Rafał Mohr: nie porzuciłem aktorstwa [WYWIAD]

2024-02-19 10:48 aktualizacja: 2024-02-20, 12:55
Rafał Mohr. Fot. PAP/Rafał Guz
Rafał Mohr. Fot. PAP/Rafał Guz
Kiedy miał 20 lat, zadebiutował w głównej roli w głośnym filmie „Słodko gorzki” Władysława Pasikowskiego. Później jego kariera zwolniła, ale nie narzekał na brak pracy. Grał w filmach, serialach, w teatrze. Jest aktorem charakterystycznym, każda jego rola przyciąga uwagę. Ale Rafał Mohr wciąż czeka na swoją rolę życia. I wbrew plotkom, nie zamierza rezygnować z aktorstwa. Gra w teatrze, serialu „Leśniczówka”, wkrótce zobaczymy go w polsko-kanadyjskiej produkcji „Przysięga Ireny”. Z Mohrem rozmawiamy o tym, czym dla niego jest aktorstwo, co mu dają podróże i jakie ma plany na przyszłość.

PAP Life: Podobno rezygnujesz z aktorstwa?  

Rafał Mohr: Ja? Ależ skąd! Kto tak powiedział? 

PAP Life: Takie plotki chodzą w środowisku. 

R.M.: Cóż, plotki od wieków towarzyszą aktorom, więc może i dobrze, że nie jestem wyjątkiem. Prawda jest taka, że odszedłem z dwóch teatrów, Polonii i Och-Teatru, z którymi byłem związany od wielu lat. Ale przyjazne i eleganckie rozstanie z miejscem pracy nie oznacza rezygnacji z zawodu. W tamtym okresie potrzebowałem nowych wyzwań i zmian, więc gdy zakończyłem ważny dla mnie etap w życiu, wybrałem się do Indii. Podczas tych wakacji zadzwoniła przyjaciółka z pytaniem, czy to prawda, że kończę z aktorstwem i zamieniam scenę na podróże. Uznałem to za pyszny dowcip. Zaprzeczyłem i zapomniałem o całej sprawie. Aż do chwili, gdy jeden z kolegów zobaczył mnie na planie serialu i przywitał słowami: „A ty co tutaj robisz? Przecież masz być w Indiach?”. Poczułem się dosyć niekomfortowo, zwłaszcza, że nie była to sytuacja odosobniona. Ale nie zamierzam skupiać się na czyimś fantazjowaniu i dociekać, kto zmienia mój życiorys. Ufam, że nie stoją za tym ludzie, których szanuję i podziwiam. 

PAP Life: Ta plotka miała wpływ na twoją sytuację zawodową? 

R.M.: Niestety tak. Przez pół roku telefon milczał. Trudno się dziwić, skoro w opinii publicznej zerwałem ze sceną, a nawet zamieszkałem poza krajem. Musiałem więc pukać i dzwonić do różnych drzwi, rozmawiać z pracodawcami i dementować plotki zamiast zająć się pracą. Minęło też sporo czasu, zanim pojawiły się nowe propozycje ról i projekty związane z moim aktorskim udziałem. Na szczęście sytuacja się zmieniła. Pracuję, pojawiają się kolejne wyzwania i wierzę, że ta dobra passa tak szybko mnie nie opuści.  

PAP Life: Skoro już jest dobrze, to opowiedz, co teraz robisz. 

R.M.: Po raz pierwszy zgodziłem się wejść w całkowicie komercyjne przedsięwzięcie, jakim jest produkcja objazdowa. Gramy farsę Robina Hawdona pod tytułem „Kolejny wieczór kawalerski” w reżyserii Macieja Kowalewskiego. Z Maćkiem pracuję od wielu lat, przyjaźnimy się i mamy do siebie pełne zaufanie w kwestiach artystycznych, dlatego nie wahałem się z przyjęciem zaproszenia do tego projektu. I słusznie. Premiera odbyła się 2 lutego na scenie Relax w Warszawie, a teraz wyruszamy w objazd po Polsce, bo spektakl sprzedaje się świetnie. 

