Tomasz Karolak: Imka wróci do centrum miasta [WYWIAD]

2024-12-15 10:28 aktualizacja: 2024-12-15, 11:52
Aktor Tomasz Karolak. Fot. PAP/Marcin Obara
Aktor Tomasz Karolak. Fot. PAP/Marcin Obara
„Imka jest na Bemowie, (…) to jest zbyt daleko dla widzów. Więc czekam z niecierpliwością aż skończy się remont przestrzeni, która nazywa się Riviera Remont i jest w centrum miasta, w budynku Politechniki Warszawskiej. (…) Tam za półtora, dwa lata będziemy prowadzić nasz teatr” – zapowiada w rozmowie z PAP Life Tomasz Karolak, założyciel i dyrektor artystyczny Teatru Imka.

PAP Life: Obejrzałam „Listy do M. Pożegnania i powroty”. Mam wrażenie, że postać Mikołaja – „Mela”, którą kreuje pan od pierwszych „Listów” dojrzała razem z panem. „Mel” długo był lekkoduchem. Teraz spoważniał, prowadzi własny biznes i stara się ostrzec młodego Mikołaja przed popełnieniem błędów.

Tomasz Karolak: Zestarzałem się.

PAP Life: Bez przesady. Pan ma dopiero 53 lata.

T.K.: W średniowieczu już bym się chylił ku starości.

PAP Life: Ale nie żyjemy w średniowieczu.

T.K.: Mentalnie, w niektórych dziedzinach, niczym się nie różnimy.

PAP Life: Ale faktem jest, że prywatnie bardzo się pan zmienił. Słuchałam kilku podcastów z panem, w których dzielił się pan swoimi przemyśleniami na temat męskości, odpowiedzialności…

T.K.: Kiedy zacząłem na pewne tematy mówić, to dla wielu osób było to zaskoczeniem. Rzeczywiście, zdarzyło mi się wielokrotnie, że ludzie myśleli o mnie w kategoriach ról, które gram, a które przecież nie oddają prawdy o mnie. Każdy z nas jest prywatnym człowiekiem, ma jakieś przemyślenia. Uważam, że powinniśmy, nawet musimy, pogadać o mężczyznach. Mam takie wrażenie, że w ostatnich czasach faceci podkulili ogon i schowali się gdzieś w kącie. Nie jestem przeciwko feminizmowi. Zdaję sobie sprawę, że patriarchat zrobił dużo złego. Ale mężczyźni też mają prawo do wypowiedzi. Więc ja nieśmiało próbuję od czasu do czasu coś powiedzieć.

PAP Life: Co dziś znaczy być mężczyzną?

T.K.: Odpowiem za jednym z naukowców, którzy zajmują się męskością i badaniami socjologicznymi na ten temat. Męskość jest taka, jaki jest mężczyzna. Nie ma jednego określonego wzorca. Bo jaki ma być? Silny? Dobrze zbudowany? Powinien zapolować na mamuta? Każdy z nas facetów ma swój rodzaj męskości, swoje mocne i słabsze strony. Należy wektor zainteresowania zwrócić do siebie samego. Odkryć, kim tak naprawdę jestem, co chcę. Jaką rolę w moim życiu odgrywają rodzice. Co mi dali, czego nie dali. Jakie wpoili mi przekonania, z którymi może się nie zgadzam, itd. Ciekawe jest to, że ludzie interesowali się tym od wieków, a nasza cywilizacja niesamowitego postępu technologicznego, która moim zdaniem jest cywilizacją płaską, odcina człowieka od jego wnętrza. To wszystko, o czym teraz mówię, to bardziej złożony proces, więc może ujmę to tak... Uważam, jako 53-latek, że dobrze byłoby, gdyby szukanie swojego miejsca zacząć od odpowiedzi na pytanie: „Kim ja jestem w rodzinie?”

PAP Life: Niedawno powiedział pan, że już nie musi pan być aktorem za wszelką cenę. Bo w pana przypadku aktorstwo było ucieczką od ojca, a teraz wiele spraw pan zrozumiał i już nie ucieka.

T.K.: Chyba źle się wyraziłem. W moim przypadku aktorstwo było ucieczką w ogóle. Od systemu komunistycznego, od systemu wychowania, który wtedy panował. Też od wojska, bo ja ze swoim temperamentem nie mógłbym wykonywać rozkazów. A mój tata, będąc wojskowym, reprezentował jakiś system. Sam zresztą niosąc swoje traumy, czego wtedy nie wiedziałem. Więc się buntowałem. I rzeczywiście uciekłem na scenę, w przestrzeń, o której moi rodzice nic wtedy nie wiedzieli. Byli pokoleniem powojennym. W bardzo młodych wieku zostali rodzicami. Dużo pracowali, często nie było ich w domu. Poza tym, to były czasy, kiedy niewiele wiedziano o wychowaniu dzieci. Kiedy o tym wszystkim porozmawialiśmy, wybaczyliśmy sobie. Wtedy rzeczywiście ta moja ucieczka przestała mieć rację bytu. Nagle okazało się, że nie muszę już za wszelką cenę udowadniać swoją wartość, którą miałem bardzo zaniżoną.

