Skialpinista Bartek Ziemski: szybciej nauczyłem się jeździć na nartach niż mówić

2023-10-26 12:37 aktualizacja: 2023-10-26, 14:47
Bartek Ziemski. Fot. Oswald R. Pereira
Bartek Ziemski. Fot. Oswald R. Pereira
Bartek Ziemski zdobył już cztery ośmiotysięczniki bez wspomagania tlenem i zjechał z nich na nartach. 28-latek z Bielska-Białej ma już plany na następny rok. „Kolejnym szczytem jest Kanczendzonga, a przed nią chciałbym zaaklimatyzować się i zjechać na nartach z Czo Oju” - powiedział PAP.

PAP: W 2022 roku dokonałeś zjazdu z dwóch szczytów w Karakorum - Broad Peaku (8051 m) i Gaszerbrumu II (8035 m), a kilka miesięcy temu, wiosną, z kolejnych dwóch himalajskich - Annapurny (8091 m) i Dhaulagiri (8167 m). Które z dokonań cenisz sobie najbardziej?

Bartek Ziemski: Dhaulagiri, nie tylko dlatego, że okazało się, że to pierwszy w historii himalaizmu zjazd z tego ośmiotysięcznika, ale ze względu na to, że nie odpinałem nart od wierzchołka do samej bazy. To był rzeczywiście +czysty i pełny+ zjazd, po prostu super. Na Annapurnie na trzech odcinkach musiałem korzystać z liny nie wypinając przy tym nart. Przez to nie uznaję tego za pełny zjazd. To pokazuje różnicę.

PAP: Czy trudności techniczne i wysokość były największym wyzwaniem na wszystkich ośmiotysięcznikach?

B.Z.: Nie, nie było to finalnie takie trudne, choć oczywiście na tych wysokościach jest trudno. Najtrudniejsze to znalezienie linii zjazdu wytyczenie jej w konkretnych warunkach śnieżnych, które się zmieniają co roku. Na szczęście z pomocą w wytyczeniu linii zjazdu przyszły osoby, które były na tych szczytach już wcześniej i znały je dobrze.

PAP: Masz już plany na najbliższe miesiące, nowy sezon w górach najwyższych? Domyślam się, że na tych czterech zjazdach z ośmiotysięczników nie skończy się…

B.Z.: Plan jest, oczywiście. Najbliższy na zimowe miesiące, by do maksimum wykorzystać zimę w Europie i przejechać do wiosny, przed kolejną wyprawą w Himalaje, jak najwięcej metrów na nartach.

PAP: A potem?

B.Z.: Kanczendzonga (8586 m - PAP). To był w pewnym sensie wybór oczywisty. To ostatni ośmiotysięcznik bez udokumentowanego zjazdu narciarskiego. To wysoki ośmiotysięcznik, pomijając rozległość i trudności, które są największe w kopule szczytowej, więc sam jestem ciekawy, jak sprawdzę się na takiej wysokości. Nigdy tak wysoko nie byłem. Dlatego plan wyprawy zakłada aklimatyzację, czyli wejście bez dodatkowego tlenu i zjazd z Czo Oju - kolejnego niższego ośmiotysięcznika mającego niecałe 8200 m.

PAP: Pochodzisz z Bielska-Białej, gdzie góry, co prawda niższe czyli Beskid Śląski, są na wyciągnięcie ręki, ale ze śniegiem bywa różnie w ostatnich latach…

B.Z.: Ja nie mam z tym problemu. Trenuję w Alpach, a szczyty o przewyższeniu ponad 2000 m mam teraz pod domem, 10 minut jazdy samochodem. Mieszkam na wsi, pod Salzburgiem.

PAP: Jak trafiłeś w ten rejon Austrii?

B.Z.: Na studiach na Politechnice Warszawskiej otrzymałem możliwość semestralnego wyjazdu z programu Erasmus. Salzburg to był jedyny możliwy kierunek, by studiować i mieć blisko góry. Potem przedłużyłem pobyt o pół roku i... ostatecznie mieszkam w Austrii od pięciu lat. Najpierw był to akademik, a potem udało nam się znaleźć wymarzone miejsce na wsi.

PAP: Byłeś członkiem Grupy Młodzieżowej PZA, Klubu Wysokogórskiego SAKWA, ale zanim tam trafiłeś, a później do programu Polski Himalaizm Sportowy, jak rozpoczęła się twoja przygoda z nartami i górami wysokimi?

B.Z.: Narciarstwo, choć nie zawodowo, uprawiali rodzice. Nie miałem wyjścia, byłem skazany na narty. Nauczyłem się jeździć szybciej niż mówić, bo z tym długo miałem problemy, jak wspominają rodzice. Na nartach zacząłem jeździć w wieku trzech lat. Do KW SAKWA trafiłem na studiach. Szukałem po prostu ludzi z którymi mógłbym jeździć na skiturowe wyprawy w Tatry czy Alpy. Tym sposobem +wkręciłem się+ w środowisko wspinaczkowe.

