Minister spraw zagranicznych udzielił wywiadu PAP kilka dni przed wizytą prezydenta USA Donalda Trumpa w Polsce. Mówił m.in. o głównych tematach rozmów z amerykańskim przywódcą. Odniósł się także do agendy europejskiej, w tym nowego wieloletniego budżetu UE. Powiedział też o tym, co znajdzie się w odpowiedzi polskiego rządu na decyzję Komisji Europejskiej o wszczęciu procedury w związku z odmową przyjmowania przez Polskę uchodźców.
PAP: W przyszłym tygodniu do Warszawy przyjedzie prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump. Co jest głównym celem wizyty - rozmowy bilateralne czy szczyt Trójmorza?
Witold Waszczykowski: Jednego dnia dojdzie de facto do dwóch wizyt. Jest to wizyta bilateralna, co mocno podkreślali Amerykanie w komunikacie. Prezydent Trump skorzysta też z faktu, że w Polsce odbywać się będzie szczyt Trójmorza i spotka się z przywódcami regionu.
Lobbując za przyjazdem Donalda Trumpa do Polski podkreślaliśmy, że Polska jest na tyle atrakcyjna, że w każdej chwili możemy zorganizować spotkanie przy okazji wizyty prezydenta z szerszą reprezentacją regionu. Mamy rozbudowane instrumenty: od czwórki wyszehradzkiej, przez dziewiątkę bukaresztańską i dwunastkę krajów Trójmorza, aż po szesnastkę, która współpracuje z Chinami w ramach koncepcji Pasa i Szlaku.
Kilka miesięcy temu w rozmowie z sekretarzem stanu Rexem Tillersonem w Waszyngtonie wspomniałem, że najszerszym formatem współpracy w regionie jest szesnastka z Chinami. Nie jest jednak powiedziane, że w formacie "16 plus 1" tą jedynką muszą być zawsze Chiny. Jeśli ze strony Stanów Zjednoczonych pojawi się oferta współpracy gospodarczej równie dobra jak chińska, to w ramach regionu możemy współpracować także z USA. Widocznie te argumenty dotarły do Waszyngtonu i Amerykanie chcą tę formułę wypróbować.
PAP: O czym będziemy rozmawiać z amerykańskim przywódcą w Warszawie?
W.W.: Przede wszystkim o bezpieczeństwie, ten temat od lat się nie zmienia. Liczymy, że relacje w tej dziedzinie zostaną utrzymane, a nawet wzmocnione. Liczymy na odniesienie się do kwestii trwałej obecności wojsk amerykańskich w Polsce i na rozmowę o przyszłości bazy amerykańskiej w Redzikowie, która powinna być operacyjna w przyszłym roku. Oznacza to, że od przyszłego roku będziemy mieli stałą bazę amerykańską w Polsce, solidny fundament współpracy wojskowej. Oczywiście, jesteśmy gotowi na rozszerzenie tej współpracy, na zwiększenie swojej obecności w koalicji antyterrorystycznej i udział np. w misjach pokojowych ONZ.
Kolejną płaszczyzną współpracy polsko-amerykańskiej będzie niestałe członkostwo Polski w Radzie Bezpieczeństwa ONZ w latach 2018 i 2019.
Chcielibyśmy też poważnie porozmawiać o rozszerzeniu współpracy w dziedzinie gospodarczej. Pokazujemy swoją zdolność mobilizacyjną i integracyjną w regionie także w wymiarze gospodarczym. Polska może oddziaływać również w tym wymiarze nie tylko na cały region, ale też na Wschód, na wielki rynek ukraiński.
Bardzo nam zależy na współpracy gospodarczej w dziedzinie energetyki. Zbudowaliśmy terminal LNG, rozbudowujemy sieć interkonektorów w Europie, co może zainteresować Stany Zjednoczone, które rozpoczęły eksport gazu z łupków. My jesteśmy zainteresowani dywersyfikacją źródeł dostaw gazu i to nie tylko na nasz rynek polski, ale również ukraiński i środkowoeuropejski. Tutaj nie brakuje gazu z Rosji, ale on jest niepewny, bo zawsze dostawy te mogą zostać poddane presji politycznej i użyte jako instrument szantażu. Zależy nam na innych źródłach importu, niepoddanych tej grze politycznej.
