PAP Life: Czuję, że jesteś typem prymuski.
Paulina Chylewska: Jestem. W szkole miałam same piątki od góry do dołu.
PAP Life: Masz wizerunek perfekcjonistki i profesjonalistki. Zawsze świetnie przygotowana. Ale niektórzy uważają, że zachowujesz dystans.
P.C.: Wiem, że jestem tak odbierana i dlatego mam nadzieję, że „Voice of Poland” i „Voice Kids” będą dla mnie szansą, żeby pokazać trochę inną moją odsłonę - bardziej uczuciową. Te pierwsze etapy programu, czyli przesłuchania w ciemno, są etapami bardzo „relacyjnymi”. Tam wszystko opiera na emocjach uczestników, ich rodzin, przyjaciół, znajomych, którzy bardzo im kibicują i bardzo chcą, żeby znaleźli się w kolejnym etapie programu. Mnie też udzielały się te emocje i naprawdę byłam wstrząśnięta, kiedy okazywało się, że z jakiegoś powodu fotele trenerów się nie odwracały. Było mi po prostu zwyczajnie bardzo przykro, bo naprawdę ludzie w naszym kraju świetnie śpiewają.
PAP Life: Potrzebujesz trochę odpocząć od sportu?
P.C.: Lubię mieć oddech, w związku z tym robienie od czasu do czasu czegoś innego niż transmisje sportowe zawsze było dla mnie dodatkowym bodźcem do pracy. Zresztą nie kto inny jak Włodzimierz Szaranowicz, który był moim zawodowym mistrzem, wiele lat temu powiedział mi, że dziennikarz sportowy powinien od czasu do czasu zrobić coś innego, żeby z innej perspektywy spojrzeć na swoją pracę. W tym kontekście propozycja poprowadzenia „The Voice of Poland” i „The Voice Kids” była dla mnie bardzo ciekawa, wręcz nęcąca. Jestem już po pierwszych nagraniach i mogę powiedzieć, że była to decyzja, której absolutnie nie żałuję.
PAP Life: Przejmujesz się krytyką? Czytasz komentarze na swój temat?
P.C.: Miałam to szczęście, że kiedy zaczynałam, Internet dopiero startował, nie było social mediów i tak bardzo rozwiniętych portali plotkarskich. Więc na początku swojej drogi zawodowej specjalnie nie mierzyłam się z krytyką. A potem byłam na tyle dojrzała, żeby zdać sobie sprawę z tego, że nigdy nie będę się wszystkich podobać. Jedni mnie lubią, a inni mnie nie lubią. I nigdy nie polubią, bo nie. Nie walczę z tym zbytnio. Staram się po prostu swoją pracę wykonywać najlepiej jak umiem. Spędzam naprawdę wiele godzin na przygotowaniu się do studia meczowego albo do jakiś ważnych transmisji. Więc mam poczucie, że robię wszystko, żeby było dobrze. Jeśli ktoś ma inne zdanie - trudno. Mam dom, dwie córki, męża, pracę zawodową, własną firmę i szkoda mi czasu, żeby się tym przejmować.
PAP Life: Od prawie 30 lat nieprzerwanie pracujesz w telewizji. Praca na wizji uzależnia?
P.C.: Uważam, że mnie to nie dotknęło. Pracuję głównie na żywo. Jest w tej pracy dużo adrenaliny, dużo wyzwań. Takiego poczucia, że robię rzeczy nie wiem czy ważne, ale na pewno, w jakimś sensie, cieszące ludzi. To wszystko sprawia, że chce się to robić. Ale pracę w telewizji zawsze traktowałam tylko jak pracę, w związku z tym nigdy nie miałam poczucia, że nie umiałabym bez niej żyć. Myślę, że gdybym musiała, to świat by mi się nie zawalił. Wierzę, że bym sobie poradziła.
PAP Life: Chciałaś kiedyś rzucić telewizję?
