Piotr Rogucki: moje życie jest bardzo uporządkowane [WYWIAD]

2024-04-06 09:04 aktualizacja: 2024-04-07, 22:04
Piotr Rogucki. Fot. PAP/Marcin Bielecki
Piotr Rogucki. Fot. PAP/Marcin Bielecki
Bardzo długo był znany jako wokalista legendarnego zespołu Coma, a potem połowa duetu Karaś/Rogucki. Niedawno ukazał się ich trzeci i ostatni album, bo duet zakończył działalność. Piotr Rogucki chce rozwijać solową karierę, jednocześnie nie zamierza rezygnować z aktorstwa. Wręcz przeciwnie - ostatnio na tym polu dzieje się u niego coraz więcej. Gwiazdor w rozmowie z PAP Life zdradza, czy będzie reaktywacja Comy, dlaczego zakończył współpracę z Kubą Karasiem, co daje mu aktorstwo i dlaczego nie chce mieszkać w Warszawie.

PAP Life: Ostatnie Fryderyki wywołały sporo emocji. Vito Bambino, który był nominowany w kilku kategoriach, a finalnie nie dostał żadnego Fryderyka, opublikował w swoich social mediach bardzo emocjonalny wpis, w którym napisał, że jest bardzo rozczarowany tym, że nagrody dostają ci, których tak naprawdę nikt nie słucha i ta cała impreza nie ma większego sensu. Uważasz, że nagrody są artyście potrzebne?

Piotr Rogucki: Nie widziałem tych Fryderyków, bo po pierwsze nie mam telewizji. Poza tym tego wieczoru razem z Kubą Karasiem grałem w Stodole koncert i to był jeden z najfajniejszych koncertów w historii naszego zespołu. Ale miałem okazję kilka razy być na Fryderykach i wtedy tam się wszystko zgadzało. Lubię, kiedy nagrodę dostają ludzie, którzy naprawdę na nią zasłużyli. Cała ta nagonka, która się ostatnio wydarzyła, trochę mnie zasmuciła, bo takie złe emocje w środowisku muzyków nikomu nie są potrzebne. Na szczęście to są przejściowe rzeczy. Ktoś coś powiedział, ktoś później skomentował, ktoś to wykorzystał, itd. Vito wychylił się ze swoją opinią, ale tak naprawdę, po co mu te Fryderyki, skoro ma pełne hale? Myślę, że za jakiś czas zmieni się jego punkt widzenia. Jeśli o mnie chodzi, to mam takie podejście: co z tego, że dostałbym nawet i 20 Fryderyków, a nikt nie kupowałby moich albumów, publiczność by się ze mną nie identyfikowała, ludzie nie przychodziliby na koncerty? Co sobie zrobię z tymi Fryderykami? Postawię na półce i będę na nie patrzył? Wolę mieć w domu jakiś obraz, figurę, coś, co ma znaczenie artystyczne, a nie nagrodę. Zresztą, szczerze mówiąc, bardzo dawno żadnej nagrody nie dostałem i niespecjalnie za tym tęsknię.

PAP Life: Ale kilka Fryderyków masz na swoim koncie. Kiedyś nagrody miały dla ciebie znaczenie?

P.R.: Myślę, że gdy byłem na wcześniejszym etapie swojej pracy artystycznej, nagrody dawały mi jakiś rodzaj potwierdzenia, że jako młody adept sztuki muzycznej i aktorskiej jestem na dobrej drodze. Niestety miały też niedobry wpływ, może nie bezpośrednio nagrody, ale jakaś nadmierna ilość sukcesów źle zinterpretowanych sprawiała, że pojawiało się u mnie poczucie złudnej siły. Gdzieś w tym wszystkim dobrze jest znaleźć równowagę i wiedzieć, co jest najważniejsze. Dla mnie to jest proces twórczy. On daje mi największą satysfakcję, na tym etapie jeszcze nikt nie ocenia, nikt nie stawia jakichś znaczków. Potem to wszystko będzie, ale procesu przygotowań do albumu czy roli nikt mi nie zabierze i dopóki ludzie są na koncertach, albo oglądają filmy, to znaczy, że to, co zrobiłem, jest potrzebne i tyle. Jeśli pojawią się nagrody, to super, fajnie, że jeszcze więcej osób to zauważyło i doceniło. Ale tak naprawdę jedyną rzeczą, która mnie trzyma i której się boję stracić, to nie są nagrody, oklaski, recenzje, opinie czy komentarze w internecie, tylko coś, co należy tylko do mnie. Wewnętrzny drive, energia, która pozwala mi znaleźć kolejny pomysł i z determinacją, zaangażowaniem go realizować.