PAP: Trwają prace nad projektem deklaracji dotyczącej suwerenności energetycznej, która może zostać przyjęta przez prezydentów Andrzeja Dudę i Donalda Trumpa w przyszłym tygodniu. Jakie są założenia tego dokumentu? Na ile pewne jest, że dojdzie do jego przyjęcia?
W.W.: Prowadzimy rozmowy na ten temat. To będzie dokument bardziej o charakterze deklaracji politycznej, mniej zobowiązującej prawnie, ale to już wystarczy, by wytyczyć cele tej współpracy i wskazać, że będzie miała ona nie tylko charakter dwustronny, że poprzez Polskę można dostarczyć nośniki energii do tej części Europy i nie będzie to oparte na warunkach politycznych.
PAP: Stany Zjednoczone mają ambicje zostać globalnym eksporterem gazu skroplonego, co zbiega się z potrzebą dywersyfikacji źródeł dostaw w Polsce. Ale czy to jest projekt na dzisiaj opłacalny? Czy ceny nie są za wysokie? Czy widzi pan szanse na przekonanie Amerykanów do obniżenia ceny w zamian za dostęp do regionu poprzez terminal LNG w Świnoujściu?
W.W.: Zrobiliśmy już projekt pilotażowy. Na początku czerwca przyjęliśmy statek z gazem amerykańskim. Miało to na celu sprawdzenie technicznych możliwości. Udało się, co oznacza, że pod względem technicznym jesteśmy w stanie taki gaz przyjmować z USA.
Teraz wszystko zależy od rozmów. Chodzi o pokazanie Amerykanom, jakie jest zapotrzebowanie na rynku. Jeśli oferta Amerykanów będzie korzystna, to wchodzimy w to. W dalszym ciągu jeszcze przez lata będziemy korzystać z gazu rosyjskiego, jeśli on będzie przebijał cenę tego surowca z innych kierunków. Natomiast oprócz ceny wartością kontraktu ze Stanami jest stabilność polityczna i pewność, że dostarczanie gazu nie będzie uzależnione od żadnych politycznych uwarunkowań.
PAP: Można uznać, że powodem zainteresowania nowej administracji amerykańskiej projektem Trójmorza jest możliwość sprzedaży LNG do tej części Europy?
W.W.: Tak, oczywiście. Co prawda nasz rynek jest za mały, ale już razem z innymi państwami regionu tworzymy segment, o który warto zabiegać. Odbiorcami mogą być także Ukraina, Bułgaria, Rumunia czy Chorwacja, która jest zainteresowana budową terminala LNG na wyspie Krk i może być odbiorcą gazu skroplonego z USA.
PAP: Czy w ten sposób nie tworzy się nowa linia podziału między Moskwą a Waszyngtonem? Gaz skroplony może stanowić konkurencję dla gazociągów rosyjskich.
W.W.: Nie tylko się tworzy, ale jest kontynuowana. Wiemy od dawna, że Rosjanie robią wszystko, by zmienić architekturę bezpieczeństwa, która ukształtowała się po zakończeniu zimnej wojny. Poza środkami militarnymi, których użyli w Gruzji, Syrii i na Ukrainie, by przywrócić swoją pozycję z czasów Związku Radzieckiego, wykorzystują też inne środki, w tym energetyczne, uprawiają petrodyplomację.
PAP: Prezydent Trump miał ambicje poprawy stosunków z Moskwą.
W.W.: A który prezydent amerykański nie miał? Widzieliśmy prezydentów, którzy robili resety, którzy widzieli w oczach Putina duszę demokraty. My też byśmy chcieli polepszenia tych relacji. Jednak klucz do tego leży w Moskwie. Widzimy, że także u prezydenta Trumpa następuje ewolucja w kierunku głównego nurtu republikańskiego, który jasno mówi od lat, że Rosja jest geopolitycznym rywalem Stanów Zjednoczonych.
