„Od początku kurskiej operacji przez naszą placówkę przeszło ponad 350 rosyjskich jeńców. Obecnie jest ich ponad 70. Najwięcej mamy żołnierzy służby zasadniczej, jakieś 70 proc. To młodzi chłopcy, 19-21 lat. Pozostali to zmobilizowani i żołnierze kontraktowi” – ujawnia naczelnik aresztu, Wołodymyr.
Siły Zbrojne Ukrainy weszły do obwodu kurskiego Rosji 6 sierpnia i prowadzą tam operację do dziś. Według naczelnego dowódcy ukraińskiej armii, generała Ołeksandra Syrskiego, w tym czasie do niewoli trafiło 594 żołnierzy Federacji Rosyjskiej.
Pozwolenie na wizytę w areszcie i widzenie z rosyjskimi żołnierzami wydaje Ministerstwo Obrony Ukrainy. Dziennikarzom nie wolno wymieniać miejscowości ani nawet regionu, w którym znajduje się placówka. „Napiszcie, że jesteśmy w jednym z miejsc Ukrainy. Ukrywamy tę lokalizację, bo Rosjanie mogą zrzucić bomby nawet na swoich” – słyszymy przy wejściu.
Cele dla jeńców wojennych umieszczone są w piwnicy. Przed ewentualnym atakiem chronią je grube ściany, jak w schronie. W pierwszej celi, którą wielkim kluczem otwiera strażnik, na pryczach siedzi ośmiu młodych mężczyzn. Gra telewizor, ustawiony na stoliku, przy którym jeden z nich wyjada kaszę z aluminiowej miski.
„Trafiają do nas przerażeni, bo boją się tortur, którymi straszono ich w Rosji. Ich dowódcy mówili im, żeby lepiej wysadzili się w powietrze, aby nie trafić do ukraińskiej niewoli. Po kilku dniach, gdy już zobaczą, że nikt ich nie torturuje, robią się spokojniejsi. Są wykąpani, nakarmieni, mają pomoc medyczną” – mówi naczelnik.
„Dostają też dobre jedzenie: ledwie skończą obiad, a już im kolację niosą. Wszystko według norm: mięso, ryba, ukraiński barszcz, surówki ze świeżej kapusty, i ogóreczki, i cebulka, i pomidorki” – wymienia z dumą.
Na pierwszej pryczy, tuż za drzwiami, ramię w ramię siedzi obok siebie dwóch młodych mężczyzn. Sasza i Wania twierdzą, że są cywilami, a do niewoli trafili, bo są w wieku poborowym. Sasza ostrzyżony jest na krótko i może wyglądać na żołnierza. Wania ma długie, spadające na ramiona włosy.
„Złapali nas w Sudży, tam mieszkamy. Jesteśmy cywilami, ale jesteśmy w wieku mobilizacyjnym, dlatego nas wzięli. Mam nadzieję, że szybko nas wymienią. Mam dowód osobisty, tam jest napisane, że odbyłem już służbę wojskową w latach 21-22. Jestem cywilem, nie walczyłem” – zapewnia Wania.
Kolejni dwaj, również siedząc na jednej pryczy, mówią, że są żołnierzami służby zasadniczej. Odbywali ją przy granicy z Ukrainą, choć obaj pochodzą z Syberii. Rusłan jest z miasta Tiumeń w sąsiedztwie z Kazachstanem, a Rustam z Jamału na dalekiej północy.
„My nawet nie pomyśleliśmy, że będziemy walczyć. Jako żołnierze służby zasadniczej według prawa w ogóle nie powinniśmy uczestniczyć w działaniach bojowych. No, ale ukraińska armia weszła do Rosji, i stało się, co się stało” – tłumaczy Rustam.
W rosyjskiej armii spędzili osiem miesięcy. Gdy odcinek granicy, którego pilnowali, przekroczyły wojska ukraińskie, rzucili się do ucieczki.
„Słyszeliśmy w naszej telewizji, że Ukraińcy bardzo źle traktują jeńców i bardzo się ich baliśmy. Ale kiedy nas złapali, dali nam papierosy, jedzenie i picie. My nie jedliśmy i nie piliśmy przez dwa tygodnie. Piliśmy wodę z kałuży albo niedopitą z butelek znalezionych gdzieś na poboczach drogi, w krzakach. Dobrze nas traktują” - mówi Rusłan.
„Przez dwa tygodnie ukrywaliśmy się przed ludźmi, unikaliśmy jakichkolwiek kontaktów. W nocy 21 sierpnia udało się nam wyjść poza krańce Sudży. Zamierzaliśmy iść pieszo do Kurska. Ruszyliśmy polami i trafiliśmy na ukraińskich żołnierzy” – dodaje Rustam.
Rosyjscy jeńcy nie mają odpowiedzi na pytanie o ocenę wojny, którą ich kraj prowadzi przeciw Ukrainie. „My po prostu chcemy wrócić do domu, do rodziców. No i do ojczyzny, jaka by ona nie była”, „Wojna to zło; to źle, kiedy cierpią ludzie” – powtarzają.
Mimo że trafili do niewoli, ich rodziny wiedzą już, gdzie się znajdują. Pozwolono im na telefon do bliskich, mogli też przekazać im listy za pośrednictwem Czerwonego Krzyża.
„Dzwonimy do ojca w Rosji, mówimy, że syn jest u nas w niewoli. A ten odpowiada: nie mam czasu, wyjechałem na ryby. Trudno jest pojąć, co to za ludzie” - relacjonuje jeden z ukraińskich oficerów obecnych przy wizycie w areszcie.
Przypuszcza, że po wymianie i powrocie do Rosji, jeńców czeka filtracja. „Będą ich przesłuchiwały służby specjalne, a oficerowie mogą zapomnieć o dalszej karierze” – prognozuje.
Wyjaśnia też, że wielu jeńców ma wyroki sądowe w Rosji. „Mieliśmy trzy osoby skazane za narkotyki. Jeden siedział za rozbój. 90 proc. rosyjskich żołnierzy kontraktowych to z kolei dłużnicy banków. Poszli do wojska po pieniądze, żeby spłacić długi” – mówi.
Oficer potwierdza, że Rosjanie, którzy trafili do ukraińskiej niewoli, nie odczuwają winy w związku z toczącą się wojną. Jego zdaniem nie wpłynęła też ona na nastroje rosyjskiego społeczeństwa wobec Ukrainy ani na stosunek Rosjan do własnych władz.
„Tam, w Rosji, ludzie nie wyjdą na protesty przeciwko wojnie. U nich pomiędzy zdrowym rozsądkiem a telewizorem wygrywa telewizor” – stwierdza.
Autor: Jarosław Junko (PAP)
kgr/