P.C.: Wielokrotnie. Z piętnaście albo i ze dwadzieścia razy. Mam taką naturę, że bardzo się angażuję w to, co robię. Nawet, jak jadę na wakacje, to nie potrafię się tak całkowicie odciąć od pracy. Więc w momencie, kiedy coś nie wychodzi, a wiadomo, że tak bywa, to miałam takie myśli, żeby to rzucić. Ale one dosyć szybko odchodziły. Zresztą, tak naprawdę, poza krótkim epizodem w radio, nigdzie indziej nie pracowałam. Musiałabym wymyśleć, co innego miałabym robić.
PAP Life: Miałaś 18 lat, kiedy zaczęłaś pracować w telewizji. Jak tam trafiłaś?
P.C.: Z naboru, bo wtedy to się jeszcze castingiem się nie nazywało. Zorganizowano go w bydgoskim ośrodku Telewizji Polskiej, a ja pochodzę z Bydgoszczy. Mój tata zobaczył gdzieś ogłoszenie i powiedział: „Słuchaj, a ty nie chciałabyś spróbować?”. Pomyślałam: „Właściwie, czemu nie?”. Zgłosiłam się do programu młodzieżowego „Zamęt” i jakoś tak wyszło, że z kilkunastu osób, które zostały przyjęte, na koniec zostałam tylko ja i jedna koleżanka. Robiłam mnóstwo rzeczy, łącznie z newsami i z prognozą pogody. A później był „Rower Błażeja” w dużej, ogólnopolskiej telewizji i dalej już poszło.
PAP Life: Od początku chciałaś być dziennikarką sportową?
P.C.: Nie, chociaż zawsze sport był pasją. Kiedy miałam osiem lat, poszłam za rękę z tatą po raz pierwszy na stadion żużlowy w Bydgoszczy. Żużel do dziś jest moją ukochaną dyscypliną. Sama co prawda nigdy nie uprawiałam sportu jakoś wyczynowo, ale w moim rodzinnym domu oglądało się mistrzostwa świata, mistrzostwa Europy, igrzyska olimpijskie i w ogóle wszystkie najważniejsze sportowe imprezy. Tak naprawdę mnie w redakcji sportowej wymyślił Sławek Zieliński, który był w tamtych czasie dyrektorem Jedynki. Przez kilka lat pracowałam w „Rowerze Błażeja” i kiedy z tego programu „wyrosłam”, usiedliśmy, żeby porozmawiać na temat tego, czy dalej widzę siebie w telewizji i co bym chciała robić. Redakcja sportowa była jego pomysłem, ale były ku temu podstawy. Wszystkie sportowe wydania „Roweru Błażeja” to były moje wydania, bo pracowałam nie tylko jako prowadząca, ale także jako wydawca. Kiedy pojawił się pomysł, żeby dołączyła do redakcji sportowej, przystałam z dużą radością - choć z pewnymi obawami. Ale okazało się, że był to strzał w dziesiątkę.
PAP Life: Byłaś jedną z pierwszych kobiet w redakcji sportowej. Było ci z tego powodu łatwiej czy trudniej?
P.C.: Nie wiem. Nigdy w takich kategoriach do tego nie podchodziłam. Rzeczywiście 20 lat temu początek miałam taki sobie, bo będąc jedną z pierwszych dziewczyn w redakcji sportowej, panowie mieli poczucie, że w wielu kwestiach muszą mnie wręcz wyręczać albo na pewno bardzo mi pomagać. Ale dosyć szybko całkiem spory kawałek tortu wykroiłam dla siebie, mówiąc: „Słuchajcie, dajcie mi robić, nawet jak nie wiem, to się dowiem, a jak nie umiem, to się nauczę”. I przekonałam swoich kolegów, że można mi przekazać do wykonania różne zadania i nie będzie problemu. Po jakimś czasie, nie tak długim, moja pozycja w redakcji sportowej była równorzędna z chłopakami. Ale też nie było tak, że weszłam do tej redakcji i wszyscy powiedzieli: „Super, że przyszłaś, fantastycznie”, bo pewnie niektórzy mieli duże wątpliwości.
PAP Life: Od kogo się najwięcej nauczyłaś?
