Niezidentyfikowany obiekt powietrzny wleciał do Polski. Trwają poszukiwania w rejonie, gdzie zniknął z radaru

2024-08-26 13:11 aktualizacja: 2024-08-26, 19:41
Trwa poszukiwanie obiektu - najprawdopodobniej drona - który podczas poniedziałkowego zmasowanego rosyjskiego ataku lotniczego na Ukrainę wleciał do Polski; obiekt zanikł na radarach w regionie gminy Tyszowce na południe od Hrubieszowa - przekazał w poniedziałek Dowódca Operacyjny gen. Maciej Klisz.

W poniedziałek wczesnym ranem miał miejsce zmasowany atak lotniczy Rosji na Ukrainę, wymierzony przede wszystkim w ukraińską infrastrukturę energetyczną, także w obwodach położonych przy granicy z Polską. Według ukraińskiego prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, Rosjanie zaatakowali ponad setką rakiet i setką dronów-kamikadze Shahed.

Dowództwo Operacyjne informowało rano, że w reakcji na rosyjski atak poderwano polskie i sojusznicze samoloty bojowe, które pilnowały rejonu granicy z Ukrainą. Dowództwo Operacyjne poinformowało, że ostatnią tak wzmożoną aktywność rosyjskiego lotnictwa zanotowano 8 lipca, kiedy Rosjanie atakowali m.in. teren zachodniej Ukrainy.

Na popołudniowym briefingu prasowym Dowódca Operacyjny gen. Maciej Klisz oraz rzecznik Dowództwa ppłk Jacek Goryszewski poinformowali, że podczas ataku rosyjskiego na Ukrainę, na radarach wykryto obiekt, który wleciał w polską przestrzeń powietrzną na głębokość ok. 25 km.

"Mamy prawdopodobnie do czynienia z wlotem obiektu na terytorium Polski. Obiekt był potwierdzony radiolokacyjnie przez co najmniej trzy stacje radiolokacyjne" - poinformował gen. Klisz.

Zapewnił, że obiekt był "w pełnej kontroli, w pełnym nadzorze" i był gotowy do jego zestrzelenia. W tej sprawie był w kontakcie z ministrem obrony narodowej, wicepremierem Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem, jak i szefem Sztabu Generalnego WP gen. Wiesławem Kukułą.

Gen. Klisz przekazał, że obiekt przekroczył granicę Polski o godz. 6.43 czasu polskiego na wysokości ukraińskiego miasta Czerwonogród. Jak mówił, to miejsce było już atakowane kilkakrotnie przez stronę rosyjską, ze względu na znajdującą się tam elektrownię. Podkreślił, że obiekt prawdopodobnie cały czas znajduje się na terytorium Polski, choć nie wykluczył też, że obiekt opuścił nasze terytorium. Poinformował o uruchomieniu akcji poszukiwawczej.

"Obiekt zaniknął po około 25 km na terytorium Polski. Ze względu na warunki atmosferyczne nie byłem w stanie wydać komendy do jego zwalczania, ze względu na brak spełnienia procedur, czyli tzw. wizualnego potwierdzenia do zniszczenia obiektu" - poinformował.

Generał zapewnił jednak, że piloci mieli techniczną możliwość zestrzelenia lecącego obiektu.

Jak tłumaczył generał, obowiązujące przepisy nakazują, by przed wydaniem decyzji o strąceniu lecącego obiektu pilot samolotu bojowego zidentyfikował wizualnie - zobaczył na własne oczy - obiekt przeznaczony do zestrzelenia. Taki przepis ma na celu zapobieżenie ewentualnemu omyłkowemu strąceniu przez wojsko np. cywilnego samolotu, z którym nie ma kontaktu radiowego. Dopytywany gen. Klisz dodał, że są to przepisy obowiązujące w czasie pokoju, natomiast w czasie wojny procedury wyglądają inaczej.

Co wleciało do Polski?

Dowódca Operacyjny poinformował też, że poszukiwany obiekt to najprawdopodobniej dron, nie zaś rakieta ani pocisk manewrujący. Podkreślił też, że należy zakładać, iż może być on uzbrojony i stwarzać zagrożenie dla otoczenia.

Obiekt poszukiwany jest na terenie gminy Tyszowce, znajdującej się ok. 25 kilometrów na południe od Hrubieszowa w woj. lubelskim.

"Tam w tej chwili skoncentrowane są główne siły poszukiwawcze, te naziemne, i te powietrzne" - przekazał gen. Klisz. Zadeklarował, że poszukiwania będą prowadzone do skutku.

Generał zapewnił, że będzie raportował na bieżąco o dalszych postępach w poszukiwaniach obiektu. Przekazał, że jest w stałym kontakcie ze wszystkimi służbami, które "są predysponowane do tego typu poszukiwań".

Do sprawy odniósł się w rozmowie z PAP wiceszef MON Cezary Tomczyk, który uczestniczy w Olsztynie w Campusie Polska Przyszłości.

"Prawdopodobnie mamy do czynienia z dronem, który naruszył polską przestrzeń powietrzną. Na miejscu są Wojska Obrony Terytorialnej, są polskie śmigłowce, żeby namierzyć ten obiekt jeśli on rzeczywiście spadł na nasze terytorium" - powiedział.

Wiceszef MON ocenił też, że "nie można tej sytuacji porównywać do tej z rakietą pod Bydgoszczą", która spadła w grudniu 2022 roku.

"O rakiecie wiedzieliśmy tak samo jak o dronie, tzn. stacje radiolokacyjne namierzały rakietę, tylko później nikt jej nie szukał. A później jeszcze udawano, że nikt jej nie znalazł. Skoro DORSZ od samego rana informowało, a w południe poinformowano gdzie doszło do naruszenia przestrzeni, i jakie działania są podejmowane, to nie można porównywać tego z sytuacją, gdy rakieta przeleciała 500 km mijając Warszawę i szukano jej przez dwa dni, a potem nikt jej nie szukał i udawano, że jej nie było" - powiedział Tomczyk.

Od początku pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę 24 lutego 2022 roku podczas ataków rakietowych pociski kilkukrotnie naruszyły polską granicę. W listopadzie 2022 roku we wsi Przewodów w woj. lubelskim spadł pocisk, zabijając dwie osoby. Z kolei w grudniu tego samego roku rosyjska rakieta Ch-55 spadła w lesie nieopodal Bydgoszczy, a o znalezieniu jej szczątków poinformowano w kwietniu 2023 r. Ponadto kilkukrotnie pociski na kilka-kilkadziesiąt sekund wlatywały w polską przestrzeń powietrzną przy granicy z Ukrainy, ale opuszczały ją nie spadając na terytorium Polski.(PAP)

mar/