Wydana po raz pierwszy w 2019 r. "Obca" - opowieść o dorastaniu z głuchymi rodzicami, o dzieciństwie spędzonym w Nowym Jorku, powrocie na włoską prowincję, wyobcowaniu i próbie zakorzenienia - to najpopularniejsza książka włoskiej pisarki i tłumaczki Claudii Durastanti, wyróżnionej nagrodą Strega Off, Nagrodą im. Luigiego Russo, finalistki nagród Alassio Centolibri, Viareggio i Stresa. "Obca" doczekała się ponad 20 przekładów, planowana jest także jej serialowa adaptacja.
PAP: Ma pani szansę zobaczyć miejsca, które odwiedza? Czy tylko wywiady, spotkania, hotel i samolot do następnego miasta?
Claudia Durastanti: Akurat w Warszawie spędzam kilka dni, więc mam czas na zwiedzanie. Na ogół tak nie jest. Zupełnie nie tak to sobie wyobrażałam, liczyłam na wystawne życie, przyjęcia - chciałam być jak Joan Didion. Rzeczywistość okazała się inna. Moja matka żartuje, że nieustannie jestem w trasie, ale bez blichtru i sławy, jakie się z nią wiążą.
PAP: Co pani mama sądzi o pani pisaniu?
C.D.: Jakiś czas temu w spadku dostała kilka eleganckich futer. Trzymała je w piwnicy, nie była nimi zainteresowana. Rok temu kazała mi je zastawić. "Claudio, żyjesz z pisania, a to nie jest bezpieczne życie. Te cztery futra to twoja przyszłość". Odpowiedziałam jej, że nie ma pojęcia, jak działają lombardy, i uświadomiłam sobie, jak dramatycznie w jej oczach musi się jawić moje życie, skoro jej zdaniem te cztery futra mogą je uratować. No więc moja mama nie traktuje poważnie mojego zawodu.
PAP: Nawet dziś, po tym jak pani książki ukazały się tylu krajach? Gdy odniosła pani międzynarodowy sukces?
C.D.: Kiedy kupiłam mieszkanie za pieniądze z książek, powiedziała, że to jej zasługa. Oczywiście ma rację, często powtarza: "Gdybyś nie sprzedała historii mojego życia...".
Przywiozłam ją raz do Nowego Jorku, chciałam jej pokazać miasto. Spacerowałyśmy nad rzeką Hudson. Mówię jej: "Mamo, "Obca" wiele mi dała, ale to zamknięty rozdział, zakończony. Moja nowa książka jest fikcją, nie jest o tobie, nie jest o nas, nie jest o rodzinie". I właśnie wtedy dostałam wiadomość od wydawcy, że "Obca" ukaże się w Japonii. Moja matka na tę wiadomość aż syknęła: ""Obca" nigdy się nie skończy", z wyrazem twarzy którejś z postaci z "Ojca chrzestnego" albo "Sukcesji".
PAP: Wybrała pani konwencję opowieści rodzinnej - co pociąga panią w takiej akurat formie literackiej?
C.D.: Pamiętam spotkanie z amerykańskim pisarzem Joshuą Cohenem, którego książki uwielbiam i którego tłumaczyłam na włoski. Spytał mnie, co piszę, a ja zaczęłam się gęsto tłumaczyć, że to proza, jakby filozoficzna proza, o społecznym sznycie, opowieść o rodzinie, języku, nieco sentymentalna. Powiedział: czyli piszesz książkę wspomnieniową. Odparłam, że to nieprawda, poczułam się urażona. W tamtym czasie pisanie wspomnień czy opowieści rodzinnych uchodziło za oznakę niemal lenistwa, pójścia na łatwiznę. Nie były one traktowane jak "poważna literatura".
Mija pięć lat i Cohen znów mnie pyta: Claudia, co teraz piszesz? Odpowiadam, że powieść, a na to słyszę pełne rozczarowania: u, czyli fikcja...
Więc najpierw pisanie wspomnień było obciachowe i niemodne, a kilka lat później obciachowe było pisanie powieści. A ja instynktownie wybierałam zawsze to, co nie było akurat w modzie. Kultura też działa w zgodzie z jakimiś cyklami.
PAP: W Polsce popularnością cieszą się autorzy zgłębiający historie rodzinne, czyniący z nich wypowiedzi o wyrywaniu się nie tylko z jakiegoś miejsca, ale także klasy, środowiska, o zmianie sposobu patrzenia na świat. Myślę o francuskich autorach: Annie Ernaux, Didierze Eribonie czy Edouardzie Louisie.
C.D.: Kiedy pisałam "Obcą", ta moda jeszcze się nie wykształciła. Nie mówię, że moja książka cokolwiek zmieniła. We Włoszech nawet bardziej popularny niż Louis był Emmanuel Carrère. Książki Ernaux przedstawiano jako literaturę kobiecą, choć dla mnie jest ona przecież polityczną pisarką. Uwielbiam jej "Miejsce", a więc opowieść o dorastaniu w rodzinie z klasy robotniczej. Temat pochodzenia jest u niej zawsze wyraźnie obecny. Podziwiam ją, bo jej literatura to zawsze projekt antropologiczny.