PAP: Czy podczas wizyty można liczyć ze strony prezydenta USA na deklaracje dotyczące dalszej obecności wojsk amerykańskich w Polsce? Ich finansowanie zapewnione jest do 2020 r.
W.W.: Na ten temat będziemy rozmawiać. Wiemy, że decyzje podjęte w ubiegłych latach mają pewien horyzont czasowy. Chcielibyśmy dowiedzieć się od prezydenta Trumpa, w jakiej perspektywie widzi tę obecność. My bylibyśmy skłonni gościć amerykańskich żołnierzy jak najdłużej. Za chwilę będziemy mieli w Polsce stałą bazę amerykańską w postaci tarczy antyrakietowej.
PAP: Jaka będzie płaszczyzna współpracy z Amerykanami w kontekście niestałego członkostwa Polski w Radzie Bezpieczeństwa ONZ?
W.W.: Będąc kilka tygodni temu w Nowym Jorku spotkałem się z ambasador USA przy ONZ Nikki Haley i umówiliśmy się co do tego, że na pewno będziemy współpracować w 2018 i 19 roku. Szczegóły przed nami.
My mamy pewien atut wobec Amerykanów, ponieważ mamy placówki dyplomatyczne w kilku państwach takich jak Korea Północna czy Iran, w miejscach wrażliwych, w których placówek nie mają Amerykanie. Mamy też doświadczenie z poprzednich lat, gdy świadczyliśmy usługi dyplomatyczne na takich kierunkach jak Libia czy Irak. Jeśli Amerykanie będą chcieli wykorzystać nasze doświadczenia, to jesteśmy otwarci.
PAP: Czy konflikt na Ukrainie będzie głównym punktem agendy Polski w Radzie Bezpieczeństwa ONZ?
W.W.: To zależy też od polityki ukraińskiej. Ukraina (która jest niestałym członkiem do końca 2017 r. - PAP) sama tej kwestii nie podnosiła. Jako jedyny sąsiad Ukrainy będący członkiem NATO i UE jesteśmy w unikatowej sytuacji w Europie. Mamy też świadomość, że każde zaognienie konfliktu na Ukrainie będzie bezpośrednio nas dotyczyć.
Chcemy rozmawiać z Ukrainą, w jaki sposób można wykorzystać nasze niestałe członkostwo w Radzie Bezpieczeństwa dla pomocy w rozwiązaniu konfliktu rosyjsko-ukraińskiego.
PAP: Czy w rozmowach z Amerykanami pojawi się temat katastrofy smoleńskiej i odzyskania wraku Tu-154M?
W.W.: Ta kwestia już się pojawiła. Gdy byłem w Waszyngtonie kilka miesięcy temu i rozmawiałem z sekretarzem stanu Tillersonem, wspomniałem o tym. Zresztą rozmawiałem też z poprzednim sekretarzem stanu Johnem Kerrym w grudniu 2015 r. w Brukseli przy okazji spotkania NATO. Już wtedy prosiłem o pomoc. Jak do tej pory nie ma odpowiedzi ze strony amerykańskiej, niektóre ośrodki mówią, że nie mają informacji na ten temat, z innych ośrodków wiemy, że Amerykanie mogliby podjąć współpracę, ale musi to być decyzja Departamentu Stanu. Jestem przekonany, że prezydent Andrzej Duda podniesie tę kwestię w rozmowie z prezydentem Trumpem.
PAP: W dalszym ciągu polski rząd uważa, że zwrot wraku jest niezbędnym elementem poprawy relacji z Rosją?
W.W.: W relacjach z Rosją to jest oczywiste, tym bardziej, że mamy przecież przykłady, gdzie Rosja wykazała się dobrą wolą i współpracowała – np. przy katastrofie lotniczej malezyjskiego samolotu, który co prawda został strącony nad Ukrainą, ale na terytorium opanowanego przez rebeliantów Donbasu, który jest przecież pod kontrolą rosyjskich żołnierzy.