PAP Life: Czytasz komentarze na temat tego, co zrobiłeś?

P.R.: Sporadycznie. Kiedy wrzucamy klip na YouTube, zawsze czytam pierwszych dziesięć opinii. Więcej nie potrzebuję, wiem, jakie mam założenia i czy udało mi się je osiągnąć. Później na koncercie widzę, jak te utwory pracują. Zdarza się, że ktoś pisze do mnie bezpośrednio i mnie obraża. Ostatnio miałem taką sytuację: „Co ty odp…, bo zakończyłeś działalność zespołu Coma”. Kiedy to już są takie ekstremalne emocje, staram się reagować w sposób rozważny. Po dwóch dniach ta osoba odpisała, że przeprasza, była pod wpływem alkoholu, itd. Ale na anonimowe, hejterskie komentarze szkoda mi czasu.

PAP Life: Skoro już wspomniałeś o Comie… Ten zespół bardzo mocno kojarzy się z tobą, wtedy dostawałeś najwięcej nagród. Coma została zawieszona prawie pięć lat temu. Ale niedawno napisałeś na swoim Instagramie „Coma is back…”. Będzie reaktywacja Comy? Wydawało się, że dla ciebie to etap zamknięty.

P.R.: Przez 20 lat graliśmy razem, lubiliśmy się, przeżywaliśmy swój rozwój jako ludzie i jako twórcy od totalnego zera, a okazało się, że stworzyliśmy formację, która jest potrzebna. Zawsze byliśmy uczciwi w tym, co robimy, chociaż czasem trochę pogubieni. Potem u mnie nastąpiła stabilizacja pewnego rodzaju świadomości artystycznej. Wiedziałem, że to, co robię, muzyka i aktorstwo, to nie jest zabawa czy przypadek, tylko efekt pracy. I dobrze byłoby korzystać z tych talentów i rozwijać się w różnych kierunkach. Natomiast zespół doszedł do wniosku, że oni nie chcą próbować nowych rzeczy i wolą, tak jak to w tradycji zespołów rockandrollowych, grać swoją muzę, która się ludziom spodobała. Dla mnie to już nie były ani te emocje, ani te tematy, ani ta stylistyka, więc nasze drogi się rozjechały. Natomiast zachowaliśmy się w stosunku do siebie jak dżentelmeni. Kiedy powiedziałem chłopakom, że nadszedł mój czas na odejście z zespołu, daliśmy sobie jeszcze półtora roku na granie koncertów, na pożegnanie się z ludźmi, zebranie oszczędności. W międzyczasie nagraliśmy jeszcze pożegnalną płytę z piosenkami z filmów dla dzieci, głównie z Pana Kleksa i powiedzieliśmy sobie: „Było ekstra, zobaczmy, co dalej”. To nie była sytuacja, że „goodbye, nigdy więcej nie chcę was widzieć”. Nic takiego nie miało miejsca.

W tym roku pojawiło się dużo propozycji koncertowych. W Polsce jest mnóstwo festiwali, które grają muzykę rockową, tylko nie ma zespołów, które mogłyby ją wykonywać. Te propozycje tak naprawdę trafiły do mnie, bo ja gdzieś cały czas krążę w środowisku muzycznym i zwróciłem się do chłopaków, że może byśmy się spotkali i powspominali na fali sentymentu. Mamy zagwarantowaną stawkę, zagwarantowaną dużą publiczność, reklamę, właściwie musimy tylko odbyć kilkanaście prób i przypomnieć sobie, jak było. Teraz jesteśmy już po kilku spotkaniach, sesji fotograficznej. Atmosfera jest bardzo fajna, chłopaki cały czas są dobrymi muzykami, w świetnej kondycji. Te próby to jest czysta przyjemność, wszyscy są mega zaangażowani. Czeka nas po prostu święto: podsumowanie 20 lat wspólnej pracy przy pełnych salach. Zagramy sześć koncertów w tym roku i już.

PAP Life: Od czterech lat tworzysz w duecie Karaś/Rogucki. Nagraliście razem trzy płyty, 1 marca wyszła trzecia i ostatnia, w tryptyku zatytułowana „Atlas iskier”.