W nowej książce "Missitalia" staram się jednak nie koncentrować tylko na jednym, konkretnym zagadnieniu - forma powieści pozwala poruszać wiele tematów, przedstawiać je z różnych perspektyw. Niektórzy piszą powieści nie z powodów artystycznych, ale właśnie dlatego, że ludzie chętnie je czytają. To one przynoszą popularność, zapewniają sukces. Jednak samo opowiedzenie swojej historii to za mało. Musi być artystyczny powód, by to robić, jakaś nietypowa forma czy język tej opowieści. W dodatku to delikatna materia, trzeba uważać, by nie urazić osób najbliższych.
PAP: Książka o rodzinie nie powinna być tylko o rodzinie. Tak jak książka o piłce nożnej nie powinna być o piłce nożnej, a książka o polityce nie powinna być tylko o polityce?
C.D.: Zgadnij, o czym teraz zamierzam pisać. Właśnie o piłce! To bardzo interesujący literacko sposób opowiadania o współczesnych społeczeństwach. Przyszło mi to do głowy, gdy oglądałam kiepską włoską reprezentację podczas ostatnich mistrzostw Europy. Sprawiali wrażenie, jakby ich "wyjęto" z lat 80. Skłoniło mnie to do zainteresowania się drużynami młodzieżowymi; początkowo myślałam, że będą to po prostu reportaże o tych młodych przyszłych piłkarzach, ale skończyło się na pisaniu fikcji.
PAP: Zauważyłem, że używa pani zarówno amerykańskiego słowa "soccer", jak i europejskiego "football".
C.D.: Co jakiś czas odzywa się we mnie moja amerykańska strona. Wiem, że "soccer" to brzydkie słowo, niemal obraźliwe, ale dorastałam wśród zamerykanizowanych Włochów, więc słyszałam je codziennie. Jestem dzieckiem lat 80., angielski był dominującym językiem.
PAP: W którym języku - włoskim czy angielskim - pani pisze?
C.D.: Prozę po włosku, a non-fiction po angielsku. Teraz próbuję pisać opowiadania po angielsku. Byłam dość pryncypialna - uważałam, że język włoski, ze względu na historię, powinien być używany do poezji i literatury pięknej. Angielski służy mi do bardziej reporterskiej pracy. Dziś wiem dobrze, że to głupie stereotypy.
PAP: Jest pani związana życiowo ze Stanami Zjednoczonymi, ale także z Włochami i Anglią. Czy czuje się pani obywatelką świata? Czy da się naprawdę "rozpoczynać na nowo" w nowym mieście, nowym kraju?
C.D.: Po kilku latach w Nowym Jorku i Londynie znów zamieszkałam w Rzymie. Bardzo interesujące wydaje mi się to doświadczenie powrotu. Dał mi głębsze zrozumienie przynależności i obcości, bycia związaną z miejscem i odczuwania go jako swojego.
Pisząc "Obcą" odkryłam, że zawsze postrzegałam "obcość" jako defekt, ułomność. Czułam, że wszyscy widzą, że nie pasuję, nie jestem stąd, że moja obcość mnie wyróżnia, ale jako dziwadło. Zrozumiałam - dzięki mojej mamie - że jeśli się to poczucie wyobcowania, nieprzynależności czy dziwaczności odpowiednio wykorzysta, może się ono stać siłą, nie słabością. Można powiedzieć, że ci obcy są "odcięci od korzeni", ale ja myślę o sobie, że po prostu moje korzenie sięgają głębiej, obejmują więcej.
Po przeprowadzce do Włoch zaczęłam się zastanawiać nad samą naturą powrotu. Moi dziadkowie wyemigrowali i całe życie marzyli o tym, by znów przyjechać do kraju, ale nigdy tego nie zrobili. Nosili w sobie tęsknotę. Ja wróciłam. Mówi się o Rzymie, że jest Wiecznym Miastem, ale Rzym, z którego wyjechałam jako 20-latka, jest zupełnie inny niż ten, do którego wróciłam. I nie chodzi tylko o to, że się postarzałam.
Zajmuje mnie kwestia obcości i przynależności, więc nieustannie myślę o takich sprawach jak korzenie, ziemia, nasiona. Jest dość popularna we Włoszech komedia i opowiadanie "Un marziano a Roma" autorstwa Ennio Flaiano - o kosmicie przybyłym do Rzymu. Gdy tylko się pojawia, obskakują go dziennikarze, każdy chce zrobić z nimi wywiad, zdjęcie, napić się z nim w barze. Na końcu wszyscy go wykorzystują, obrażają i olewają. Zrezygnowany i bez grosza, musi zastawić w lombardzie swój statek kosmiczny, nie ma nawet jak wrócić do domu. Wyróżnianie się z tłumu było także moim doświadczeniem. Uważałam wtedy, że najważniejsze jest, żeby nie zwracać niczyjej uwagi. Wtedy człowiek jest naprawdę "u siebie", wtapia się w otoczenie. Sztuka polega na asymilacji bez jednoczesnego wymazywania własnej, prywatnej historii.
Być może "zrzucanie skóry" i zaczynanie od nowa to coś, co nas łączy - to jedno zajęcie, któremu oddajemy się niemal wszyscy. Każdy na jakimś etapie życia zaczyna od nowa. W każdym z miast, w których mieszkałam, chciałam tego samego: wsłuchiwać się w swoją własną melodię, ale także wtopić się, harmonizować z innymi.
Książka "Obca" Claudii Durastanti (tłum. Tomasz Kwiecień) ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne. (PAP)
pj/ miś/ aszw/ ał/