PAP: W tym roku ma dojść do konsultacji polsko-rosyjskich na poziomie wiceministrów spraw zagranicznych. Czy to nadal aktualne?
W.W.: Mam nadzieję, że tak. Taki pomysł pojawił się w liście gratulacyjnym ministra spraw zagranicznych Rosji Siergieja Ławrowa w związku z wyborem Polski na niestałego członka RB ONZ. Kilka dni temu będąc na spotkaniu Rady Państw Morza Bałtyckiego krótko rozmawiałem z wiceministrem Władimirem Titowem, który był tam przedstawicielem rosyjskim. Przypomniałem o tej inicjatywie i wiceminister Titow potwierdził, że jest ona nadal aktualna i będziemy podejmować próby w najbliższych dniach i tygodniach, by do takich konsultacji doprowadzić, jeszcze przed objęciem przez Polskę stanowiska w Radzie Bezpieczeństwa.
PAP: Powiedział pan, że dopóki ceny gazu z Rosji będą konkurencyjne, to będziemy mogli pozyskiwać surowiec również z tego kierunku.
W.W.: Jeżeli nie będą obarczone żadnymi politycznymi uwarunkowaniami, rzecz jasna.
PAP: Ale czy to oznacza, że polski rząd będzie rozmawiał z Rosjanami o przedłużeniu kontraktu jamalskiego?
W.W.: Tutaj decyzji nie ma. Kontrakt jamalski wygasa w 2022 r.
PAP: Ale do 2019 r. musi zapaść decyzja w sprawie ewentualnego przedłużenia długoterminowej umowy z Gazpromem.
W.W.: Projekt budowy Baltic Pipe jest w tej chwili tak skorelowany, aby właśnie wtedy, kiedy wygasa ten kontrakt, rura bałtycka była już gotowa albo prawie gotowa. Będziemy wtedy mieli lepszą sytuację negocjacyjną także wobec Rosjan, być może się okaże, że chcąc utrzymać pozycję na polskim rynku, zaproponują jakąś rewelacyjną cenę, która rzeczywiście nas skusi, ale to na dziś spekulacje.
PAP: Niedługo Rada Europejska rozpocząć ma prace nad mandatem negocjacyjnym UE ws. Nord Stream 2. Rząd Estonii, która od pierwszego lipca obejmie unijną prezydencję, zapowiedział już, że zależy mu na szybkim wynegocjowaniu tego mandatu. Tymczasem przedstawiony w czerwcu przez KE projekt mandatu nie odpowiada w pełni polskim oczekiwaniom.
W.W.: Nie w pełni, ale idzie w dobrym kierunku. Jeśli okaże się, że ktoś będzie na tyle silny, że doprowadzi presją polityczną i biznesową, żeby Nord Stream 2 był budowany, to my będziemy się domagać, żeby działo się to zgodnie z normami i standardami europejskimi.
Stanowisko Komisji budzi opory np. polityków niemieckich, którzy zawsze utrzymywali, że to jest projekt tylko i wyłącznie biznesowy i KE nie może tutaj narzucać standardów. Więc sytuacja, kiedy byliśmy sami, bez wsparcia Komisji, zaczyna się powoli odwracać.
Dzisiaj udało nam się przekonać sporą grupę państw, że jeśli już taki projekt ma powstać, to powinien być poddany nadzorowi prawa europejskiego, co nie podoba się oczywiście inwestorom i projektodawcom tego pomysłu. Sprawa realizacji Nord Stream 2 nie jest więc jeszcze do końca przesądzona.
PAP: Za niespełna dwa tygodnie upłynie termin przesłania przez Polskę odpowiedzi na wezwanie KE do usunięcia uchybienia, które stanowi pierwszy etap wszczętej wobec Polski w związku z nierealizowaniem decyzji relokacyjnej procedury o naruszenie unijnego prawa. Co znajdzie się w odpowiedzi polskiego rządu?
