PAP Life: Przewodników po stolicy Włoch jest bardzo dużo, co roku ukazują się nowe pozycje. Pan również regularnie publikuje eseje i szkice poświęcone Rzymowi. Trzy lata temu ukazały się chociażby „Szczury z via Veneto”. Książka, w której pokazywał Pan miasto od zaskakującej nieco strony.
Piotr Kępiński: Jakiś czas temu, podczas spotkania ze znajomymi, w Warszawie, powiedziałem że wracam do Rzymu i wtedy ktoś, kto nie wiedział, że mieszkam tam na stałe, nieco ironicznie rzucił: „Ale po co tam jedziesz? Odwiedzić papieża Franciszka?” Pomyślałem wtedy, że ta odpowiedź była znacząca, symboliczna nawet. Bo przecież często traktujemy Watykan i Rzym jak jedno miasto. A na dodatek obywa te organizmy są dla nas tylko i wyłącznie ikonami, nie zaś miejscami, w których żyją ludzie. Dlatego w „Szczurach…” chciałem opisać, po prostu, życie codziennie w stolicy Italii, takim jakie ono jest. A czasami jest trudne, ze względu na szwankującą komunikację, strajki, wszechobecny brud.
PAP Life: A najnowsza książka? To kontynuacja?
P.K.: W pewnym sensie, tak. Aczkolwiek ukazuje się ona w serii wydawnictwa Wielka Litera, która nazywa się „Podróże nieoczywiste”. Zatem jest to taki „niby-przewodnik”.
PAP Life: Dlaczego „niby”?
P.K.: Bo nie opisuję w nim zabytków, pałaców, nie skupiam się na miejscach wielokrotnie opisywanych, nie zachęcam, ani też nie zniechęcam. Zapraszam do wycieczki, czy raczej wycieczek moimi śladami. Przy okazji relacjonuję moje spotkania z ludźmi, którzy tutaj mieszkają, bo to oni od lat opowiadają mi o mieście. Lubię ich słuchać. Dzięki nim Rzym ciągle rodzi się we mnie na nowo. Dzięki nim zrozumiałem, że największą frajdą w Rzymie jest Rzymu nie szukać, tylko czekać na to, co on sam zaoferuje. Wystarczy wejść do baru, restauracji, usiąść na przystanku tramwajowym. Wtedy miasto przemówi.
PAP Life: No dobrze, ale czy przemówi do każdego? Rzymianie są otwarci?
P.K.: Gudio Piovene, znany włoski dziennikarz, autor ciekawej książki „Podróż po Włoszech” (wydanej w Polsce w roku 1977 – red.) tak charakteryzował mieszkańców stolicy: „ Rzymianie są (…) towarzyscy, poufali, bezceremonialni, od razu przechodzą na 'ty' i każdemu lubią wynaleźć przezwisko'. Nie przesadził. Rzymianie żyją na luzie, nie spinają się, zazwyczaj pomagają, także turystom. Bywają jednak asertywni - wtedy machną ręką i powiedzą, żebyś sobie poszedł i nie zawracał głowy.
W sklepach i instytucjach, faktycznie wszystkim się tutaj mówi na „ty”. Mój znajomy z Florencji, kiedy przeniósł się do Rzymu, cierpiał z tego powodu. W Toskanii, używa się formy oficjalnej: „pan”, „pani”. Nie mógł znieść ekspedientek, które zwracały się do niego: 'Cześć, podać coś?' Na początku pouczał wszystkich, w odpowiedzi zawsze jednak słyszał: 'Rzym to nie Florencja ani Mediolan'. Po roku mówił jak rzymianin. Ale do dzisiaj narzeka na kelnerów.
PAP Life: Dlaczego?
P.K.: Bo oni na pierwszy oka, mogą się wydawać niemili, a nawet opryskliwi. Ale to pozory. Oni tacy są. Taki jest ich styl bycia. Według mnie, wystarczy do nich zagadać i już się zmieniają, doradzają, opowiadają, a nawet się śmieją. Są zupełnie w porządku.
PAP Life: Napisał pan we wstępie do książki, że chodzi po mieście bez żadnego scenariusza, planu.
P.K.: Do tej pory tak robiłem. Brałem rower, jechałem na dolne bulwary, położone nad samym Tybrem i czekałem aż coś samo się wydarzy. Ostatnio spotkałem tam mężczyznę, który bezradnie szukał drogi do muzeum Alberta Moravii, a znajdował się od niego dosyć daleko. Był w delegacji, zszedł nad rzekę, bo w upalne dni, jest tam znośnie, a nawet chłodno, z powodu wysokich murów otaczających rzekę. Ten człowiek zatrzymał mnie, powiedział o co chodzi, jak usłyszał, że do celu ma jeszcze kilka kilometrów, w ogóle się nie zmartwił. Co więcej, zbagatelizował też kompletnie informację, że muzeum czynne jest w co drugą sobotę miesiąca i na wizytę trzeba się umówić. Rzucił tylko tyle, że spróbuje. Sytuacja była z lekka surrealistyczna: upalny Rzym, pusta droga nad rzeką i człowiek szukający jednego z najmniej popularnych muzeów w mieście.