P.C.: Spotkałam bardzo wiele osób, którzy mi pomogli. Każda z nich miała wpływ, na to, kim jestem dzisiaj, jak pracuję. Jednym z moich pierwszych nauczycieli zawodu - pracowałam wtedy w ośrodku telewizyjnym w Bydgoszczy - był Krzysztof Rogoziński, znakomity dziennikarz. Miałam taką manierę, że na wizji mówiłam bardzo głośno, wręcz krzyczałam. Kiedyś Krzysztof zapytał mnie: „Do ilu ludzi mówisz?”, „No, jak to do ilu? Do tysięcy, do milionów”. A on: „Nie, mówisz do dwóch, trzech, może czterech osób, które siedzą na kanapie przed telewizorem. Nie musisz na nich krzyczeć, oni goszczą cię w swoim domu”. To jest taka rada, która mi towarzyszy od tych prawie 30 lat. Jest bardzo praktyczna, taka wręcz namacalna. To też, mówiąc wprost, ustawia psychikę, bo ciężko się mówi do milionów, a dużo łatwiej do dwóch osób.
Bardzo ważny był Sławek Zieliński, o którym już mówiłam, bo to on mnie popchnął w kierunku sportu. Włodek Szaranowicz, Darek Szpakowski, od których można było wiedzę czerpać garściami. Miałam też wielką przyjemność podglądania w pracy Grażyny Torbickiej - dla mnie jednej z największych osobowości telewizyjnych. A poza tym dużo zawdzięczam też wielu ludziom, którzy nie mają znanych nazwisk i nigdy nie występowali na wizji, ale przekazali mi mnóstwo rad. To byli realizatorzy wizji, którzy uczyli mnie pracować z kamerą, realizatorzy światła, którzy zwracali uwagę na to, gdzie mam stanąć, żebym była dobrze oświetlona, montażyści, którzy pokazywali mi, jak zmontować materiał. Sama też zawsze starałam się, jak najwięcej dowiedzieć i nieskromnie powiem, że dziś wiem o telewizji całkiem sporo.
Kiedyś Olga Lipińska powiedziała mi, że, jak idę na montaż, to muszę wiedzieć, co się da, a czego się nie da zmontować. Inaczej ktoś może mi powiedzieć: „Słuchaj, tego się nie da”, bo mu się nie będzie chciało albo będzie miał zły dzień. Różnie przecież w życiu bywa, jesteśmy tylko ludźmi, dlatego warto jak najwięcej wiedzieć dla siebie, dla kształtowania swojego warsztatu.
PAP Life: Zanim w 2017 odeszłaś do Polsatu, przeżyłaś w TVP wiele zmian kadrowych. Jak udało ci się przetrwać te wszystkie zawieruchy?
P. C.: Zawsze robiłam swoje i nigdy specjalnie nie zwracałam uwagi na to, kto jest moim prezesem, a kto nim nie jest. Kiedyś policzyłam, że przed odejściem do Polsatu przeżyłam 17 prezesów. Jestem zdania, że każdy z nas powinien wykonywać swoją pracę najlepiej jak potrafi i tym się dzielić z firmą, a cała reszta naprawdę nie ma znaczenia.
PAP Life: Dlaczego poszłaś do Polsatu?
P.C.: Dostałam bardzo dobrą propozycję w 2017 r. i po prostu postanowiłam podjąć to zadanie.
PAP Life: A teraz wróciłaś do TVP, bo dostałaś lepszą propozycję?
P.C.: Jestem osobą dosyć racjonalną, w związku z tym bardzo rzadko, a właściwie wcale, podejmuję decyzje spontanicznie, w emocjach. Wszystkie decyzje, zwłaszcza zawodowe, były bardzo przemyślane i tak samo było w tym przypadku. To nie było tak, że zachłysnęłam się wizją nowej telewizji, tylko bardzo racjonalnie przemyślałam wszystkie za i przeciw. Wróciłam do miejsca, które świetnie znam. Wielu ludzi, którzy kiedyś ze mną pracowali, nadal ze mną pracują.
PAP Life: Praca w telewizji komercyjnej różni się czymś od pracy z telewizji publicznej?
P.C..: Samo tworzenie telewizji nie jest inne. Ta robota jest dokładnie taka sama. Natomiast trochę inne jest podejście do funkcji, którą pełnimy. W telewizji publicznej jednak misja i potrzeba dotarcia do każdego widza jest bardzo silna. Natomiast telewizja komercyjna to firma, która ma zarabiać i ta różnica jest dosyć zauważalna także w kontekście tego, co się robi, w jakim wymiarze.
