"Nie ma wielkiego znaczenia dla rządu". Politolog o rekonstrukcji i o tym, dla kogo niesie ona ryzyko

2024-05-10 20:47 aktualizacja: 2024-05-11, 10:16
Tomasz Siemoniak, Donald Tusk, Hanna Wróblewska i Jakub Jaworowski Fot. PAP/Radek Pietruszka
Tomasz Siemoniak, Donald Tusk, Hanna Wróblewska i Jakub Jaworowski Fot. PAP/Radek Pietruszka
Rekonstrukcja nie ma wielkiego znaczenia dla rządu, ale ma dla tych czterech ministrów, którzy znaleźli się na listach do Parlamentu Europejskiego. Jeśli elektorat oceni to źle, zostaną ukarani słabym wynikiem wyborczym – powiedział dr hab. Olgierd Annusewicz, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego.

Premier Donald Tusk w piątek ogłosił zmiany w rządzie. Ze stanowisk ministrów zrezygnowali politycy, którzy wystartują w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Marcina Kierwińskiego w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji zastąpi Tomasz Siemoniak, Bartłomieja Sienkiewicza w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego - Hanna Wróblewska, Borysa Budkę w Ministerstwie Aktywów Państwowych - Jakub Jaworowski, a Krzysztofa Hetmana w Ministerstwie Rozwoju i Technologii zastąpi Krzysztof Paszyk.

„Obecnie rekonstrukcja nie ma wielkiego znaczenia dla rządu, ale ma dla tych czterech ministrów, którzy znaleźli się na listach do Parlamentu Europejskiego. Jeśli to był błąd, jeśli elektorat ocenia to źle, to ministrowie Kierwiński, Sienkiewicz, Budka i Hetman zostaną ukarani słabym wynikiem wyborczym, ale politycznie to nic nie zmieni. Zwolennik Koalicji Obywatelskiej lub Trzeciej Drogi, któremu to się nie podoba, po prostu zagłosuje na numer dwa lub osiem na liście, a nie na numer jeden” – powiedział w rozmowie z dziennikarzem PAP dr hab. Annusewicz.

Jego zdaniem pierwsza decyzja, która może zmienić układ władzy w Polsce, zapadnie dopiero podczas wyborów prezydenckich w 2025 r. Kolejna podczas wyborów parlamentarnych w 2027 r.

„Co z tego, że spadną sondaże? Nic. One mają się trzymać na pewnym poziomie, ale przede wszystkim istotny jest wynik wyborczy w wyborach parlamentarnych. Faktyczne ryzyko ponosi tych czterech polityków, którzy przestali być ministrami, zanim dostali się do Parlamentu Europejskiego. To o tyle interesujące, że zwykle ludzie, którzy kandydowali w różnych wyborach, mandatów czy stanowisk zrzekali się dopiero, kiedy był ten wróbel w garści” – ocenił dr hab. Annusewicz.

Ocenił, że ryzyko jest, choć minimalne, bo Kierwiński, Sienkiewicz, Budka i Hetman są liderami list w swoich okręgach, więc mogą być niemal pewni, że dostaną się do PE. Sygnałem ostrzegawczym będzie jednak wynik słabszy niż tych kandydatów, którzy otwierali listy w poprzednich eurowyborach.

Zdaniem politologa są trzy prawdopodobne powody, dla których zdecydowano się na wystawienie ministrów na czele list do Parlamentu Europejskiego. Po pierwsze, to osoby znane i popularne, więc mogą zapewnić dobry wynik i większą liczbę mandatów. Po drugie, może to być wynik kalkulacji politycznej, obliczonej na odsunięcie w cień konkurencji.

„Premier Tusk wysyła do Parlamentu Europejskiego osoby, które albo były liderami partii – Budka – albo mają jakieś partyjne ambicje – Kierwiński. Z Brukseli trudno buduje się własne struktury, trudno wpływać na codzienne życie partii. Można to intepretować jako odsunięcie politycznej konkurencji” – ocenił dr hab. Annusewicz.

Po trzecie, być może to ministrowie, którzy w oczach premiera nie sprostali oczekiwaniom, więc zdecydowano o wysłaniu ich do PE, ponieważ sama dymisja byłaby przyznaniem się do błędu.(PAP)

Autor: Patryk Osadnik

mar/