Tak więc do tej pory, chodziłem i jeździłem po mieście nieco chaotycznie. Ale ostatnio zmieniłem trochę metodę. Zacząłem „zwiedzać” osiedla mieszkaniowe budowane w Rzymie w latach 50-tych i 60-tych. Przypominają one te projektowane w Polsce, na przykład przez Oskara i Zofię Hansenów - oczywiście w mniejszej skali. Najciekawsze znalazłem w dzielnicy Collatino, niedaleko dworca kolejowego Tiburtina, pomiędzy via Tiburtina i via Luigi Luccatelli. Wznoszą się tam niskie bloki, łączone niekiedy ze sobą loggiami, które przeznaczone były początkowo dla klasy robotniczej. Mieszkańcy mieli do dyspozycji wiele wspólnych przestrzeni, sklepy na parterze, przedszkola. Często myślimy o rzymskiej zabudowie współczesnej, że formowali ją deweloperzy, nie myślący o spójności miasta. Jak widać, nie jest to do końca prawda.
PAP Life: Jakie miejsca w Rzymie lubi Pan najbardziej?
P.K.: Byłą „wioskę olimpijską”, której poświęciłem rozdział w książce. Lubię też parki - najbardziej chyba Villa Ada, Villa Glori, ale też Ogrody Borghese. Zwłaszcza ich część położoną tuż przy Galerii Borghese. I Ponte Milvio, czyli Most Mulwijski. I mógłbym tak wymieniać jeszcze z godzinę, ale skończmy na tym…
PAP Life: Czy Rzym jest miastem bezpiecznym?
P.K.: Nigdy nie spotkało mnie tutaj nic złego. Niemniej, oczywiście są dzielnice w które wieczorem bym się nie zapuścił, jak na przykład do Tor Bella Monaca, Torre Angela, Torre Maura. Uważałbym także w metrze, zwłaszcza jak jest tłok. Ostatnio mój znajomy, Włoch, stracił tam portfel. Niestety, trzymał go w tylnej kieszeni spodni. Ale inny kolega, Polak, z kolei stracił portfel, który trzymał w plecaku. Tak więc złodzieje w stolicy Italii działają. Rzymianie mówią, że to tak naprawdę neapolitańczycy na gościnnych występach. Nie jestem tego pewien.
PAP Life: No właśnie, Rzym ma także swoją irytującą twarz. Aczkolwiek, pisze Pan, że od momentu jak burmistrzem został Roberto Gualtieri (objął urząd w 2021 r.), miasto stało się bardziej czyste, że widać zmianę.
P.K.: Poprzedniczka Gualtierego, Virginia Raggi, działała jak komuniści w Polsce w latach 70-tych. Wszystko robiła na pokaz, niczego nie kończyła, stolica tonęła w śmieciach. Teraz poprawę widać gołym okiem. Przede wszystkim na ulicach jest mniej śmieci, remontuje się niektóre zabytki. Mam tylko nadzieję, że nie jest to chwilowy trend.
PAP Life: Gdzie pan jeździ na plażę?
P.K.: Myśli pan, że plaże niedaleko Rzymu również zostały wysprzątane? Niestety, nie. Lubię Ostię, do której można się dostać z centrum miasta podmiejskim pociągiem. Aczkolwiek, tam ciągle jest brudno. Prawdę powiedziawszy, jeżeli chodzi o morze, to wolę Adriatyk i miejscowość Francavilla al Mare, położoną niedaleko Pescary.
PAP Life: Czyli Abruzja.
P.K.: Tak, Abruzja, region o którym również napisałem książkę - „W cieniu Gran Sasso”. Ukazała się w zeszłym roku. Mam tam swój drugi dom, w miejscowości Collelongo, niedaleko Avezzano, w górach. Jeżeli ktoś chce odpocząć od miasta, od zgiełku i chaosu, powinien tam jeździć. Wizytę w tym regionie przepisywałbym jako lek na skołatane nerwy. No, ale Abruzja to nie tylko góry i przyroda, to także ciekawe miasta, z których najbardziej lubię L’Aquilę. Niestety bardzo zburzoną podczas trzęsienia ziemi w roku 2009, obecnie ciągle rekonstruowaną. Sulmonę, gdzie urodził się Owidiusz i Chieti.
