeniu pięknych kobiet. Moja babcia była zjawiskowa, moja mama oczywiście także. Ciągle się do nich porównywałam i czułam się zawstydzona tym, jak wyglądam. Jednak im jesteś starsza, tym łaskawiej patrzysz na samą siebie. Sądzę też, że dobrze jest – jak mawia moja mama – nie przejmować się za bardzo. Wprawdzie jeszcze nie dotarłam do tego momentu, ale mam nadzieję, że jestem już blisko.
PAP: Podczas pracy nad filmem nie kusiło cię czasami, żeby trochę odejść od faktów, coś podkoloryzować, przedstawić w lepszym świetle?
C.G.: Nie, ponieważ chciałam pokazać rzeczywistość, a nie kreować historię. Zależało mi na tym, żeby był to jak najpiękniejszy portret, ale jednocześnie prawdziwy. Niesamowitym momentem okazał się dla mnie montaż. Mogłam patrzeć na mamę bez tego całego stresu związanego z kręceniem filmu, zadawaniem pytań. Cudownie było skupić się na szczegółach. Czasami oglądając poszczególne sceny widzisz, że coś nie gra, a kiedy wprowadzisz drobną modyfikację, coś skrócisz, a coś przestawisz, nagle film nabiera innego znaczenia. Jako aktorka nigdy nie interesowałam się postprodukcją. Trochę mi wstyd, ale kompletnie mnie to nie obchodziło.
PAP: W filmie razem z mamą odwiedzasz paryskie mieszkanie twojego taty, zmarłego w 1991 r. kompozytora, piosenkarza i filmowca Serge’a Gainsbourga. Jesienią planujesz otworzyć tam muzeum. Domyślam się, że nie była to dla ciebie łatwa decyzja.
C.G.: To prawda, mam wiele wspomnień związanych z tym miejscem i bardzo lubię do niego wracać. Wiem jednak, że po 30 latach od jego śmierci w końcu muszę to zrobić. Także z myślą o moich dzieciach, bo co będzie jeśli jutro nagle umrę? Nie chcę, żeby znalazły się w sytuacji, w której nie będą wiedziały, co robić. Traf sprawił, że otwarcie muzeum nastąpi w tym samym roku, w którym skończyłam dokument i wróciłam do Francji po kilku latach spędzonych w Nowym Jorku. Jestem szczęśliwa z powodu powrotu i cieszę się, że mogłam zrobić coś na rzecz dziedzictwa obojga rodziców. Wcześniej narzekałam, że nikt nie chce mi pomóc w otwarciu muzeum. Faktycznie, było to niesamowicie problematyczne ze względu na metraż mieszkania, ale wreszcie spotkałam kogoś, kto naprawdę mnie w tym wspiera.
PAP: Dokument, który właśnie oddałaś publiczności, zmienił coś w twojej relacji z mamą?
C.G.: Nie. Przeżyłyśmy bardzo intensywny czas podczas zdjęć. Zwłaszcza w trakcie kręcenia ostatniej sceny, w której opowiadam o wnioskach, jakie wyciągnęłam. Sądzę, że to była dla niej niespodzianka. Towarzyszyły nam wielkie emocje, ale później mama wyjechała w trasę koncertową, a ja wróciłam do bieżących spraw, męża, dzieci. Ten film zostawił w nas ślad, ale to trochę tak jak z przeziębieniem. Będąc chorym, postanawiasz, że jak tylko wyzdrowiejesz, zaczniesz naprawdę cieszyć się życiem. A kiedy po tygodniu objawy ustępują, zapominasz o tym. To jest dobre, tak właśnie ma być.
Rozmawiała Daria Porycka (PAP)
Światowa premiera "Jane według Charlotte" odbyła się w lipcu br. w sekcji Cannes Premiere 74. festiwalu w Cannes. Obecnie dokument można oglądać w ramach 37. Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Najbliższe pokazy odbędą się w piątek o godz. 16.30 i w sobotę o godz. 20.00 w Multikinie Złote Tarasy.
Jane Birkin (ur. 1946 r. w Londynie) jest aktorką, piosenkarką i modelką, która od lat 60. mieszka i tworzy we Francji. Zagrała m.in. w "Powiększeniu" Michelangelo Antonioniego, "Gdyby Don Juan był kobietą" Rogera Vadima, "Basenie" Jacquesa Deraya, "Śmierci na Nilu" Johna Guillermina i "Zło czai się wszędzie" Guya Hamiltona. W 1968 r. poznała francuskiego piosenkarza i kompozytora Serge’a Gainsbourga, z którym niebawem stworzyli związek. Rok później artyści zaśpiewali piosenkę "Je t’aime... moi non plus", od której rozpoczęła się międzynarodowa kariera Birkin.
W 1971 r. na świat przyszła ich córka Charlotte Gainsbourg, obecnie piosenkarka i aktorka mająca na swoim koncie role m.in. w filmach Larsa von Triera, Gaspara Noego, Alejandro Gonzaleza Inarritu oraz Franca Zeffirellego. Młodszą córką Jane, owocem jej związku z francuskim reżyserem Jacquesem Doillonem, jest aktorka i modelka Lou Doillon (ur. 1982 r.). W 2013 r. Birkin straciła swoją najstarszą córkę, fotografkę Kate Barry (ur. 1967 r.), której ojcem był angielski kompozytor John Barry. Kobieta zmarła na skutek obrażeń, które odniosła po wypadnięciu z okna swojego apartamentu w Paryżu.
js/