PAP Life: Czy Film też sobie o tobie przypomniał? 

R.M.: Na szczęście tak! Zagrałem w polsko-kanadyjskiej produkcji „Przysięga Ireny”. Obraz miał już światową premierę na festiwalu w Toronto, a od kwietnia wchodzi do polskich kin. To heroiczna opowieść odwołująca się do autentycznych wydarzeń z okresu II wojny światowej. Tytułowa bohaterka ratuje Żydów, przechowując ich w piwnicy domu niemieckiego oficera, u którego pracuje. Gram jednego z podopiecznych Ireny. To mocna rola. Poza tym występuję w serialu „Leśniczówka”. 

PAP Life: Chodzisz na castingi? 

R.M.: Rzadko. Nie dostaję zbyt wielu zaproszeń. Najczęściej propozycje zagrania kierowane są bezpośrednio do mnie. Tak było w przypadku serialu „Archiwista” czy teraz, przy „Leśniczówce”. Przyznam, że z przyjemnością wybrałbym się na jakiś casting. To zawsze jest wyzwanie motywujące do osiągania zawodowej doskonałości.  

PAP Life: Trochę się dziwię, że nie grasz więcej. Ostatnio w polskim kinie dużo się dzieje i wydaje mi się, że jest zapotrzebowanie na aktorów charakterystycznych, takich jak ty. 

R.M.: Miło, że to mówisz. Dziękuję. Sam nie bardzo orientuję się w aktualnościach kinematograficznych i nie jestem w tych sprawach na bieżąco. Dowiaduję się o nich najczęściej post factum, z mediów, plakatów albo Instagrama, do którego przyznam, też rzadko zaglądam. 

PAP Life: Może to błąd? 

R.M.: Może… Ale nawet jeśli błąd, to sprzyja mojemu postrzeganiu świata i ulubionej dewizie „nic za wszelką cenę”. Nie chcę obciążać psychiki popularnym dziś pędem po sukces. Wolę myśleć, że nic nie muszę, a wiele mogę. Życie jest nieprzewidywalne i ma dla nas własny scenariusz. Czasami wystarczy mu zaufać, podporządkować się i korzystać z tego, co nam oferuje. Im jestem starszy, tym chętniej właśnie tak postrzegam rzeczywistość. Może ma to związek z moją zbliżającą się pięćdziesiątką? Jeśli tak, to dojrzałość ma więcej zalet, niż kiedyś ją o to podejrzewałem. 

PAP Life: Ale rachunki trzeba płacić. Aktorstwo daje ci poczucie bezpieczeństwa? 

R.M.: Teraz już daje. Pewnie dlatego, że nauczyłem się przez ostatnie lata zrównoważyć wiele rzeczy. Mam świadomość, że aktorstwo to wyjątkowo dziwny zawód, ukrywa też wiele pułapek. Łatwo to zrozumieć posługując się metaforą tafli wody. Utrzymywanie się na jej poziomie to główna umiejętność potrzebna aktorowi. Nadmierne zanurzenie się, czy wzniesienie ponad taflę, zawsze wróżą klęskę. Poza świadomością niebezpieczeństw czyhających na aktorów, mam szczęście odnajdywać się w różnych formach artystycznych. Spełnię się aktorsko zarówno w sztuce, jak i filmie, w serialu czy słuchowisku. Mogę zagrać główną rolę, ale w postać epizodyczną włożę także wiele wysiłku. Latami uczyłem się dystansu do siebie i otoczenia. Dzięki temu zrozumiałem, co znaczy być aktorem „kompletnym”, traktującym każde, nawet małe wyzwanie jak rolę życia. Bardzo mi w tym pomógł soul coaching, którym zająłem się w czasie pandemii, kiedy rzeczywiście nie było pracy.

PAP Life: Na czym polega ten rodzaj coachingu? 

R.M.: Najprościej mówiąc ‒ to system, który pomaga nam komunikować się z własnym wnętrzem i uzyskiwać wskazówki niezbędne do mądrego kierowania swym życiem. Soul coaching wyrównuje dysproporcje funkcjonowania prawej i lewej półkuli mózgu, uczymy się więc lepiej wykorzystywać obie.

