Prezes Poczty Polskiej: trzeba ją wymyślić na nowo

2024-05-15 07:04 aktualizacja: 2024-05-15, 10:49
Terespol – miasto położone w województwie lubelskim, w powiecie bialskim. fot. PAP/Wojtek Jargiło
Terespol – miasto położone w województwie lubelskim, w powiecie bialskim. fot. PAP/Wojtek Jargiło
Poczta Polska jest w stanie śmierci klinicznej, trzeba ją wymyślić na nowo, ponieważ gasną tradycyjne usługi, jak np. doręczanie listów - powiedział PAP prezes spółki Sebastian Mikosz. Przygotowujemy plan transformacji Poczty, zgodnie z nim listonosze będą stopniowo przechodzili w rolę kurierów - dodał.

PAP: Jaką Pocztę Polską zastał pan po objęciu funkcji jej prezesa?

Sebastian Mikosz: W stanie śmierci klinicznej.

PAP: Co to oznacza?

SM: Serce bije, ale głowa przestała działać. Serce to są ludzie. A głowa to są decyzje strategiczne. Przez ostatnie 8 lat firma została doprowadzona do praktycznego wyjścia z rynku. Mam o to gigantyczny żal. Poczta Polska jest nie tylko spółką Skarbu Państwa, ale też firmą pełniącą funkcję państwotwórczą.

Śmierć kliniczna Poczty polega na tym, że mamy same długi. Po pierwsze mamy dług, który określić można jako dług kurierski, czyli jesteśmy siódmym graczem na tym najszybciej rosnącym i atrakcyjnym rynku usług logistycznych, powiązanych z e-commerce. I o naszą ekspansję na tym rynku będzie bardzo trudno, dlatego, że wiąże się to z koniecznością dokonania gigantycznych inwestycji i całkowitej transformacji - z firmy stawiającej prawie wyłącznie na logistykę listów, na firmę kurierską.

Drugi dług, który jest chyba najgroźniejszy, to jest dług technologiczny. Przez ostatnie lata, a szczególnie ostatnich osiem lat, Poczta w ogóle nie inwestowała w swoje systemy IT. Jesteśmy takim skansenem informatycznym, firmą, która funkcjonuje chyba w oparciu o najstarsze dostępne systemy. Szacujemy, że w tej chwili wyjście z długu technologicznego, to jest koszt rzędu pół miliarda złotych. Musimy kupić co najmniej 23 tys. komputerów, zainstalować zupełnie nowe serwery, nowe oprogramowanie. Operujemy na systemach, które mają nawet 20 lat. Musimy unowocześnić system okienkowy oraz ten odpowiedzialny za zarządzanie logistyką. Myślę, że pracownicy Poczty mają słuszne pretensje i żal, że pracują na przedpotopowym sprzęcie, przez co nierzadko jest im wstyd przed klientami. Do tego mamy na przykład prawie 250 różnych systemów IT, choć powinniśmy ich mieć stanowczo mniej. Z drugiej strony - w ciągu ostatnich dwóch, trzech lat, moi poprzednicy wydali setki milionów złotych na stworzenie własnego oprogramowania, po którym nie ma śladu.

Dług technologiczny jest szczególnie groźny, ponieważ generuje pozostałe długi. Dług finansowy to właśnie konsekwencja długu technologicznego. To niedostosowanie przedsiębiorstwa do realiów i potrzeb rynkowych. Od lat stale spadają wolumeny obsługiwanych przez Pocztę listów, z kolei rosną koszty pracy i surowców.

Dodatkowo jesteśmy firmą, w której wszystko jest powolne, długie, skomplikowane. Zbudowaliśmy imponującą biurokrację wewnętrzną, której utrzymanie wymusza gigantyczne zatrudnienie. Śmiem twierdzić, że dzisiaj obsługą aparatu biurokratycznego zajmuje się więcej ludzi, niż tych, którzy realnie mają styczność z klientami.

