Czaputowicz (minister spraw zagranicznych w latach 2018-2020) przekonuje, że prezes PiS jest zwolennikiem pozostania Polski w Unii Europejskiej. "Wie, że polexit oznaczałby cofnięcie rozwoju cywilizacyjnego kraju, oderwanie go od korzeni, zepchnięcie do geopolitycznej próżni. Doskonale rozumie, jaki był wynik balansowania Drugiej Rzeczypospolitej między Wschodem i Zachodem" - mówi b. szef MSZ w wywiadzie dla tygodnika "Plus Minus", weekendowego dodatku "Rzeczpospolitej".
Pytany po co więc Kaczyński "wprowadza Polskę na kolizyjny kurs z Brukselą", b. szef MSZ ocenia, że kolizja ta jest też wynikiem działań podejmowanych przez UE, stosowania podwójnych standardów wobec naszego kraju. "Jarosław Kaczyński chce Unii, w której Polska jest traktowana tak samo. A dziś państwa najpotężniejsze, które są we Wspólnocie od początku, coraz bardziej przeciągają reguły gry na swoją stronę" - zaznacza Czaputowicz.
Podkreśla zarazem, że podjęcie reformy wymiaru sprawiedliwości, która jest przedmiotem sporu z Brukselą, było konieczne. Dodaje jednak, że rząd powinien na płaszczyźnie prawnej stosować się do orzeczeń TSUE, przede wszystkim - jak zaznacza - w sprawie Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. "Co nie oznacza, że trzeba rezygnować z reformy wymiaru sprawiedliwości, tylko należy przeprowadzać ją inaczej. Tyle, że dynamika polityczna w Unii w stosunku do Polski jest dziś zupełnie inna" - dodaje Czaputowicz.
Nic - w jego ocenie - dobitniej nie świadczy o słabej pozycji Polski niż jej zaskarżenie do TSUE przez Czechy w sprawie Turowa. "Był to dla Unii sygnał spadku poparcia dla Polski w regionie. Spór prawny między krajami członkowskimi zdarza się w UE niezwykle rzadko. A tu chodzi w dodatku o kraje sąsiedzkie. To tak, jakby Portugalia zadenuncjowała Hiszpanię. Albo Luksemburg Belgię" - zauważa b. szef polskiej dyplomacji.
Według niego kopalnia w Turowie oddziałuje negatywnie na środowisko od dawna, ale - jak dodaje - ten spór udawało się utrzymywać pod kontrolą. "I nagle coś się stało takiego, że zostaliśmy uznani przez Czechów za państwo nieprzyjazne" - mówi Czaputowicz.
Jego zdaniem złożyło się na to kilka czynników, a jednym z kluczowych było zachowanie naszego kraju w czasie pandemii. "Mimo apeli naszych sąsiadów nie przepuszczaliśmy przez polskie terytorium ich obywateli. Rodzin, matek z dziećmi. Wówczas Czesi, ale i inni sąsiedzi, poczuli się upokorzeni, uznali, że nie jesteśmy krajem normalnym, któremu można ufać. Estonia oskarżyła Polskę o to, że swoją postawą wywołuje zagrożenie hybrydowe dla spójności NATO. Bałtowie musieli płynąć statkiem z Niemiec, bo nie mogli przejechać samochodami przez terytorium naszego kraju. Nawet Węgry utworzyły wtedy korytarz, którym przepuściły ludzi do swoich krajów. Takiej postawy Polsce nie zapomniano" - podkreśla b. szef MSZ.
Czaputowicz ocenia przy tym, że na skuteczność polskiej polityki zagranicznej ma także wpływ podział kompetencji wewnątrz rządu, zwłaszcza jeśli chodzi o kwestie unijne. Jak wspomina, w czasach kiedy on kierował MSZ, polityka europejska należała do kompetencji resortu spraw zagranicznych. "Spór o art. 7 był głównym przedmiotem troski MSZ. Jeździłem po Europie, próbując przekonać wszystkie stolice do naszych racji. Rozwinęliśmy wielką akcję, zaangażowaliśmy ambasady, opracowaliśmy białą księgę rozwiązań prawnych w krajach Unii. Ale dziś, gdy wybuchł spór o orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, minister Zbigniew Rau nie ma takich kompetencji. Dział członkostwo Polski w UE przeszedł do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, gdzie jest za to odpowiedzialny minister Konrad Szymański" - przypomina Czaputowicz.
Tyle że - jak dodaje - w państwach Unii relacjami z innymi państwami zajmują się ministrowie spraw zagranicznych i oni z Szymańskim się nie spotykają. "Sami sobie odebraliśmy instrumenty działania. Jesteśmy jak bokser, który na ringu walczy jedną ręką, co jakiś czas silnie uderzy prawym sierpowym, ale bez kontrolowania sytuacji za pomocą lewej prostej" - ocenia b. szef MSZ. (PAP)