Prof. Piotr Śliwiński: w Szekspirze Barańczaka rozpoznajemy kogoś, kto jest nam bliski [WYWIAD]

2024-12-27 10:49 aktualizacja: 2024-12-27, 14:37
Stanisław Barańczak Fot. PAP/Andrzej Rybczyński
Stanisław Barańczak Fot. PAP/Andrzej Rybczyński
Trzeba wyróżnić jego ambicję, aby przetłumaczyć całego Szekspira. Nie dlatego, że nie był przetłumaczony, ale dlatego, że tak wielkich pisarzy trzeba co pewien czas tłumaczyć na nowo - mówił prof. Piotr Śliwiński o zmarłym 10 lat temu - 26 grudnia 2014 roku - poecie, krytyku i tłumaczu literatury angielskiej Stanisławie Barańczaku.

Polska Agencja Prasowa: Stanisław Barańczak przez wiele lat był związany z Uniwersytetem im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jak mocno angażował się w życie uniwersytetu?

Prof. Piotr Śliwiński: Barańczak przez kilka lat pracował na uniwersytecie, został zatrudniony jeszcze zanim skończył studia. Już w tym momencie miał publikacje i wyróżniał się pod wszystkim względami. Był bardzo zaangażowany w ówczesnym zakładzie teorii literatury, którym kierował historyk i teoretyk literatury, teatru i dramatu prof. Jerzy Ziomek - to było znakomite otoczenie. Potem połączył swoją działalność literacką i naukową z działalnością polityczną. Po 1977 roku został współzałożycielem kwartalnika "Zapis", czyli pierwszego po wojnie pisma literackiego, które wychodziło poza zasięgiem cenzury. Tytuł nawiązywał do praktyk ówczesnej cenzury. Na nazwiska niepożądanych osób - w tym wypadku interesują nas pisarze - nakładano tzw. zapis cenzorski, który równał się zakazowi publikacji prac tych pisarzy w wydawnictwach, czasopismach czy gazetach. Zapis poniekąd wymazywał także nazwiska tych osób z przestrzeni publicznej, co oznaczało zakaz pisania o nich. Barańczaka też objął zapis cenzorski. On i inni pisarze objęci lub zagrożeni zapisem założyli czasopismo literackie pod takim właśnie tytułem. Na Barańczaka spadły represje rozmaitego typu i najcięższą z nich było usunięcie z pracy na uniwersytecie. Służba bezpieczeństwa znalazła sposób na to, żeby obciążyć go odpowiedzialnością za rzekome przekroczenie pewnych reguł społecznych. Po 1980 roku ta praca oczywiście byłaby przywrócona, ale w rzeczywistości otrzymał już wtedy propozycję pracy na Uniwersytecie Harvarda w Stanach Zjednoczonych, na którą przystał. To niekoniecznie musiała być praca na zawsze, ale w Harvardzie zaprezentował się bardzo dobrze i pozostał tam do końca swojej aktywności zawodowej.

PAP: Czy prawdą jest, że studenci przychodzili na konkretne kierunki studiów lub zmieniali kierunki, żeby uczestniczyć w wykładach prowadzonych przez Barańczaka?

P.Ś.: Tak, słyszałem od wielu osób, że ktoś znalazł się w Poznaniu, ponieważ jest tutaj Barańczak albo że chciałyby przyjechać do Poznania, gdyby Barańczak tutaj pozostał. To czasami były osoby bardzo wybitne, które później odznaczyły się czy to w literaturze, czy w życiu mediów w Polsce. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że wykładowca, który miał taką pozycję literacką, nie ukrywający swojego zaangażowania, o sprecyzowanych poglądach i dużej charyzmie, to była ogromna rzadkość i to Barańczaka bardzo wyróżniało w oczach młodych osób. Druga połowa lat 70. była raczej czasem oportunizmu i dostosowywania się. Zdecydowana większość społeczeństwa ulegała Gierkowskiej propagandzie rozwoju, postępu, rosnącej zamożności i coraz silniejszej pozycji gospodarczej Polski. To był zupełnie inny klimat i sprzeciwianie się tamtej władzy nie było powszechne. To było zachowanie wyjątkowe i ono ściągało też wyjątkowych ludzi o rosnącej świadomości politycznej.