W.W.: Po pierwsze, będziemy argumentować, że po raz kolejny otrzymaliśmy dokument KE, który jest stronniczy, który nie informuje właściwie państw członkowskich o działaniach Polski w sprawie relokacji uchodźców. A myśmy próbowali sprawdzić na początku możliwość zrealizowania tej decyzji UE i okazało się, że nie ma możliwości weryfikacji przebywających w obozach migrantów - bo to głównie są emigranci - pod względem bezpieczeństwa. Wielu z nich nie posiada dokumentów tożsamości bądź posiada dokumenty, których autentyczność jest wątpliwa. Wielu nawet ukrywa - i nie można tego sprawdzić - swój wiek, bo większość młodych mężczyzn podaje się za nastolatków, co jest nieprawdą.
Po drugie, olbrzymia większość albo prawie nikt z nich nie chce przyjechać do Polski, dlatego że oni mają świadomość, że są bogatsze państwa w UE, które oferują znacznie lepsze świadczenia socjalne, przysługujące - przynajmniej w początkowym okresie - nawet bez konieczności pracy.
Dalej - my nie zgadzamy się w ogóle z koncepcją podejmowania decyzji w sprawie migracji w oparciu o prawo europejskie, ponieważ prawo europejskie może dotyczyć tylko uchodźców, a nie migrantów. Decyzje o przyjmowaniu migrantów podejmują państwa członkowskie w oparciu o demografię, o rynek pracy itd., czyli o czynniki przede wszystkim gospodarcze, a nie polityczne. Polityka migracyjna jest prerogatywą państw członkowskich UE.
Wreszcie, nie zgadzamy się z tym, by można było narzucić siłą - i ludziom, i państwom członkowskim - masowe przesiedlenia, bo relokacja jest eufemizmem. Pod terminem "relokacja", którego używamy tak niewinnie, kryje się konieczność wyselekcjonowania - według nie wiadomo jakich kryteriów - 7 tys. osób, przetransportowania ich siłą do Polski, i przetrzymania w Polsce, również siłą, wbrew ich woli. Bo przecież gdybyśmy zachowali się zgodnie ze standardami europejskimi, to po przyjeździe do Polski, po identyfikacji, nadaniu im dokumentów tożsamości, oni są wolni i nie moglibyśmy ich zatrzymać w kraju, oni mogliby podróżować po całej Europie.
PAP: Czy takie oczekiwania - dotyczące utrzymania przyjętych przez Polskę uchodźców na jej terytorium czy niedopuszczenia do ich przedostania się do innych krajów UE - były kiedykolwiek wprost przez stronę unijną formułowane?
W.W.: Takie jest założenie, że państwo, które ich przyjmie, zatrzyma ich na swoim terytorium. W reakcji na nasze argumenty o nieatrakcyjności naszego systemu świadczeń socjalnych oferowano nam nawet dopłaty, były zapowiedzi, że UE będzie płacić np. 6 tys. euro za przyjęcie każdego imigranta. Tylko jak mielibyśmy wytłumaczyć Polakom to, że benefity socjalne migrantów są wyższe niż nasza minimalna pensja?
PAP: W środę KE przedstawiła swoje wstępne propozycje dotyczące wieloletniego budżetu UE po 2020 r. W propozycjach KE pojawiają się m.in. zapisy mówiące o związku między europejskimi finansami a praworządnością.
W.W.: Nie ma możliwości usankcjonowania takiego związku, dlatego że fundusze strukturalne są wynikiem pewnych porozumień gospodarczych. Dlaczego państwo dostaje fundusze strukturalne? Dlatego, że otworzyło swoją gospodarkę, słabszą gospodarkę, na rzecz gry ekonomicznej gospodarek bogatszych. Jest to zatem pewna rekompensata za straty ponoszone w wyniku interakcji słabszych gospodarek z mocniejszymi gospodarkami. Fundusze strukturalne nie są nagrodą za dobre zachowanie. To ideologiczne mrzonki, które są podnoszone przez niektórych polityków.
PAP: W wydanym w środę dokumencie Komisja przedstawia pięć wariantów kształtu przyszłego wieloletniego budżetu, z których tylko jeden, zakładający pogłębienie integracji UE, nie przewiduje cięć w kluczowych dla naszego kraju politykach: rolnej i spójności. Jako punkt wyjścia do negocjacji to chyba nie wróży najlepiej?