PAP Life: Wróćmy do Rzymu i do Lacjum. Bo w swojej książce opisuje pan m.in. Ardeę i Frascati - miasteczka położone niedaleko stolicy.
P.K.: Polecam zwłaszcza Frascati, ze względu na wspaniałe widoki. Ale także Latinę - miasto w całości wzniesione w faszystowskim stylu. I Ardeę - nie ze względu na urodę, tylko dlatego, że znajduje się tam muzeum Giacoma Manzù, niezwykłego rzeźbiarza, który pochodził z północy kraju, z Bergamo. Ale osiadł właśnie tam, stworzył wielką pracownię, w której dzisiaj znajduje się ciekawe muzeum z jego pracami.
PAP Life: Każda rozmowa o Włoszech, wcześniej czy później, musi zakończyć się pytaniem o kuchnię i wino. Kuchnia rzymska jest dosyć specyficzna.
P.K.: Popularna jest tutaj, chociażby, trippa, czyli flaki. Polacy są często zaskoczeni, że flaki jada się nie tylko w Warszawie. Oczywiście trippa alla romana, to rzecz zupełnie inna niż flaki polskie. Mnie przypominają one bardziej mięsne spaghetti zalane gęstym sosem. Jadłem tę potrawę dwa razy i nie mogę zaliczyć do moich ulubionych.
Lubię za to karczochy po żydowsku - smażone w głębokim tłuszczu, po rzymsku - przygotowywane na patelni z oliwą i wodą oraz smażone kwiaty cukinii z anchois. W restauracji, w której najczęściej jadam, znajdującej się w „mojej” kamienicy te kwiaty cukinii, po włosku - fiori di zucca, są chyba najlepsze w mieście.
PAP Life: Równolegle obok Pana książki „Rzym. Miasto nad miastami” w wydawnictwie PIW ukazuje się pana powieść „Śmierciorysy”, której akcja również - częściowo - dzieje się w Rzymie.
P.K.: Tak. Zafascynowały mnie dwie postaci związane z Rzymem. Michał Waszyński - przedwojenny reżyser, twórca słynnego „Dybuka”, który po wojnie osiadł we Włoszech. I Giuseppe Furmanik - bardzo tajemnicza postać, wynalazca, kierowca testowy firmy Maserati. I spróbowałem o nich opowiedzieć, dołączając do ich towarzystwa niejakiego Konstantego, którego losy opierają się po trosze na życiu mojego wuja. Nie jest to jednak opowieść linearna o ludzkich losach, a raczej o tym, że ludzkich losów nie sposób opowiedzieć. Tak jak nie sposób opowiedzieć o Rzymie. Ale próbować trzeba.
PAP Life: Włochy były w tym roku gościem honorowym ostatnich Międzynarodowych Targów Książki w Warszawie. Przyjechało wiele znanych autorów i autorek, w tym Helena Janeczek czy Alessandro Barbero. Jaki jest poziom czytelnictwa we Włoszech?
P.K.: Włochy nie plasują się w europejskiej czołówce, na której czele od lat niezmiennie stoją Luksemburczycy, Szwedzi, Niemcy czy Finowie. Poziom czytelnictwa na półwyspie Apenińskim zbliżony jest do hiszpańskiego, greckiego i polskiego. W ubiegłym roku 74 proc. osób w wieku od 15 do 74 lat przeczytało tam co najmniej jedną drukowaną książkę. Więc do ideału jest daleko, ale źle też nie jest. Wystarczy pójść do pierwszej lepszej księgarni w Rzymie, żeby zobaczyć, że statystyki statystykami, a życie życiem. Ja widzę, że Włosi czytają. Nawet w tramwajach. W weekendy dziennik „La Repubblica” publikuje gruby dodatek książkowo-społeczno-filozoficzny – „Robinson”, a „Corriere della Sera” - dodatek „La Lettura”. Życzyłbym sobie, żeby w Polsce było podobnie.
Piotr Kępiński – poeta, krytyk literacki, eseista. Urodził się w Poznaniu. Mieszkał w Warszawie, w Wilnie, a obecnie w Rzymie. Pracował m.in. jako zastępca redaktora naczelnego w „Czasie Kultury” oraz jako szef działu kultury w „Dzienniku” i „Newsweeku”. Autor wielu książek poetyckich i eseistycznych. Od 2007 roku do 2016 był jurorem Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus, a w latach 2017–2019 członkiem jury Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius. Od kilku lat publikuje książki o Włoszech. Ostatnio ukazały się jego „Szczury z via Veneto” (za które otrzymał Nagrodę Literacką im. Leopolda Staffa), „W cieniu Gran Sasso. Historie z Abruzji” oraz „Rzym. Miasto nad miastami” (premiera 5 czerwca).
(PAP Life)
Rozmawiał Eliasz Nachabé
kgr/gn/