I na końcu jest dług intelektualny. On jest dla mnie szczególnie bolesny, gdyż wiąże się z koniecznością uświadamiania Pocztowcom, że zmiany w naszej firmie są nieuniknione, jeżeli Poczta ma przetrwać. To wygląda trochę tak, jakby nikt nie zauważył, że rynek nam ucieka, rozwiązania w zakresie korespondencji cyfrowej zdominują komunikację prywatną i oficjalną już w najbliższych latach, wypierając tradycyjne listy.

PAP: Jaka jest zatem strata finansowa za 2023 r.?

SM: Strata brutto całej Grupy Poczta Polska to prawie 468 mln zł. To są dane po audycie. Strata brutto samej Poczty Polskiej to minus 745 mln zł, ale wynik Grupy poprawia wynik Banku Pocztowego. Spółka otrzymała już od Skarbu Państwa refundację za wybory kopertowe.

PAP: To jaką Pocztę Polską chce pan zbudować?

SM: Pocztę Polską trzeba wymyślić na nowo. Nie jesteśmy już monopolistą i mam wrażenie, że jest to pierwsza rzecz, którą trzeba wszystkim uświadomić. Do tego tradycyjne usługi Poczty po prostu gasną. Doręczanie listów gaśnie i ten trend będzie jedynie przybierał na sile. W Europie rynek doręczeń listów spada o około 10 proc. rok do roku, już od wielu lat. To wszystko wzmacnia polski fenomen który dla nas, obywateli, jest niewątpliwie korzystny, ale jednocześnie niezwykle groźny dla Poczty. Chodzi mi o to, że mamy jedne z najbardziej zdigitalizowanych usług publicznych na tle pozostałych krajów europejskich, co objawia się poprzez aplikacje i systemy, z których korzystają miliony Polaków, np. e-ZUS, e-recepta, e-PIT czy mObywatel. Zdigitalizowana komunikacja oznacza mniej tej papierowej, pocztowej.

Do tego w bliskiej perspektywie jest wejście w życie ustawy o e-Doręczeniach. Zgodnie z jej założeniami, od 1 stycznia 2026 roku dominującą formą komunikacji między podmiotami publicznymi i obywatelami będą właśnie e-Doręczenia. Nawet jeżeli zakładamy, że Poczta będzie narodowym operatorem cyfrowym, to trzeba wymyślić na nowo, czym będzie firma, w której zaniknie aktualne główne źródło przychodu, jakim są papierowe listy. Obecnie - i mówię to z nieskrywaną przykrością - mamy na rynku kurierskim czterech, pięciu dobrych graczy, którzy pokonują Pocztę jakością, tempem, ceną i dostępnością.

Jesteśmy w sytuacji, kiedy nasze dwie podstawowe usługi de facto znikają, (doręczenia listów - PAP), albo są przejęte przez konkurencję (usługi kurierskie - PAP). Trzecia perspektywiczna usługa, wspomniane e-Doręczenia, jeszcze nie zyskała na popularności. Dlatego już pracujemy, jako zarząd, nad planem transformacji. Celowo nie nazywam go planem restrukturyzacji, ponieważ nie będziemy restrukturyzować biznesu, który istnieje. Musimy po prostu stworzyć nowy biznes dla Poczty. Na pewno nie zrezygnujemy z rynku kurierskiego i póki to możliwe, będziemy dostarczali listy. Warto tutaj wspomnieć o usłudze hybrydowej, polegającej na tym, że np. urząd będzie mógł wysłać pismo w wersji cyfrowej, a my je wydrukujemy i doniesiemy adresatowi. To szczególnie ważne choćby dla osób wykluczonych cyfrowo.

Jestem przekonany, że Poczta ma ogromny potencjał w zakresie świadczenia usług finansowych. Mamy Bank Pocztowy, dysponujemy spółką, która dystrybuuje ubezpieczenia, a to są usługi, na których możemy się mocno oprzeć. Mam też pomysł na wykorzystanie naszego potencjału w zakresie świadczenia usług rynku detalicznego, szczególnie, że aż 70 proc. naszych placówek znajduje się w miastach do 200 tys. mieszkańców, a około 46 proc. placówek w miastach do 50 tys. mieszkańców. Jesteśmy w stanie dotrzeć do każdego Polaka, w każdym miejscu na mapie Polski.

