Sprawa zabójstwa młodej Białorusinki. Ruszyła pierwsza rozprawa w procesie Doriana S. [NOWE INFORMACJE]

2024-12-04 10:42 aktualizacja: 2024-12-04, 16:58
Oskarżony Dorian S. Fot. PAP/Leszek Szymański
Oskarżony Dorian S. Fot. PAP/Leszek Szymański
W warszawskim Sądzie Okręgowym ruszył w środę proces Doriana S. w sprawie gwałtu i morderstwa w centrum stolicy obywatelki Białorusi - 25-letniej Lizy. Do zdarzenia doszło w lutym tego roku. "Przyznaję się do popełnienia czynu, ale nie przyznaję się, że chciałem zabić" - powiedział Dorian S.

Rozprawa w warszawskim sądzie rozpoczęła się po godz. 10.00. Na salę rozpraw z aresztu we Włocławku został doprowadzony oskarżony o tę zbrodnię Dorian S.

Składowi sędziowskiemu przewodniczy zastępca referenta sędzia Paweł Dobosz. 22 listopada zapadło postanowienie o wyłączeniu od rozpoznania sprawy dotychczasowej sędzi referent.

Na początku rozprawy obrona złożyła wniosek o wyłączenie jawności. Po rozpoznaniu wniosku sąd postanowił częściowo wyłączyć jawność na czas udzielania przez oskarżonego odpowiedzi na pytania obrońców i na czas przesłuchania biegłych psychiatrów, seksuologa, toksykologa i osób bliskich oskarżonemu, jeżeli do takich przesłuchań dojdzie.

Następnie prokurator Hanna Stachowicz odczytała akt oskarżenia.

"Przyznaję się do popełnienia czynu, ale nie przyznaję się, że chciałem zabić" – powiedział Dorian S.

Podkreślił też, że nie będzie odpowiadać na pytania sądu i prokuratora ani składać wyjaśnień. Odpowie jedynie na pytania obrony.

Potem odczytano jego wyjaśnienia z protokołu z postępowania przygotowawczego. Wynika z nich, że zanim doszło do zbrodni, pił w barze alkohol, a potem, gdy wracał do domu, zobaczył dziewczynę. Założył wtedy kominiarkę i podszedł do niej, żądając, by oddała mu pieniądze. Zeznawał wtedy, że "czuł się dziwnie", "nie potrafi tego opisać", "jakby był w amoku".

W swoich wyjaśnieniach z postępowania przygotowawczego stwierdził też, że ktoś mógł mu czegoś dosypać do alkoholu.

Na czas odpowiedzi Doriana S. publiczność i media musiały opuścić salę rozpraw. Potem zeznawali świadkowie – pierwszy pracownik ochrony. Zaznaczył, że gdy doszło do zbrodni, schodził ze służby. Najpierw widział w bramie jakieś postacie, które jakby się przytulały. Potem, gdy poszedł otworzyć bramę, zauważył przewieszony przez nią szalik, a następnie półnagą kobietę.

"Na pierwszy rzut oka myślałem, że kobieta jest nieprzytomna, ale potem pomyślałem, że nie żyje" – mówił na sali rozpraw.

Podkreślił, że wezwał na miejsce służby, a do czasu ich przyjazdu reanimował ją.

Następnie przed sądem zeznawała koleżanka zmarłej Białorusinki. Relacjonowała, że w wieczór poprzedzający zbrodnie były z Lizą razem na basenie i w saunach, a potem pojechały zjeść posiłek na starówce. Potem razem ze znajomymi udali się na kręgielnie i do barów m.in. przy ul. Żurawiej. 25-latka zeznała również, że razem z Lizą piły alkohol, a ich spotkanie zakończyło się na ranem.

Kobieta stwierdziła przed sądem, że tego wieczoru Liza płakała i była w złym nastroju. Dodała, że miała rozładowany telefon, a kiedy zdecydowały się rozejść, zaoferowała jej taksówkę, ale Liza chciała się przejść. Miała jej dać znać, kiedy dotrze do domu.

"Kiedy przyjechałam do domu, po 30 minutach wysłałam do Lizy wiadomość (...) Powiedziałam, że już idę spać i zasnęłam. Rano, gdy się obudziłam, zobaczyłam, że wiadomość została odczytana. Zapytałam, jak, ona się ma i wtedy zadzwonił do mnie znajomy i powiedział, że Liza nie wróciła do domu" – powiedziała na sali rozpraw.

Podczas środowej rozprawy zeznania złożył też chłopak zmarłej Białorusinki.

"Elizawieta powiedziała mi, że pójdzie na babski dzień do sauny. Ostatnią wiadomość odebrałem od niej po godz. 18.00, że jest z koleżanką w restauracji" – mówił na sali rozpraw.

Zaznaczył, że poszedł spać, a gdy się obudził, zobaczył, że Elizawiety nie ma w domu. Mówił, że próbował się z nią skontaktować, ale bezskutecznie.

Zapytany o to, jakie Liza miała plany, odpowiedział, że miała swoje hobby i że niedawno byli w Hiszpanii i zastanawiali się nad tym, by znowu tam pojechać.

"Nie wiem, jak to opisać. Nie miałem takiej myśli, że ona umrze. Ciężko mi było w to uwierzyć" – podkreślał na sali rozpraw.

Na sali rozpraw pojawiły się też dwie kobiety, które przechodząc ul. Żurawią, widziały w bramie parę. Myślały, że para uprawia seks i jest pod wpływem narkotyków, a z uwagi na to, że oskarżony skierował w stosunku do jednej z nich agresywne słowa, obie oddaliły się, by się nie narażać.

"Byłam w szoku, jak to zauważyłam. Ten mężczyzna zachowywał się tak, jakby nie zwracał na nas uwagi. Zatrzymałam się, stanęłam z nim twarzą w twarz. Rzuciło mi się w oczy, że ta kobieta miała zakrytą twarz. Widziałam gołą, bladą nogę" – mówiła na sali rozpraw jedna z nich.

Następny termin rozprawy sąd wyznaczyła na 16 grudnia.

Dorianowi S. grozi dożywocie. Prokuratura podawała, że zlecone badania wykazały, że jest poczytalny.

Elizawietę, gdyż tak brzmi pełne imię kobiety, nagą i nieprzytomną znalazł 25 lutego wcześnie rano dozorca w bramie posesji przy ul. Żurawiej w Warszawie. Wezwał pogotowie i policję. Kobieta trafiła do szpitala, była w stanie krytycznym. Zmarła 1 marca, nie odzyskawszy przytomności.

Sprawcą, który został zatrzymany jeszcze w dniu napaści, okazał się 23-latek. Podczas przeszukania jego mieszkania policjanci znaleźli m.in. użyte do przestępstwa duży nóż kuchenny i kominiarkę. Nie tylko zgwałcił kobietę, ale też zrabował jej dwa telefony komórkowe, kilka kart płatniczych i portfel. Usłyszał wtedy zarzuty rozboju, przestępstwa na tle seksualnym i usiłowania zabójstwa z użyciem niebezpiecznego narzędzia. Decyzją sądu trafił do aresztu.

Po śmierci kobiety prokurator zmienił zarzut Dorianowi S. Mężczyzna usłyszał zarzut zabójstwa na tle seksualnym i rabunkowym. (PAP)

akuz/ agz/ joz/ grg/