P.R.: To jest w ogóle nasza ostatnia płyta. Rozstajemy się. To jest kolejne rozstanie w mojej karierze. Chyba jestem w tym świetny.

PAP Life: Zaskoczyłeś mnie. Dlaczego kończycie współpracę?

P.R.: Powodów jest bardzo dużo. Przede wszystkim, jeszcze przed podjęciem współpracy z Kubą Karasiem, nie zamierzałem rozwijać twórczości naszego duetu do trzech albumów. Zastanawiałem się, czy uda nam się stworzyć jeden. Już wtedy myślałem o solowej działalności. Mam wielką potrzebę - nie tylko ja, bo wiem, że Kuba także - wzięcia steru własnego życia w swoje ręce, bez współudziału innych, którzy musieliby o tym decydować. Kuba też nie lubi się tłumaczyć, kiedy decyduje się, żeby wyjechać na jakieś wakacje, a wyjeżdża często, czy na jakiś festiwal. A powiedzmy, że ja akurat wtedy mógłbym grać koncerty.

PAP Life: Czyli po prostu masz potrzeby solisty.

P.R.: Po pierwsze solisty, a po drugie potrzeby ojca i gościa, który ma 45 lat, a Kuba ma ich o 18 mniej. Jesteśmy na innych etapach życia. Mam dosyć takiego intensywnego, imprezowego stylu życia, na zasadzie, że zawsze jest kupa znajomych w garderobie i okazja, żeby wyjść na miasto. Chciałbym się teraz skupić na trochę innych działaniach. Może nie tak bardzo widocznych, ale mam pewne pomysły, bardzo konkretne i muszę je zrealizować według swoich zasad.

PAP Life: Jesteś zadowolony z tej ostatniej płyty?

P.R.: Cieszę się, że powstała. Jest pewnym historycznym wypełnieniem naszego tryptyku. Natomiast sposób, w jaki powstawała, niekoniecznie mi odpowiada. Traktuję ją jako trochę eksperymentalną i spontaniczną akcję, która jest podsumowaniem naszej działalności.

PAP Life: To już rozumiem, dlaczego wszystkie teksty na tej płycie są o rozpadzie, zwątpieniu, końcu. To zapis twoich emocji?

P.R.: To nie jest tak, że teksty są zapisem tego, co się dzieje w moim życiu. To jest raczej wybór pewnej formuły, bardziej lub mniej zaplanowanej. W tamtym okresie wydarzyła się taka sytuacja… Wróciłem po trasie koncertowej, byłem zmęczony, a jednocześnie chciałem „urodzić” tę płytę. Założenie było takie, że robimy tylko dodatek, ale usiadłem w fotelu i w ciągu tygodnia napisałem 13 tekstów. Na początku gdzieś te emocje wypłynęły ze mnie ze środka, ale później kolejne teksty to już był rodzaj naśladowania pewnej stylistyki, bo, jak się robi album, to jest oczekiwanie pewnej spójności. Cały koncept jest gdzieś o tym, żeby pozwolić sobie na smutek, na rozpad, na to, że nie zawsze jest tak, jak byśmy chcieli. Jak każdy, miewam momenty zwątpienia, pojawia się chęć odpuszczenia wszystkiego i wyluzowania, ale to nie jest stan permanentny. Tak naprawdę, moje życie jest bardzo uporządkowane, zdrowe. Lubię je.

PAP Life: Powiedziałeś, że na twoją decyzję, żeby rozpocząć karierę solową ma wpływ także to, że jesteś ojcem. Chcesz się bardziej zaangażować w życie rodzinne?

P.R.: Myślę, że udaje mi się godzić życie rodzinne z zawodowym. Mam 11-letnią córkę i 10-letniego syna i staram się aktywnie uczestniczyć w ich życiu. Wydaje mi się, że chyba za bardzo nie odczuwają, że jestem artystą czy jakoś rozpoznawalny, więc decyzja o solowym działaniu nie była tym podyktowana. Bardziej chodzi o to, że doszedłem do wniosku, że teraz albo nigdy. Mam plan i muszę go zrealizować samemu.

PAP Life: Bez kompromisów?