Całkiem niedawno widziałem badanie, które pokazuje, że Poczta Polska znajduje się na drugim miejscu w rankingu zaufania wśród Polaków, zaraz po Państwowej Straży Pożarnej. Przecież nasi listonosze co miesiąc roznoszą w gotówce 5 miliardów złotych rent i emerytur. I to jest nasz ogromny kapitał, dzięki któremu chcemy zbudować nową Pocztę. Na pewno nie chcemy likwidować placówek pocztowych, ale musimy je unowocześnić. Bazując na zaufaniu klientów, chciałbym budować razem z samorządami takie "centra obsługi obywatela", czyli miejsca, gdzie kontakt międzyludzki na styku państwo-obywatel pozostaje niezastąpiony. I tu objawiałby się również ten komponent państwotwórczy Poczty. W wielu miejscach jesteśmy jedyną instytucją, nazwijmy to w ten sposób - państwową. Możemy więc myśleć o rozwinięciu usług, które dzisiaj wydają się być niestandardowe, czy wręcz zaskakujące. Jesteśmy naprawdę otwarci na nieszablonowe rozwiązania. Ostatnio słuchałem wypowiedzi sekretarz stanu w Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej Aleksandry Gajewskiej, która chciałby pozyskiwać miejsca pod żłobki i przedszkola. Czemu nie wykorzystać do tego celu licznych nieruchomości Poczty, nierzadko pustostanów, niewykorzystywanych powierzchni? Dziś jednak mamy dwa problemy, które są związane z wizerunkiem Poczty: jeden to wrażenie, że listonosze zostawiają tylko awizo, przez co klient musi iść na Pocztę i stać w kolejce, a drugi to "bazarek" - wrażenie, że na poczcie można kupić wszystko. To też na pewno zmienimy.

PAP: Ile wynosi refundacja Skarbu Państwa dla Poczty?

SM: Refundacja dotyczy placówek, do których przychodzi 5-7 osób dziennie. Poczta ma 7 mld zł przychodów, a refundacja to 700 mln zł. To jest 10 proc. naszych przychodów.

PAP: Jaki jest pana plan na ten rok?

SM: Przeżyć. Przygotowujemy plan transformacji. Potrzebujemy jeszcze miesiąc, by jego pierwszą część zaprezentować radzie nadzorczej. Potem zaczniemy go wdrażać, co przełoży się na poprawę kluczowych wyników. Przede wszystkim w pierwszej fazie skupimy się na odbiurokratyzowaniu Poczty. Dla nas najważniejsi są dzisiaj ci pracownicy, którzy mają bezpośredni kontakt z klientem. Musimy po prostu zawalczyć o jakość. Drugą rzeczą jest rozpoczęcie transformacji. Musimy zacząć przekształcać sieć z listowej na kurierską. Listonosze będą stopniowo przechodzili bardziej w rolę kurierów. To będzie zawarte w planie transformacji. Jego największym wyzwaniem jest konieczność dokonania ogromnych inwestycji.

PAP: Czy w ramach tego planu rozważa pan wejście na giełdę?

SM: Haha, a to ciekawe i podchwytliwe pytanie! To prawda, że na świecie są poczty notowane na giełdach, więc to rozwiązanie jest możliwe. To przede wszystkim to jednak decyzja właściciela, który mógłby podjąć taką decyzję, gdy wyjdziemy na finansową prostą i staniemy się atrakcyjni dla inwestorów.

PAP: Jaka może być rola związków zawodowych w transformacji Poczty?

