Nie tylko kwoty mleczne. Z jakich powodów akcesja Polski wisiała na włosku?

2024-04-27 06:23 aktualizacja: 2024-04-27, 14:52
Były premier Polski, Leszek Miller. Fot. PAP/ Jacek Bednarczyk
Były premier Polski, Leszek Miller. Fot. PAP/ Jacek Bednarczyk
Chociaż Polska przystąpiła do Unii Europejskiej w 2004 roku, to sprawa akcesji rozstrzygnęła się półtora roku wcześniej na szczycie w Kopenhadze. Kluczowe decyzje wspomina ówczesny korespondent PAP w Brukseli Jacek Safuta.

Rozszerzenie Unii o kolejne 10 krajów, zrealizowane 1 maja 2004 roku, uświetniła ceremonia w Dublinie. Sprawująca wówczas prezydencję Irlandia zaprosiła liderów wszystkich 25 państw - ówczesnych i właśnie dołączających krajów członkowskich Unii - na uroczystość wciągnięcia flag na maszty. Polskę jako jedyne państwo reprezentowało dwóch liderów: prezydent Aleksander Kwaśniewski i premier Leszek Miller.

Jacek Safuta, wieloletni korespondent PAP i potem dyrektor Przedstawicielstwa Parlamentu Europejskiego w Polsce podkreśla, że była to uroczystość wzruszająca, ale symboliczna, bo tak naprawdę polskie członkostwo w UE rozstrzygnęło się na szczycie w Kopenhadze półtora roku wcześniej.

Nawet na dzień przed szczytem 13 grudnia 2002 roku w duńskiej stolicy nie było wiadomo, czy do rozszerzenia dojdzie, bo polscy negocjatorzy nie chcieli odpuścić kwestii spornych. "Inne kraje negocjujące swoje członkostwo załatwiły wszystkie sprawy na kilka tygodni przed szczytem, natomiast przypadek Polski ważył się do końca. Atmosfera była niezwykle napięta. Wszyscy czuli, że okno możliwości dla zjednoczenia Europy otworzyło się, a Polska stawiała się jako jedyna. Duńczycy byli strasznie zdenerwowani" - wspomina Safuta.

Dania odpowiadała za dopięcie rozmów jako kraj sprawujący prezydencję w UE. "Oni się świetnie do tej prezydencji przygotowali. Jeszcze w latach 90. wysyłali do Warszawy swoich dyplomatów, którzy mieli zajmować się rozszerzeniem. Premier Anders Fogh Rasmussen zaimponował nie tylko polskim dziennikarzom, ponieważ był dobrze poinformowany o szczegółach negocjacji. Znał polskie problemy, np. związane z rolnictwem. To był dla Duńczyków ambitny projekt. Bali się, że wskutek uporu Polaków ktoś z tej unijnej strony zerwie negocjacje i szczyt zakończy się niczym" - dodaje.

Jak zauważa, Polska była postrzegana jako enfant terrible, "mówiąc eufemistycznie". "Niektórzy przyrównywali nas do Hiszpanii zaraz po przyjęciu do Wspólnoty w latach 80. XX wieku. Wtedy mówiono na Hiszpanów, na premiera Felipe Gonzaleza, że był gangsterem Europy, bo groził, że zawetuje ustanowienie euro, jeśli nie dostanie więcej pieniędzy" - porównuje Safuta. Negocjatorzy z Unii stosowali z kolei wybieg, próbując pokazywać Czechów i Węgrów jako prymusów tych rozmów, którzy swoje sprawy załatwili na długo przed szczytem.

Jednym z problemów były kwoty mleczne - limity obowiązujące w UE od lat 80., by przeciwdziałać nadprodukcji mleka. Obostrzenia były jednak trudne do przyjęcia dla rządu Leszka Millera, w szczególności dla Jarosława Kalinowskiego, wicepremiera i ministra rolnictwa z PSL, który towarzyszył premierowi w Kopenhadze wraz z Danutą Huebner, wiceministerką spraw zagranicznych. Lista polskich postulatów była dłuższa i... elastyczna. "Myśmy stosowali tę metodę, że to, co nam dają, bierzemy, a w to miejsce mamy kolejny postulat. W pewnym momencie sytuacja była tak napięta, że duński negocjator wyszedł z sali" - dodaje Safuta.

Polscy negocjatorzy walczyli o uznanie kwalifikacji polskich pielęgniarek w innych krajach UE - zarzucano, że pielęgniarki mają za niskie wykształcenie wobec przyjętych w Unii standardów. Polacy chcieli też gwarancji, że w pierwszych latach członkostwa będą dostawać gotówkę z Unii. Istniała bowiem obawa, że na płatności z polityki spójności Polska będzie musiała poczekać.

Tutaj kompromis zaproponował kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder. Przeforsował wypłacenie Polsce w pierwszych dwóch latach członkostwa 1 mld euro z innych rubryk unijnego budżetu przeznaczonego na rozszerzenie. Zresztą ten kojarzony dziś głównie jako "przyjaciel" Władimira Putina niemiecki socjaldemokrata uchodził - jak wspomina były korespondent PAP – za jednego z największych zwolenników rozszerzenia i to on wspólnie z komisarzem ds. rozszerzenia z Niemiec Guenterem Verheugenem przekonywał do tego resztę, w tym tradycyjnie sceptyczną wobec rozszerzenia Francję.

"Krążyła taka plotka po Kopenhadze, że prezydent Jacques Chirac ma już tego dość i chce jechać na lotnisko. To oznaczałoby zerwanie szczytu, co zagrażałoby rozszerzeniu, bo nie bardzo było wiadomo, kiedy negocjacje mogą być dokończone" – mówi były korespondent PAP.

"W 2002 roku nie było kraju, który byłby otwarcie niechętny i groził blokowaniem rozszerzenia, ale były kraje takie jak Francja, tradycyjnie sceptyczne. Francuscy dziennikarze dowcipkowali na nasz temat, bo na konferencjach prasowych ciągle pytaliśmy, kiedy Polska wejdzie do Unii. Oni się odgrażali, że w 2010 roku" - zaznaczył.

Kraje członkowskie dbały jednak o swoje interesy. Odroczono otwarcie rynków pracy dla nowych państw o siedem lat. Jedynie Wielka Brytania, Irlandia i Szwecja zapewniły takim krajom dostęp od razu.

Z kolei państwa południa kontynentu postrzegały Europę Środkową jako potencjalną konkurencję na jednolitym rynku. Do tego Hiszpanie zarzucali, że cytrusy są w Polsce i na Węgrzech dyskryminowane w stosunku do jabłek. Grecja zajmowała niejednoznaczną pozycję - z jednej strony podzielała wątpliwości Hiszpanów co do konkurencyjności, ale z drugiej strony zależało jej na wejściu do Unii częściowo okupowanego przez Turcję Cypru, który też czekał na akcesję. Kraje nordyckie, w tym Dania, gospodarz szczytu w 2002 roku, zabiegała o akcesję krajów bałtyckich.

Po niełatwych negocjacjach w Kopenhadze doszło do podpisania traktatu akcesyjnego w kwietniu 2003 roku w Atenach. Kolejnym nerwowym momentem było czerwcowe referendum, w którym Polacy wyrazili zgodę na akcesję. Dzięki temu 1 maja 2004 roku Polska formalnie stała się członkiem UE. (PAP)

pp/