PAP Life: Coaching jest teraz bardzo modny. Może to jest pomysł na nowy zawód? 

R.M.: Zrobiłem certyfikat, ale nie reklamuję się jako specjalista w tej dziedzinie. Jeżeli ktoś ma potrzebę spotkania się ze mną i przejścia przez proces soulcoachowy, to oczywiście serdecznie zapraszam. Jednak w żaden sposób nie uczyniłem z tego profesji, która ma przynosić mi dochody. Komunikacja z samym sobą bywa bezcenna i pomocna w pracy, a moją pracą jest aktorstwo, przy którym pozostanę. Ten zawód, wybrany kiedyś świadomie, jest głęboko we mnie zakodowany. Zresztą niedługo minie trzydzieści lat od mojego debiutu. 

PAP Life: Twój debiut był wyjątkowo mocny. Główna rola w głośnym filmie „Słodko gorzkim” Władysława Pasikowskiego. Ten sukces nie rozbudził w tobie apetytu na karierę? 

R.M.: „Słodko gorzki” powstał w połowie lat 90. Pamiętajmy, że to były kompletnie inne czasy. Teraz, żeby zrobić film o podobnym rozgłosie - wówczas obejrzało go prawie pół miliona widzów, trzeba byłoby uruchomić ogromną maszynę marketingową. Kiedyś taka potrzeba nie istniała. I moje wyobrażenia o zawodzie aktora też były inne. Przyznaję, że szybki i dostrzeżony debiut rozhulał moje ambicje i trochę namieszał mi w głowie. Wiadomo, młodość! I ta szczenięca wiara, że się zwojuje cały świat. Później moja kariera zwolniła. Może właśnie po to, żebym się zastanowił tak naprawdę nad aktorstwem i nad swoją rolą, nie tylko na scenie, ale także w życiu. Tą odgrywaną codziennie. Z jakichś przecież powodów pojawiamy się na ziemi. Jesteśmy tu „po coś”. Od czasu, gdy otworzyłem się na tę trudniejszą refleksję, zrozumiałem, że aktorstwo jest dla mnie bardzo ważne, ale nie jest najważniejsze.

PAP Life: A co jest? 

R.M.: Najważniejsze w życiu jest samo życie i sposób, w jaki je przeżywamy. Umiejętność funkcjonowania w zgodzie ze sobą, bez zbędnych obciążeń i kłopotliwych balastów. Bardzo lubię podróżować i ostatnio dotarło do mnie, że w zasadzie pracuję głównie po to, by móc wyjeżdżać. Podróże dają możliwość poznania świata, ale przede wszystkim siebie. To ofiarowany nam czas, potrzebny, by spojrzeć na własne życie z innej perspektywy. Nie dokonamy tego, pędząc z jednej pracy do drugiej, czy zamykając się w komfortowej, lecz ciasnej przestrzeni własnego domu. Na wyjazdy wybieram najchętniej miejsca nieoczywiste, kuszące pięknem natury. To daje mi siłę potrzebną do kolejnego mierzenia się z rolą. A skoro mowa o roli, dodam, że wciąż czekam na tę jedyną, wymarzoną. Na rolę życia. Jeszcze jej przecież nie zagrałem. Co zrobię, gdy się taka nie pojawi? Nic. Widocznie nie było jej w scenariuszu, który przygotował mi los. Dlatego dobrze jest traktować każde aktorskie wyzwanie, jakby właśnie było naszą rolą życia. (PAP Life)

Rozmawiała Iza Komendołowicz

Rafał Mohr – aktorską karierę rozpoczął od głównej roli w filmie „Słodko gorzki” w reż. W. Pasikowskiego. W jego dorobku jest kilkadziesiąt ról w filmach i serialach (m.in. „Egoiści”, „Zaginiona”, „Kler”, „Archiwista”, „Brzydula”). Obecnie gra w serialu „Leśniczówka”. Wkrótce będzie można go oglądać w polsko-kanadyjskiej produkcji „Przysięga Ireny”.

kgr/