Prof. Flis: bliskość wyborów samorządowych i parlamentarnych nie służy frekwencji

2024-04-08 06:54 aktualizacja: 2024-04-08, 09:57
Wybory samorządowe 2024, zdjęcie ilustracyjne. fot. PAP/Wojtek Jargiło
Wybory samorządowe 2024, zdjęcie ilustracyjne. fot. PAP/Wojtek Jargiło
Frekwencja w wyborach samorządowych na poziomie 51,5 proc. – czyli niższa od frekwencji w 2018 r. (54,9 proc.) - wskazuje, że bliskość wyborów samorządowych i parlamentarnych nie służy mobilizacji wyborców – powiedział PAP prof. Jarosław Flis, socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie

Niska frekwencja w wyborach samorządowych wzbudziła szereg pytań. Zdaniem prof. Jarosława Flisa tematem dyskusji w najbliższym czasie stanie się analiza i odpowiedź na pytanie, jaki jest najbardziej odpowiedni czas na organizację wyborów samorządowych w kalendarzu wyborczym.

„Spodziewałem się, że frekwencja będzie wyższa niż w 2018 r. To jest dla nas lekcja i temat do dyskusji, w którym momencie cyklu wyborczego należy organizować wybory samorządowe, żeby były takie, jakbyśmy chcieli – żeby angażowały jak najwięcej mieszkańców. Ale też, żeby to było zdrowe zaangażowanie, a nie na tej zasadzie, że ktoś idzie, żeby ocenić rząd i obrywa za to burmistrz, bo nie reprezentuje odpowiedniej partii” – stwierdził Flis.

Jego zdaniem spory wpływ na niższy wynik frekwencyjny miał fakt, że temat wyborów samorządowych „nie istniał w mediach”. „Ciągle duża część wyborców uważa, że jak coś jest ważne, to musi być pokazywane w mediach. Kampania opierała się głównie na przekazach bezpośrednich, bo tak dużo działo się w polityce ogólnopolskiej, że wybory samorządowe właściwie nie istniały w mediach głównego nurtu” – zauważyły Flis. Jego zdaniem nie bez znaczenia dla wyniku frekwencyjnego było to, że kampania była krótka. „Ostatni weekend kampanii, który zazwyczaj jest najważniejszy, tym razem wypadł w Wielkanoc” – zauważył socjolog.

Zdaniem Flisa na uwagę zasługuje fakt, że PiS „nie osłabło tak samo jak po porażce w 2010 r., bo osiągnęło w zasadzie niewiele słabszy wynik niż w 2018 r.”.

Jednocześnie podkreślił, że słaby wynik kandydatów PiS na prezydentów miast jest „konsekwencją dobierania kandydatur na ostatnią chwilę”. „Na przykład pomysł, żeby w Krakowie wystawiać na prezydenta człowieka z Olkusza, który nigdy się tym miastem nie zajmował... To jest oczywiście pochodna wewnętrznych rywalizacji. Partia stwierdziła, że nie będzie sobie hodowała konkurentów” – tłumaczył Flis. Wyjaśnił też, że wybór kandydata na prezydenta miasta w dużych partiach „nie jest podporządkowany zdobyciu tej władzy, tylko rozgrywkom wewnątrz ugrupowania”.

„Dobry kandydat na prezydenta miasta powinien rok wcześniej nad tym pracować. A tym razem tego się nie dało zrobić, bo wiadomo, że jak taki kandydat będzie zbyt aktywny, to będzie niebezpieczeństwo, że trzeba go wziąć na listy do Sejmu, a wtedy zagrozi dotychczasowym posłom, więc lepiej nic nie robić” – stwierdził Flis. „Relacje między wyborami ogólnopolskimi i samorządowymi są bardzo subtelne” - podsumował.

O godz. 21 w niedzielę zakończyło się głosowanie w wyborach samorządowych. Wybierano blisko 47 tys. radnych gmin, powiatów i sejmików wojewódzkich i prawie 2,5 tys. wójtów, burmistrzów i prezydentów miast.

Frekwencja w wyborach samorządowych według sondażowych wyników podanych przez Ipsos dla trzech stacji telewizyjnych (TVP, TVN i Polsat) wyniosła 51,5 proc. (PAP)

 

Autorka: Urszula Kaczorowska

sma/