W.W.: Tak, ale te propozycje cięć wynikają z obiektywnych warunków, z tego, że odchodzi z UE druga co do wielkości gospodarka europejska, płatnik netto i państwo, które nawet mimo rabatu wpłacało do unijnej kasy olbrzymią składkę. Nie wiemy dzisiaj, czy za dostęp do wspólnego rynku Wielka Brytania, będąc już poza Unią, będzie coś płacić. Inne kraje, takie jak Norwegia czy Szwajcaria, płacą jakiś fragment składki - Szwajcaria mniej więcej 50 proc., a Norwegia aż 94. Ze strony Londynu dochodzą sygnały, że żaden z tych modeli nie jest dla nich atrakcyjny, ale mamy dwa lata na negocjacje w tej sprawie.
Równolegle do Brexitu będzie się trzeba zastanawiać, co zrobić z mniejszym budżetem: uzupełnić go poprzez większą składkę 27 państw czy zostawić mniejszy i zastanawiać się, jak to przełożyć na poszczególne polityki. To wszystko jest przed nami oczywiście. Do tego dochodzą rzeczywiście dywagacje, dyskusje, czy w dalszym ciągu pozostawić taką samą proporcję w budżecie na wydatki strukturalne, fundusze spójności i wspólną politykę rolną. To jest kwestia, która od lat była przedmiotem debaty i nie jest powiązana ani z Brexitem, ani z jakimiś dyskusjami na temat praworządności w Polsce czy na Węgrzech.
Od lat była dyskusja, czy coraz więcej pieniędzy nie powinniśmy przesuwać z funduszy strukturalnych na fundusze innowacyjne - toczyła się nawet przed wejściem Polski do UE, przy wypracowywaniu przyjętej w 2000 r. strategii lizbońskiej. Do tego dochodzą na razie skromne środki, choć pewnie z czasem będą rosły, które w nowej perspektywie trzeba będzie przeznaczyć na Wspólną Politykę Bezpieczeństwa i Obrony UE, na fundusze rozwoju przemysłów obronnych. Rozpoczynamy dopiero tę dyskusję, jest za wcześnie, aby coś w tej kwestii przesądzać.
PAP: Ale stanowisko Polski nadal jest takie, że chcemy utrzymać w jak największym wymiarze politykę spójności i politykę rolną?
W.W.: Na dzisiaj - tak, natomiast trzeba pamiętać, że nowa perspektywa budżetowa będzie wchodziła po 2020 r. Przez trzy lata - zakładamy - jeszcze możemy się rozwinąć i nasze myślenie o priorytetach może ulec zmianie.
PAP: Bierzemy pod uwagę, że w nowej perspektywie możemy stać się płatnikiem netto do unijnego budżetu?
W.W.: Teoretycznie tak może być, chociaż rozwijając się w tempie 3-4 proc. przez najbliższe trzy lata, wydaje mi się, że jeszcze chyba nie. Natomiast powoli trzeba się przyzwyczajać, że idą cięższe czasy, że pieniędzy z UE może być mniej i trzeba mieć tę świadomość.
Kolejny czynnik, który może spowodować zmianę, to możliwość pojawienia się nowych form integracji w strefie euro. Pytanie brzmi, czy strefa euro stworzy własny budżet kosztem budżetu europejskiego, czy będzie to budżet odrębny, oparty o dodatkowe składki.
PAP: Czy w tym kontekście - możliwego ograniczania funduszy europejskich - należy interpretować starania Polski o zwiększenie poziomu współpracy ekonomicznej ze Stanami Zjednoczonymi czy Chinami?
W.W.: Dokładnie tak. Musimy brać pod uwagę to, że ze względów obiektywnych, niezależnych od Polski, nowy budżet UE może być mniejszy, co będzie wpływało na mniejsze dotacje, że może być też inaczej skonstruowany, co może z kolei skutkować różnymi przesunięciami środków z jednej polityki na inną. Musimy powoli o tym myśleć i reagować, szukać rekompensaty.