P.R.: Dokładnie tak. Uważam też, że mam umiejętności, żeby to zrobić. Nauczyłem się przez te wszystkie lata obsługiwać mechanizmy studia muzycznego i nie muszę czekać, aż mi ktoś w tym pomoże. Tak naprawdę, mam w 80 procentach gotową solową płytę i nie mogę się doczekać, żeby zacząć ją robić. Bardzo tego potrzebuję.

PAP Life: A co dalej z twoją karierą aktorską? Teraz można cię oglądać w dwóch komediach na Netflixie - „Nic na Siłę” i „Zabij mnie kochanie”. Aktorstwo jest dla ciebie tak samo ważne jak muzyka, czy raczej jest na dalszym planie?

P.R.: Muzyka jest bardziej osobista i prywatna, bo to jest taki głos ze środka. Ale praca aktorska to jest dyscyplina, regularność, umiejętność współtworzenia zespołu. Tak naprawdę, przeszedłem długą drogę, żeby zrozumieć, na czym polega przyjemność pracy w aktorstwie. Teraz jest to dla mnie równoległa dziedzina, którą bardzo pielęgnuję, o którą walczę i w której mam ostatnio bardzo dużo szczęścia. Kiedy jadę na plan, to jestem zdecydowany, że będę pracował 15 godzin dziennie i że wokół mnie będą ludzie, którzy są bardzo skupieni na tym, co robią. To też się zmieniło na planach zdjęciowych, że ludzie przestali narzekać, nikt nie marudzi, tylko wszyscy, bez względu na to, jak trudna jest praca - a czasami jest bardzo trudna, są zadowoleni, że mogą to robić. Ostatnio bardzo dużo pracuję w filmie, w tym roku będę miał około 70 dni zdjęciowych łącznie w różnych produkcjach.

PAP Life: Zdradzisz, w czym grasz?

P.R.: Jedna produkcja to kontynuacja wspaniałego serialu z Canal+, który nazywa się „Minuta ciszy”, gdzie gram u boku Roberta Więckiewicza, Oli Koniecznej, Aleksandry Popławskiej. Druga to „Heweliusz” w reż. Jana Holoubka, największa polska produkcja serialowa dla Netflixa. Epicka historia. Kiedy przeczytałem scenariusz, pomyślałem sobie, że naprawdę mam wspaniałe życie i nie mam prawa na nic narzekać.

PAP Life: Cały czas mieszkasz pod Łodzią? To nie jest trochę niewygodne? Jesteś na uboczu, poza mainstreamem, musisz dojeżdżać na plany filmowe, do studia itd.

P.R.: Jestem w mainstreamie dojeżdżających (śmiech). Pochodzę z Łodzi, tak się szczęśliwie złożyło, że pod Łodzią wybudowaliśmy dom, do którego wprowadziliśmy się trzy miesiące przed pandemią. Nam się żyje tu świetnie, a dla mnie i mojego zdrowia psychicznego ta energia lasu, wsi jest niezbędna, żeby regenerować siły. Gdybym mieszkał w Warszawie, naprawdę nie wiem, co by się ze mną stało. Dla mnie, człowieka o słabym charakterze, który przez długi czas nie potrafił nikomu odmawiać, ta intensywność pracy, ilość okazji do świętowania, byłaby niebezpieczna. Nie mam ambicji, żeby być w mainstreamie, wystawiać się. To ciągłe staranie się, żeby tych biletów sprzedało się więcej, żeby być na językach, żeby zrobić sobie ładniejsze zdjęcie. Wiem, że kilka osób w Polsce świetnie się do tego nadaje, natomiast ja bym sobie z tym nie poradził. Dlatego lubię epizody w filmach, drugie plany, lubię koncerty do tysiąca osób i możliwość pracy w takim stylu, w jakim chcę. Bardzo to doceniam i to mi wystarczy. (PAP Life)

Rozmawiała Iza Komendołowicz

ep/

Piotr Rogucki – aktor, wokalista, autor tekstów. Karierę sceniczną rozpoczął śpiewając piosenki swojego autorstwa na przeglądach i festiwalach. Od 1998 roku związany jako wokalista z zespołem rockowym Coma, który został zawieszony po 21 latach działalności. Rogucki został wyróżniony Fryderykiem dla wokalisty roku 2009. Z Kubą Karasiem w 2019 r. założył duet Karaś/Rogucki, który wydał trzy albumy. Jest absolwentem aktorstwa w PWST w Krakowie, ma w dorobku kilkadziesiąt ról w filmach i serialach.