PAP: Masz za sobą słynną alpejską drogę „Peuterey Integrale”, jedną z najdłuższych alpejskich graniówek. Jako młody chłopak brałeś udział w wyprawach na Lhotse w 2019, Laila Peak w 2021 r. czy w Andy organizowanych przez PZA. Skąd na początku miałeś pieniądze na realizowanie takiej pasji i dalekie podróże?

B.Z.: W czasach studenckich każdą złotówkę oszczędzałem. Wsiadało się z kolegami, w czwórkę do samochodu, jechało w Tatry, Alpy czy do Gruzji. Spaliśmy 'na dziko', jedliśmy rzeczy, których sportowcom nawet nie przystoi jeść, ale nam to nie przeszkadzało. Mieliśmy wszystko, o czym marzyliśmy. W wyprawach w Himalaje czy Andy bardzo pomagał mi finansowo Polski Związek Alpinizmu. Pisaliśmy sportowy projekt wyprawy i dostawaliśmy współfinansowanie.

PAP: Tak było w przypadku pierwszego wyjazdu w Karakorum w 2022 r. Pojechałeś tam sam…

B.Z.: Tak, dzięki finansowej pomocy PZA. W bazie pod Broad Peak połączyłem siły z ekipą Piotra Krzyżowskiego. Tzn. wspinaliśmy się osobno, ale mieliśmy wspólnego kucharza, organizację bazy. Najważniejsze było to, że wzrosło bezpieczeństwo działań wszystkich, bo wiadomo, że gdyby coś się stało, to każdy otrzymałby wsparcie i pomoc.

PAP: Na Annapurnę i Dhaulagiri pojechałeś już z Oswaldem Rodrigo Pereirą, byłym dziennikarzem i menadżerem programu Polski Himalaizm Zimowy. Oswald wspina się teraz, i co więcej dokumentuje twoje wyczyny narciarskie na ośmiotysięcznikach, choć sam miał do tej pory niewielkie doświadczenie wysokogórskie. Jak się poznaliście?

B.Z.: Na wyprawie PHZ w 2019 roku pod Lhotse. Polubiliśmy się i tegoroczne wyprawy pokazały, że dobrze nam się współpracuje. Na Kanczendzongę chcemy jechać razem. Oswald jest bardzo wytrwały i ambitny.

PAP: Właśnie wróciliście z Korei Płd., gdzie na festiwalu górskim prezentowany był film Oswalda dokumentujący wyprawy na Annapurnę i Dhaulagiri. Czy ta promocja i sukcesy pomagają w pozyskiwaniu środków na nowe projekty?

B.Z.: Na razie mamy ofertę dla sponsorów w związku z planowaną wyprawą na Kanczendzongę i zaczynamy powoli rozglądać się za pozyskaniem środków finansowych. Za wcześnie, by móc powiedzieć, że po tegorocznych sukcesach jest nam łatwiej. Na szczęście pod względem sportowym i zawodowym mam komfort. Jako programista nie mam problemu z wygospodarowaniem czasu na treningi i wyprawy, a obecnie trening w Alpach nie jest żadnym wyzwaniem finansowym. Góry mam przecież na wyciągnięcie ręki.

PAP: Jak wrażenia z Korei Płd., z festiwalu filmowego?

B.Z.: Było to bardzo ciekawe doświadczenie. Mieliśmy okazję poznać niezwykle interesujące postaci ze świata filmu górskiego. Film został przyjęty bardzo dobrze i liczymy, że wrócimy tam za rok... z kolejnym dokumentem.

PAP: A ile czasu codziennie zajmuje ci trening?

B.Z.: To zależy od dnia tygodnia, pracy, pory roku. Po prostu kiedy mam wolną chwilę, przed czy po pracy, wsiadam w samochód i po dziesięciu minutach jestem w górach. Nie korzystam z profesjonalnego, przygotowanego dla mnie planu treningowego. Miałem taki przez półtora roku, ale ciężko było go skrupulatnie realizować. Trenuję intuicyjnie. Jeżdżę na nartach, biegam. Robię to, co lubię.

PAP: A właściciele u których wynajmujesz piętro domu wiedzą o twoich dokonaniach skialpinistycznych w górach najwyższych? Rozmawiacie o tym?

B.Z.: Wiedzą. Nie widzimy się codziennie, ale jak to na wsi wieści szybko się rozchodzą. Interesują się górami, tak jak prawie wszyscy w Austrii, czego nie można powiedzieć o ludziach z mojej pracy. Niektórzy nie wiedzą, jaką wysokość ma najwyższy szczyt globu - 8000 czy 9000 m i ile jest na ziemi ośmiotysięczników. Moi gospodarze mówią natomiast dialektem, co w dalszym ciągu jest dla mnie wyzwaniem językowym.

Rozmawiała Olga Miriam Przybyłowicz (PAP)

jc/