PAP: Barańczak był osobą politycznie zaangażowaną, aktywnie działającą w opozycji, co doprowadziło m.in. do usunięcia go z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jak te nastroje przejawiały się w jego twórczości?

P.Ś.: Pod wpływem doświadczeń swojego pokolenia z marca 1968 roku - a był wtedy młodym człowiekiem, studentem - obserwował to, co się wówczas w Polsce działo. Była to rzecz wyjątkowo brutalna - pomieszanie nacjonalizmu, populizmu i antyelitaryzmu. Krótko mówiąc, marzec 1968 roku był ekspresją tego, co najgorsze w polskiej historii powojennej - może nie najokrutniejsze, bo były zdarzenia straszniejsze pod tym względem. Kluczową rolę odgrywało kłamstwo, manipulacja językiem i propaganda. Pierwsze tomy poetyckie Barańczaka w dużej mierze były skoncentrowane na pokazaniu kłamstwa albo na próbach odzyskania ukradzionych znaczeń słów. Pokazanie, że takie ich użycie jest próbą prostytuowania języka dla celów politycznych. Później powstał "Tryptyk z betonu, zmęczenia i śniegu", gdzie nadal widzimy bohatera usytuowanego w ówczesnej sytuacji, ale te wiersze pokazują głęboką samotność człowieka w sytuacji biedy, podporządkowania życia, zhomogenizowanej matrycy społecznej, sprowadzenia życia do walki o elementarne przetrwanie, o to, żeby coś kupić, czy - jak się wtedy mówiło - coś załatwić. Z jednej strony były to wiersze doraźne, odnoszące się - to chciałbym bardzo mocno podkreślić - do bieżących doświadczeń. Temu pokoleniu zależało na tym, żeby rzeczywistość była w wierszach obecna, żeby jej nie abstrahować i od niej nie uciekać. Z drugiej strony pojawiające się metafory śniegu, zimy, głębokiego, egzystencjalnego zmęczenia wskazywały jeszcze na coś więcej - pesymistyczne zło życia nie pochodziło wyłącznie z warunków politycznych.

PAP: W 1980 roku Barańczak miał okazję wrócić na UAM, ale otrzymał propozycję pracy na Uniwersytecie Harvarda, którą, jak pan już wspomniał, przyjął. W jaki sposób kontynuował stamtąd swoją działalność?

P.Ś.: Po pierwsze, nadal mógł pisać, co więcej, tam miał warunki do pisania. To był człowiek o niespotykanej pracowitości, który się kochał w pracy przy biurku - z tekstami, które pisał, tłumaczył i komentował. Gdy przebywał na emigracji do Polski docierały jego książki poetyckie np. "Atlantyda", "Widokówka z tego świata", ale też książki eseistyczne - przede wszystkim "Uciekinier z utopii", książka poświęcona Zbigniewowi Herbertowi. No i tłumaczył. Tłumaczył polską poezję różnych współczesnych autorów, np. Wisławę Szymborską, z którą przez cały ten okres wymieniali listy. Tłumaczył dużo literatury polskiej na angielski i dużo literatury angielskiej na polski. Stymulował życie intelektualne Polaków na emigracji w Stanach Zjednoczonych. Współpracował, a nawet współredagował czasopismo literackie "Zeszyty literackie" założone przez Barbarę Toruńczyk. Był niesłychanie aktywny przez całe lata 80. i ta jego aktywność była w kraju dobrze znana. Wydawana poza cenzurą, nielegalnie, konspiracyjnie w państwie totalitarnym literatura świetnie się spisywała.

