Wybory prezydenckie w USA odbędą się w listopadzie.
"Nawet jak będziesz chory jak pies, mówisz do żony: 'kochanie, muszę tam być'. Nawet jeśli zagłosujesz, a potem umrzesz, to będzie tego warte" - mówił Donald Trump na swoim ostatnim wiecu przed poniedziałkowymi prawyborami w Iowa.
Zachęcał w ten sposób sympatyków do stawienia się na głosowanie mimo rekordowych mrozów i oblodzonych dróg, wzdłuż których leżały liczne wraki rozbitych i opuszczonych w zaspach samochodów.
Wielu wyborców odpowiedziało na wezwanie byłego prezydenta. Widać to było na przykład w maleńkim, liczącym 600 mieszkańców miasteczku Kellogg w hrabstwie Jasper, gdzie już godzinę przed głosowaniem w miejscowym kościele metodystów stawił się znaczący tłum. Ściągali tu wyborcy z okolicznych wsi i farm, a ostatecznie salę kościoła wypełniła ponad setka z nich.
"Jesteśmy tu twardymi, porządnymi ludźmi. Zimy się nie boimy" - powiedział PAP na powitanie Jack Ferguson, szef tutejszego caucusu, czyli zebrania miejscowych działaczy i sympatyków Partii Republikańskiej. To podczas 1600 takich zgromadzeń republikańscy wyborcy Iowa wybierali potencjalnego przyszłego prezydenta.
W Kellogg caucus rozpoczął się punktualnie o godz. 19 czasu lokalnego; wybrano nowe władze partii w okręgu, po czym przedstawiciele każdego z kandydatów, wygłosili ostatnie argumenty za swoimi faworytami.
"Nie przejmujcie się, jeśli nie wiecie jak się pisze Ramaswamy" - żartował Ferguson, odnosząc się do nazwiska jednego z kandydatów, 38-letniego inwestora o indyjskich korzeniach.
Choć zwolennicy kandydatów wymieniali różne argumenty za poszczególnymi politykami, wszyscy byli zgodni co do jednego: za rządów Bidena kraj popadł w ruinę i przeżywa "inwazję" nielegalnych imigrantów. Powszechne było też przekonanie, że wybory 2020 roku zostały "ukradzione" przez Demokratów i "głębokie państwo".
"To jest nasz moment jak w 1776 roku, to walka wolności z tyranią" - twierdził Brian, przedstawiciel wzywający do głosowania na 38-letniego biznesmena Viveka Ramaswamy'ego i porównujący obecną sytuację do wojny o niepodległość Ameryki.
Po przemówieniach rozdano puste karteczki, na których każdy z uczestników napisał nazwisko preferowanego przez siebie kandydata. Kilka minut później na białej tabliczce Ferguson zapisał oficjalny wynik okręgu; podobnie jak w całym stanie wygrał Trump zdobywając 42 ze 109 głosów, drugi był gubernator Florydy Ron DeSantis - 34 głosy, a trzecia była ambasador USA przy ONZ Nikki Haley - 18 głosów.
W taki sposób mieszkańcy preriowego stanu w środku Ameryki wybierali w poniedziałek potencjalnego przyszłego prezydenta największego supermocarstwa na świecie. Iowa jest jedynie pierwszym z 50 głosujących stanów, ale jego status daje mu nieproporcjonalnie wielki wpływ i przyciąga uwagę całego kraju. Wynik w Iowa może "zabić" kampanię kandydata, jak i dać wiatr w żagle tym, którzy zanotują rezultat lepszy od oczekiwanego. W tym roku zgodnie z przewidywaniami wygrał Trump i wyścig o nominację Republikanów wydaje się niemal przesądzony.
Jak tłumaczyli PAP wyborcy Trumpa w Kellogg i innych miejscowościach stanu, ich priorytetem była gospodarka i potrzeba zmian.
"Za Trumpa nie mieliśmy takiej inflacji, nie mieliśmy granicy, na której nielegalni imigranci, pedofile, kryminaliści są wpuszczani, gdzie po wejściu dostają smartfony i gotówkę. Potrzebujemy silnego lidera, żeby to powstrzymać" - powiedziała podczas wyborczego spotkania w Ankeny emerytka Nancy, której rodzice przybyli do Iowa z Czechosłowacji. "Oczywiście, teraz inflacja zmalała, ale to jest wszystko ukartowane tylko po to, by wygrał Biden" - dodała.
Zgodziła się z nią jej koleżanka, która stwierdziła, że gdyby nie pandemia Covid-19 - jej zdaniem sztucznie stworzona - Trump rządziłby do tej pory.
Wyborcy innych kandydatów wyrażali niekiedy podobne opinie. Mindy i Ernie, sympatycy gubernatora Florydy Rona DeSantisa z Kellogg, stwierdzili, że choć lubią Trumpa, to nie wierzą, że oni - establishment - pozwolą mu wygrać, wobec czego lepiej głosować jest na DeSantisa. Przytakiwała im ich 17-letnia córka, która w listopadzie - po tym jak osiągnie pełnoletniość - też zamierza oddać głos na kandydata Republikanów.
"Doceniam w nim (w Trumpie) to, że potrafi postawić się politycznym siłom, które rządzą krajem. Ale po prostu nie sądzę, by mógł wygrać" - wyjaśniła Mindy.
Głosujące na Trumpa młode małżeństwo, Nick i Cassie Thompsonowie, wspominają z kolei rządy byłego prezydenta jako czas, kiedy "wszystko było sto razy lepsze", nie było wojen, granica była zamknięta, inflacja niska, a kraj był stabilny.
"Teraz mamy nie tyle masową imigrację, co inwazję. Przyjeżdżają do nas miliony ludzi w wieku poborowym z każdego kraju na planecie i w pewnym momencie coś się tu stanie. Teoria wielkiego zastępowania jest prawdziwa" - oświadczył Nick, czyniąc aluzję do teorii spiskowej mówiącej o planie Demokratów zastąpienia białych mieszkańców Ameryki imigrantami.
Polityka zagraniczna nie należała do priorytetów wyborców, choć sympatycy byłego prezydenta twierdzili, że dość uważnie śledzą wydarzenia na świecie, w tym wojnę Rosji przeciwko Ukrainie. Zwolenniczka Trumpa Carrie przyznała, że rozumie dlaczego Polacy mogą się obawiać, co stanie się, jeśli USA wstrzymają swą pomoc dla Ukrainy, ale Amerykanie przede wszystkim muszą dbać o siebie.
"To, co się tam dzieje, to bardzo smutne. Ale toniemy w długach. Jak możemy wysyłać im pieniądze, skoro sami ich nie mamy? Poza tym uważam, że trzeba zakończyć wszystkie wojny. Wojną niczego się nie wskóra. Za Trumpa nie było żadnych wojen. On wszystkie zakończył" - twierdzi kobieta.
Mindy z Kellogg oceniła, że nie ma wyrobionego zdania w sprawie wojny Rosji z Ukrainą, bo obie strony wysuwają dobre argumenty i nie jest w stanie zdecydować, komu wierzyć.
Nick stwierdził, że wojna na Ukrainie "służy temu, by wyprać pieniądze" rządzącej elity i należy ją jak najszybciej zakończyć, odcinając Kijów od pomocy. "America first" - podsumował.
Z Kellogg Oskar Górzyński (PAP)
jc/