SM: Na Poczcie jest 97 organizacji związkowych, w tym dwie reprezentatywne i to z nimi głównie rozmawiamy. Kilka dni temu powołaliśmy zespół ds. negocjacji zmian w ZUZP (Zakładowy Układ Zbiorowy Pracy – PAP) i zaprosiliśmy do uczestnictwa w jego pracach związkowców. Na pewno będę starał się tłumaczyć stronie społecznej zasadność podejmowanych decyzji, ale przy tak ogromnej liczbie związków, konstruktywny dialog, służący wypracowaniu konkretnych rozwiązań, jest niezwykle trudny. Co więcej żądania różnych związków zawodowych są właściwie tożsame i ograniczają się do postulatów na tle płacowym i kadrowym. Uważam, że taka liczba organizacji związkowych wynika, przede wszystkim, z chęci utrzymania tzw. ochrony związkowej przez szerokie grupy osób.

W zależności bowiem od wielkości danego związku, może on objąć ochroną konkretną liczbę swoich członków. W pocztowej praktyce oznacza to, że mamy w Poczcie grupę ok. 700 osób, którym nie można zmienić np. warunków płacowych czy ich zwolnić – bez zgody związku.

Koszty funkcjonowania organizacji związkowych dla Poczty również nie są niskie i szacujemy na ok. 10 mln zł rocznie. Związki robią to, co zawsze, czyli skupiają się na wymuszaniu podwyżek płac. W moich rozmowach z liderami związkowymi nie słyszałem natomiast postulatów, które wiązałyby się z intensyfikacją prac nad nowymi systemami informatycznymi czy większych inwestycji w tym obszarze, co przecież usprawniłoby pracę pracowników. Co zrobiły związki, kiedy Orlen, który też jest spółką Skarbu Państwa, zagarnął rynek automatów paczkowych? Dlaczego nie reagowały 2-3 lata temu? Muszę również przyznać, że w Poczcie spotkałem się z sytuacją, której nie ogarniała moja biznesowa wyobraźnia. Związkowcami jest również wielu menadżerów. I tak na jednym spotkaniu jedna i ta sama osoba pełni funkcję dyrektora zarządzającego danym obszarem, a na innym – działacza związkowego.

PAP: Jakie są średnie zarobki w spółce?

SM: Niestety, zarobki w tej firmie nie są czymś, czym mogę się dzisiaj pochwalić. Wprawdzie pocztowcy mogą liczyć na 13. pensję, dodatki stażowe - do 20 proc., premie czy dofinansowania do wypoczynku, jednak wynagrodzenie zasadnicze nie jest wysokie. Bierze się to z gigantycznego przerostu zatrudnienia. Dlatego zaproponowałem związkowcom redukcję etatów i podwyższenie wynagrodzeń, co zostało z miejsca odrzucone. Gdybym dzisiaj spełnił oczekiwanie związków, jakim jest tysiąc zł brutto podwyżki, to spółkę kosztowałoby to 1 mld 200 mln zł rocznie. Jako prezes uważam, że ten postulat nie szokuje przy dzisiejszej inflacji i wyższych kosztach życia. Niestety, dzisiaj sytuacja spółki na takie podwyżki nie pozwala.

Zgadzam się ze związkowcami, kiedy mówią o spłaszczeniu wynagrodzeń w Poczcie przez szybko rosnący poziom wynagrodzenia minimalnego. To prawda, że pracownicy eksploatacyjni potrafią zarabiać tyle, co ich przełożeni – np. naczelnicy. Ale wyjście z tego, to jest proces co najmniej na dwa lata. Trzeba będzie zredukować zatrudnienie, renegocjować układ zbiorowy pracy i wdrożyć plan transformacji.

Wiem, że dzisiaj nasza sytuacja nie wygląda wesoło, ale to wszystko, o czym mówię, naprawdę da się zrobić. Jestem zdeterminowany, żeby to osiągnąć.

Sebastian Mikosz pod koniec marca br. został powołany na prezesa Poczty Polskiej. To spółka Skarbu Państwa i największy operator pocztowy na rynku krajowym. Zatrudnia ok. 62-63 tys. pracowników, a jej sieć obejmuje 7,6 tys. placówek, filii i agencji pocztowych w całej Polsce. (PAP)

Rozmawiała Aneta Oksiuta

kh/