PAP: Barańczak nazywany jest tłumaczem o absolutnym słuchu językowym. W swoim "Małym, lecz maksymalistycznym manifeście translatologicznym" pisał, że "dla większości tłumaczeń wierszy nie ma wytłumaczenia". Jak odnosi się to do jego własnej praktyki?

P.Ś.: Barańczak napisał książkę "Ocalone w tłumaczeniu", więc doskonale zdawał sobie sprawę, że wybitna twórczość jest w jakimś sensie nieprzetłumaczalna. W związku z tym tłumacza obowiązują pewne zasady i wymagania, na przykład - i to jest może podstawowe - "dobrego wiersza nie wolno przetłumaczyć na zły wiersz". W wierszu, który jest tłumaczeniem innego, możemy doszukać się różnych nieścisłości, możemy powiedzieć, że tłumacz, jest drugim autorem - może nazbyt czasami aktywnym - i to wszystko jest wybaczalne. Niewybaczalne jest, kiedy dobry wiersz w tłumaczeniu jest złym wierszem. Barańczak jako tłumacz pozostaje poetą, cały czas stara się, aby przetłumaczone przez niego dzieła były poetycko i literacko najwartościowsze - to była dla niego podstawowa dyrektywa. Niektórzy komentatorzy zarzucali mu nadmiar własnego stylu w tłumaczeniach, ale - powtarzam - one wynikają z założenia, że to, co jest dobre w swoim języku, w tym drugim języku, też musi być dobre. Więc nie tłumaczył dosłownie, z myślą wyłącznie o wierności przekładu, tylko z myślą o jak najlepszym odpowiedniku o tekstu oryginalnego. Trzeba wyróżnić również niezwykłą ambicję, aby przetłumaczyć na nowo całego Szekspira. Nie dlatego, że Szekspir nie był przetłumaczony, bo w zdecydowanej większości owszem. Ale dlatego, że tak wielkich pisarzy jak Szekspir trzeba co pewien czas tłumaczyć na nowo.

PAP: To Tadeusz Łomnicki namówił go do podjęcia się tłumaczenia "Dwóch panów z Werony", co początkowo wzbudziło w poecie wątpliwości. Jak potoczyły się jego dalsze losy z tłumaczeniem angielskiego dramatopisarza?

P.Ś.: Zachęcany do jednorazowego wysiłku nad Szekspirem oddał mu później masę lat życia i zamierzył sobie przełożenie Szekspira w całości. Szekspir w jego tłumaczeniu stał się najbliższy współczesnemu teatrowi polskiemu. Wiele wystawień jest w tłumaczeniu Barańczaka, chociaż przecież jest możliwość skorzystania z innych. To Barańczak jednak wydaje się tego Szekspira czynić najbliższym naszej współczesności i naszemu językowi, więc to jest jego wielki sukces i monumentalne dzieło.

PAP: Kiedy Barańczak rozpoczął pracę nad Szekspirem istniały już inne przekłady. Czy w napotkał w związku z tym jakieś szczególne wyzwania? Czy uwolnił Szekspira od archaizmów?

P.Ś.: Tak, ten Szekspir "Barańczakowy" jest bliski. Wcześniej tłumaczył on angielskich poetów metafizycznych. Zanurzony w tej kulturze i obeznany z tą praktyką wybrał dla Szekspira współczesną polszczyznę i to zapewniło jego tłumaczeniom sukces. W tym sensie jest anglosaski, ponieważ Anglosasi czasami tłumaczą swoje własne, stare dzieła na dzisiejszą angielszczyznę. Nie uważają tego za nadużycie, a za przysługę oddaną tekstom napisanym w zabytkowej i nieużywanej staroangielszczyźnie. Dla nas byłoby to dosyć kłopotliwe. Proszę sobie wyobrazić 'Treny' Jana Kochanowskiego, które ktoś przetłumaczy na współczesną polszczyznę, żeby dać im nowe życie. Barańczak sądził, że poszukiwanie polszczyzny z początku XVII wieku, po to, żeby Szekspir zabrzmiał bardziej autentycznie, niekoniecznie sprawi, że tak będzie. Przecież autor nie miał nic wspólnego z językiem polskim. Zabrzmiałby to archaicznie. Szekspir jest wielki dlatego, że w każdej epoce zdaje się, współczesny i aktualny.