PAP Life: Twój mąż, Marcin Feddek, jest także dziennikarzem sportowym, pracujecie w jednej redakcji. Nie wierzę, że to nie ma wpływu na wasze życie rodzinne.
P.C.: Bo ma. Nasze córki, przechodząc obok telewizora, często mówią: „O Boże, znowu mecz”, więc trochę tak to wygląda. Faktycznie tego sportu oglądamy dużo i to nie tylko piłki nożnej. To jest część naszej pracy, w związku z tym nie ma innego wyjścia. Dom jest trochę przesiąknięty tym, co w sporcie się dzieje.
PAP Life: Wasze córki też chcą zostać dziennikarkami?
P.C.: Nie wiem, szczerze mówiąc. Młodsza jest jeszcze za mała na takie rozważania. Starsza na razie szuka swojej drogi i próbuje bardzo różnych rzeczy, od sportu po rzeczy artystyczne. Zobaczymy. Na razie nie ma mowy o tym, żeby to była telewizja.
PAP Life: Rynek medialny bardzo dynamicznie się zmienia i dzisiaj młodzi ludzie oglądają YouTube’a, TikToka czy Instagram. A tam każdy może być producentem treści medialnych. Myślisz, że tradycyjna telewizja odchodzi do lamusa?
P.C.: Mam to szczęście, że pracuję w redakcji sportowej i myślę, że sport na żywo, bo tak naprawdę tylko taki ma sens oglądania, jeszcze długo będzie tradycyjną telewizję napędzać. Ciągle jest to kwestia bardzo drogich praw telewizyjnych, na które prawdopodobnie nie stać żadnego pojedynczego youtubera. Dlatego nie mam wątpliwości, że w tym wymiarze tradycyjna telewizja jest niezastąpiona i moim zdaniem nie ma niebezpieczeństwa, że się prędko skończy.
PAP Life: A sama myślałaś, żeby pracować w Internecie? Kilku twoich kolegów całkiem nieźle sobie radzi w przestrzeni internetowej.
P.C.: Konkurencja na tym rynku jest bardzo duża. A ja nie znam się na Internecie, nie wiem, co się klika, a co się nie klika i zupełnie mnie to nie interesuje. Nigdy nie myślałam, żeby dzielić się swoją pracą w Internecie. Nie mam, przynajmniej na razie, takiej potrzeby. Być może kiedyś życie mnie do tego zmusi, ale wtedy pewnie będzie za późno, żeby się tego nauczyć. Trochę walcząc ze swoim profesjonalizmem i perfekcjonizmem, nauczyłam się, że nie warto planować. Nie wiem, gdzie będę za dziesięć, czy nawet za pięć lat. W moim życiu często działy się rzeczy, które kazały mi weryfikować plany. A to, co wydawało mi się oczywiste, wcale takie oczywiste nie było. Zobaczymy, co przyniesie życie. (PAP Life)
Rozmawiała Iza Komendołowicz
ikl/ag/moc/ep/
Paulina Chylewska pochodzi z Bydgoszczy, ukończyła administrację na Uniwersytecie Warszawskim. Pracę w telewizji rozpoczęła jako prezenterka programów dla młodzieży w regionalnym kanale TVP3 Bydgoszcz. Następnie trafiła na główną antenę TVP, zostając jedną z prowadzących program „Rower Błażeja”. Potem przeszła do redakcji sportowej i stała jedną z najpopularniejszych dziennikarek sportowych w naszym kraju. Ponadto w latach 2008-2017 współprowadziła „Wielki Test o Historii” oraz poranne magazyny „Kawa czy herbata?”. W 2017 przeszła do Polsatu. Do TVP wróciła w 2024. Poza pracą w redakcji sportowej, została gospodynią muzycznych talent show. Jest współprowadzącą (razem z Maciejem Musiałem) 15. edycji „The Voice of Poland” (od 7 września w TVP 2). Poprowadzi też „Voice Kids” (wspólnie z Michaliną Sosną). Jej mężem jest dziennikarz sportowy Marcin Feddek, doczekali się dwóch córek. Ma 45 lat.