Musimy też powoli myśleć o tym, że nie możemy uzależnić rozwoju Polski tylko od funduszy strukturalnych, bo fundusze strukturalne, żeby je wykorzystać, wymagają też naszych wkładów, a nasze wkłady - co szczególnie widać w samorządach - biorą się najczęściej z pożyczek bankowych, z kredytów. Wiele naszych samorządów nie jest w stanie albo za chwilę nie będzie w stanie skorzystać z funduszy strukturalnych, ponieważ nie będą mogły się dalej zadłużać.
PAP: Co na to nasi partnerzy europejscy? Czy nie odbiorą naszych nowych więzów ekonomicznych z państwami spoza UE jako stawiania na rozpad Unii?
W.W.: Nie, szukanie rozwiązań i strategii na wypadek pogorszenia się koniunktury, pogorszenia się sytuacji w UE jest czymś normalnym. To nie stawianie na rozpad Unii, to wręcz obowiązek ludzi, którzy odpowiadają za rozwój kraju, aby szukać możliwości uzupełnienia rozwoju.
PAP: Przyjazd prezydenta Trumpa na szczyt Trójmorza to nie próba zbudowania przeciwwagi dla pozycji Niemiec w Europie?
W.W.: Ale kto prowadzi taką politykę budowania przeciwwagi przeciw komu? Czy to my spotykaliśmy się kilka miesięcy temu w małej grupie w Wersalu i mówiliśmy o podziale Unii na kilka prędkości? Ci, którzy zarzucają, że ktoś wykorzystuje zewnętrzne państwa, jak Chiny czy USA do polepszenia swojej sytuacji, sami muszą zwrócić uwagę, że ten proces dzielenia Europy zaczął się wcześniej i nie w naszym regionie. To od nas wychodzą apele o utrzymanie jedności, o niewprowadzanie Europy dwóch prędkości, o niedzielenie na strefę euro i strefę bez euro.
Nie akceptuję takiego myślenia, że trzeba się dostosować do tych, którzy chcą najszybciej iść z integracją. Nie - trzeba się dostosować do tych, którzy idą wolniej, bo robią to nie ze względu na jakieś ideologiczne hamulce, ale ze względu na zaszłości, na to, że później przystąpiliśmy do Unii, że nie mogliśmy swoich gospodarek po drugiej wojnie światowej uczynić efektywnymi gospodarkami rynkowymi, tylko byliśmy poddani zasadom księżycowej gospodarki socjalistyczno-komunistycznej. To, że my dzisiaj wolniej przystosowujemy się do polityki klimatycznej czy energetycznej, czy do miksu energetycznego, nie wynika z ideologii, tylko z obiektywnych faktów, że przez wiele lat nasza gospodarka była tak ukształtowana i potrzebujemy więcej czasu, żeby ją - nie obniżając drastycznie stopy życiowej ludzi, nie ich kosztem - zmienić. Nasza integracja europejska nie może być oparta na ideologii i iluzji, musi być oparta również na kalkulacji ekonomicznej.
PAP: Czy spór pomiędzy MSZ a Kancelarią Prezydenta dotyczący nominacji ambasadorskich został już zażegnany? Nominacje, na których panu zależało, zostały już podpisane przez prezydenta Andrzeja Dudę?
W.W.: W większości mam nadzieję, że tak. Wszystko idzie ku lepszemu.
PAP: W Sejmie od marca toczą się prace nad przygotowanym w pana resorcie projektem nowelizacji ustawy o służbie zagranicznej. Kiedy liczy pan, że zostanie uchwalona?
W.W.: Proszę pytać posłów, projekt jest w pierwszym czytaniu, pracuje nad nią specjalna podkomisja. Byłbym jednak szczęśliwy, gdyby do końca lipca została ostatecznie przyjęta przez Sejm, wtedy byłoby możliwe wprowadzenie jej w życie do końca roku.
Rozmawiali Magdalena Cedro, Elwira Krzyżanowska i Marceli Sommer (PAP)
mce/ eaw/ msom/ mok/