PAP: Tadeusz Łomnicki pisał również, że "każde pokolenie ma prawo do swojego Szekspira". Jaki był Szekspir Stanisława Barańczaka?

P.Ś.: U Barańczaka Szekspir pozostaje - tak jak u wszystkich pokoleń - niebywale przenikliwy. To jest portrecista dramatycznego ludzkiego życia, które zanurzone jest w przemijaniu, w historii i w absurdzie. To życie jest zgiełkiem, jak pamiętamy z "Makbeta", "wrzaskliwą opowieścią". Szekspir Barańczaka jest - może bardziej niż u innych tłumaczy - świadomy paradoksu. Potrafi śmiać się humorystycznie oraz satyrycznie. Ten śmiech ma różne barwy i różne odcienie. Ten Szekspir bawi się słowami, ponieważ śmiech to przede wszystkim działanie w języku. Barańczak to działanie mocno wydobywa, jest ekspertem, który językiem dzisiejszym splata się z literaturą oraz ze zwykłymi językowymi zachowaniami ludzi. My w tym Szekspirze rozpoznajemy kogoś, kto jest nam bliski, staje się takim twórcą "tu i teraz". Można by powiedzieć, że dokonana została jakaś zdrada Szekspira, który przecież mówił angielszczyzną swojego czasu, a tutaj w tłumaczeniu mówi polszczyzną naszego czasu. Tak, ale to jest twórcza zdrada, która przytrafia się wyłącznie twórcom najbardziej kanonicznym, zdatnym do tego, żeby w różnych czasach mówić ciągle ważne rzeczy.

PAP: We wspomnianym przeze mnie wcześniej "Małym, lecz maksymalistycznym manifeście translatologicznym" Barańczak podkreśla zdolność przetłumaczonego tekstu do "takiego funkcjonowania w obrębie języka i kultury przekładu, jak oryginał funkcjonuje w swojej kulturze". Czy dokonał tego we własnych tłumaczeniach?

P.Ś.: Stanisławowi Barańczakowi zawdzięczamy mnóstwo tytułów. Tłumaczył siedemnastowiecznych angielskich poetów metafizycznych, klasycznych twórców i mnóstwo anglojęzycznych twórców współczesnych. Nieustannie spieramy się o język, co jest zupełnie naturalne i potrzebne, żebyśmy wiedzieli, dlaczego mówimy tak, a nie inaczej. Spór z Barańczakiem jest nieuchronny, ale dał niezwykle ważny impuls do tego, żeby zastanowić się czym jest praca tłumacza. Skłonił do tego, żeby w tej pracy zobaczyć coś niezwykle istotnego, żeby tłumacz awansował w hierarchii naszych różnych zajęć - nie tylko literackich. Bardzo długo - jeszcze dzisiaj tu i ówdzie to pokutuje - czytało się książki, napisane w oryginale w innych językach, bez świadomości, że one zostały przetłumaczone. Nie czytamy tak naprawdę jakiegoś Smitha, tylko czytamy Smitha, którego podał nam Kowalski. Nazwiska tłumaczy zwykle gdzieś przepadały, poza pewnymi wyjątkami, jak Tadeusz Boy-Żeleński dla literatury francuskiej, czy właśnie Stanisław Barańczak dla literatury anglojęzycznej. Dzisiaj sytuacja tłumacza jest inna. Zyskał w naszych oczach jako ktoś to nie wykonuje tylko mechanicznej pracy, tylko po prostu tworzy literaturę i jest współtwórcą literatury. Jest dopełniającym autorem dla utworów, które czytamy. Teksty Barańczaka o tłumaczeniu i oczywiście sama praca translatorska odegrały ogromną rolę w tym awansie tłumacza. (PAP)

Rozmawiała: Maria Kuliś

maku/ know/