Podczas niedzielnego posiedzenia gabinetu bezpieczeństwa ministrowie upoważnili premiera Benjamina Netanjahu i ministra obrony Joawa Galanta do podjęcia decyzji w sprawie "sposobu i czasu" reakcji na sobotni atak rakietowy na druzyjskie miasteczko Madżdal Szams na zaanektowanych Wzgórzach Golan.
Zarówno Izrael jak i USA o ostrzał obwiniają wspieraną przez Iran libańską organizację terrorystyczną Hezbollah - przypomniał portal Times of Israel. Sam Hezbollah poinformował w sobotę o wystrzeleniu rakiety w kierunku bazy Sił Obronnych Izraela w pobliżu Madżdal Szams, jednak od kiedy pojawiła się informacja o cywilnych ofiarach, ugrupowanie zaczęło zaprzeczać swojemu udziałowi w ataku.
Władze Izraela stwierdziły, że rakieta była pociskiem wyprodukowanym w Iranie i wystrzelonym z obszaru południowego Libanu, obarczając winą Hezbollah. Armia opublikowała trajektorię lotu rakiety, wskazującą, że została ona wystrzelona z rejonu Szeba w południowym Libanie. Wojsko poinformowało również, że odłamki znalezione na boisku piłkarskim, na którym bawiły się ofiary, odpowiadają irańskiej rakiecie Falaq-1, używanej w Libanie wyłącznie przez Hezbollah - poinformował Times of Israel.
Wcześniej premier Netanjahu oświadczył w rozmowie z liderem społeczności druzyjskiej, której członkowie stali się ofiarami ataku, że Hezbollah zapłaci za sobotni atak na Wzgórza Golan wysoką cenę, "jakiej do tej pory nie płacił". Natomiast minister spraw zagranicznych Israel Kac ocenił, że "atak Hezbollahu jest przekroczeniem wszelkich czerwonych linii i odpowiedź będzie adekwatna".
Sekretarz stanu USA Antony Blinken podkreślił w niedzielę, że USA "popierają prawo Izraela do obrony swoich obywateli przed atakami terrorystów" dodając, że Stany Zjednoczone "utrzymują stały kontakt z Izraelem i nie chcą eskalacji konfliktu". (PAP)
pp/