Historyk Norbert Frei i jego zespół kompleksowo przeanalizowali kadencje i biografie pierwszych prezydentów federalnych w latach 1949-1994. Prezydent Niemiec Frank-Walter Steinmeier, który zainicjował badania, zaprezentował ich wyniki.
Według badania, 20 z 58 urzędników wyższego szczebla urodzonych do 1929 roku było członkami NSDAP, czterech z nich było również członkami SA, a ośmiu członkami Hitlerjugend. Trzech pracowników Federalnego Urządu Prezydenckiego pracowało już wcześniej w Kancelarii Prezydenta, narodowosocjalistycznym poprzedniku urzędu. Historyk Frei podsumował: "Im wyższa ranga, tym gęstsze szeregi byłych członków partii".
"Projekt badawczy nie jest pierwszym tego rodzaju. Inne władze federalne, w tym Federalne Ministerstwo Spraw Zagranicznych i Federalne Ministerstwo Sprawiedliwości, również analizowały swoją przeszłość w ostatnich latach. Wyniki są porównywalne. Wszędzie w polityce, sądownictwie i administracji byli narodowi socjaliści powrócili na stanowiska po utworzeniu Republiki Federalnej Niemiec w 1949 roku", zauważa "Spiegel".
Powodem była polityka pierwszego kanclerza federalnego Konrada Adenauera, którą historyk Frei skrupulatnie badał już w latach 90. XX wieku. "Miała na celu amnestię i integrację byłych zwolenników Trzeciej Rzeszy, przy jednoczesnym opóźnieniu wymierzenia kary prawnej za zbrodnie nazistowskie", czytamy.
"To prawda, że narodowi socjaliści odsunęli Adenauera na bok jako polityka. Niemniej jednak jego kalkulacją było teraz zbudowanie nowego, demokratycznego państwa z funkcjonariuszami i zwolennikami dyktatury Hitlera. Patrząc wstecz, wydaje się, że jego taktyka zadziałała. Ale jakim kosztem? Podczas gdy byli narodowi socjaliści robili kariery w Republice Federalnej, ofiary narodowego socjalizmu musiały walczyć o uznanie społeczne i odszkodowanie", zauważa "Spiegel".
W pierwszych powojennych dekadach wielu zachodnich Niemców nie chciało wiedzieć o zbrodniach narodowego socjalizmu i ludobójstwie europejskich Żydów. "Społeczeństwo balansowało pomiędzy wyparciem a pamięcią, przeszłością i nowym początkiem", pisze portal.
Jak pokazuje badanie, prezydenci federalni Republiki "uosabiali tę ambiwalencję. Z jednej strony sami byli członkami pokolenia wojennego. Z drugiej strony, jako głowy państwa sprawców, musieli wielokrotnie przyznawać się do winy Niemiec podczas podróży zagranicznych, aby Republika Federalna mogła zostać zaakceptowana przez społeczność zachodnią".
Na przykład pierwszy prezydent Theodor Heuss głosował za "Ustawą o pełnomocnictwach" Hitlera jako członek Reichstagu w 1933 roku. W czasie dyktatury naziści odebrali mu stanowiska. "Musiał wiązać koniec z końcem jako publicysta". Czasami pisywał do nazistowskiej gazety propagandowej "Das Reich”. W powojennej dekadzie "Heuss, jako prezydent federalny, zadbał o lepszy wizerunek Niemiec poprzez publiczne składanie wieńców w krajach wcześniej okupowanych przez Wehrmacht, takich jak Włochy i Grecja".
"Nie możemy zapomnieć o ustawach norymberskich, gwieździe żydowskiej, paleniu synagog, deportacji ludności żydowskiej za granicę, na nieszczęście, na śmierć" - powiedział Heuss w przemówieniu wygłoszonym w Wiesbaden w 1949 roku. Odrzucił tezę o zbiorowej winie, ale zażądał od Niemców zbiorowego wstydu. Jednocześnie za kulisami walczył o amnestię "tak zwanych zbrodniarzy wojennych" i krytykował rzekome "niesprawiedliwe wyroki" aliantów, pisze "Spiegel".
Drugi prezydent federalny, Heinrich Luebke, który sprawował urząd w latach 1959-1969, również zajmował się przede wszystkim rozliczeniem z historią. "Jednak Luebke tak naprawdę nie ujawnił swojej przeszłości". Przed 1945 r. pracował jako inżynier geodeta "w budownictwie", jak podkreślił po objęciu urzędu. Luebke zataił fakt, że był członkiem sztabu zbrojeniowego "ministra uzbrojenia i amunicji Rzeszy" Alberta Speera. Pod kierownictwem Luebkego wybudowano również baraki dla więźniów obozów koncentracyjnych.
Następca Luebkego, Gustav Heinemann (prezydent federalny w latach 1969-1974), był pierwszą głową państwa, która praktykowała historyczną samokrytykę. "Nie mogę pozbyć się pytania, dlaczego nie stawiałem większego oporu podczas III Rzeszy", powiedział w 1969 r.. Podczas nazistowskiej dyktatury Heinemann był prawnikiem korporacyjnym w Rheinstahl AG, a zatem był uwikłany w system niemieckiego przemysłu zbrojeniowego, zauważa "Spiegel".
Prawie 3000 radzieckich robotników przymusowych musiało pracować dla jego firmy. Niemniej jednak popularny "prezydent obywatelski", który wspierał Ostpolitik kanclerza Willy'ego Brandta, nigdy nie został publicznie skrytykowany za swoją nazistowską przeszłość. "W zachodnioniemieckim społeczeństwie byli członkowie NSDAP nadawali ton w polityce i biznesie aż do lat 70-tych. Podobnie jak w wielu innych przypadkach, opinia publiczna była pobłażliwa", podkreśla portal.
Podczas gdy Heuss, Luebke i Heinemann nigdy nie byli członkami NSDAP, ich następcy Walter Scheel (prezydent federalny w latach 1974-1979) i Karl Carstens (1979-1984) należeli do partii Hitlera, zauważa "Spiegel". "Prawdą jest, że było to publicznie dyskutowane, zwłaszcza w przypadku Carstensa. Nie był to jednak powód do wycofania się z ówczesnej sceny politycznej".
Krytyczne podejście do nazistowskiej przeszłości stało się możliwe dopiero w latach osiemdziesiątych. "Powodem tego było starzenie się pokolenia wojennego i postęp w badaniach nad Holokaustem" - wskazuje "Spiegel".
Z Berlina Berenika Lemańczyk(PAP)
pp/