PAP Life: I dlatego ostatnio tak rzadko gra pan w filmach?

T.K.: Jeżeli mówimy o tzw. karierze, to zawsze jest tak, że jest uderzenie pomiędzy 30 a 40 rokiem życia. Ja naprawdę jestem bardzo zadowolony z tego, jak to wszystko w moim przypadku przebiegało i przebiega. Każdy czas ma swoje plusy i minusy. Teraz jest inny rynek. Są platformy, gdzie cały czas musi być dostarczany nowy content, wciąż jest potrzeba nowych twarzy. Mimo że produkcji jest więcej, to jednak dzisiaj młodzi aktorzy nie mają takich możliwości, jakie miało moje pokolenie, żeby zapaść widzom w pamięć jakąś charakterystyczną rolą. Naprawdę nie myślę, że szkoda, że mnie w czymś nie ma. Mam swoją drogę, ona trwa i ja jej ufam. Czy zaprowadzi mnie do innej roli aktorskiej, czy do innej aktywności? W tym zawodzie nie ma nic pewnego. Natomiast ja po prostu jestem szczęśliwy, że robię to, co robię. Trochę też zmieniło się moje myślenia na temat aktorstwa. Traktuję je bardziej jako zawód, czyli żyję z tego. A poza tym, budzą się we mnie jakieś nowe przestrzenie, które chciałbym sprawdzić.

PAP Life: Na przykład jakie?

T.K.: Na przykład reżyseria. W teatrze już reżyserowałem, ale myślę o filmie. I prawdopodobnie to wszystko w tę stronę zmierza. To byłoby dla mnie świetne doświadczenie. Zobaczymy, co będzie dalej.

PAP Life: Skoro wspomniał pan o teatrze, to zapytam: co słychać w Imce?

T.K.: Imka jest na Bemowie, czyli w bardzo trudnym miejscu. Powiem szczerze, że jestem dumny, jak przyjęła nas publiczność. Jest tam bardzo dużo ludzi, którzy cieszą się, że mają zawodową instytucję kultury, ale jednak ta lokalizacja okazała się uciążliwa. To jest zbyt daleko dla widzów. Więc czekam z niecierpliwością, aż skończy się remont przestrzeni, która nazywa się Riviera Remont i jest w centrum miasta, w budynku Politechniki Warszawskiej.

PAP Life: Tam, gdzie był słynny klub studencki?

T.K.: Tak. Tam na pierwszym piętrze jest też sala teatralna, która stoi zdewastowana od prawie 20 lat. Zajęliśmy się tą sceną i tam za półtora, dwa lata będziemy prowadzić nasz teatr. To Bemowo jest fajne, ale jednak po prostu nie kalkuluje się tam grać. Zaproszono nas tam przed pandemią i to było świetne miejsce na ten trudny pandemiczny czas, dlatego że nie ponosiliśmy jakichś wielkich kosztów. To miejsce miało potencjał, ale potem szybko się okazało, że państwowa instytucja, która jest właścicielem tej przestrzeni nie rozumie, że wyjście do teatru jest dla ludzi także spotkaniem towarzyskim. Restauracja, która była w tym budynku, została zamknięta.

PAP Life: Znamienne, że kiedy stracił pan poprzednią siedzibę teatru, a nowa najemczyni, Grażyna Wolszczak zrobiła w tym miejscu swój teatr, środowisko szybko zaakceptowało tę zmianę.

T.K.: Nigdy tego nie zapomnę. Oczywiście, oficjalnie Związek Harcerstwa Polskiego mógł podjąć decyzję o zmianie najemcy, natomiast moim zdaniem sposób jej podjęcia pozostawiał wiele do życzenia. Ta stara Imka to nie była łatwa przestrzeń teatralna. W tym miejscu była sala gimnastyczna, mieliśmy problemy z oświetleniem, akustyką i tak dalej. Wiem, że był taki moment, że zwierzchnictwo ZHP chciało wycofać się z tej decyzji. Ale już było za późno, ponieważ w tym budynku jest administrator, który ma pewną samodzielność. I chyba on zupełnie nie rozumiał teatru, który my uprawialiśmy, a więc troszeczkę bardziej ambitnego. Nie chcę za bardzo do tego wracać. Wychodzę z założenia, że co zasiejesz, to zbierzesz. De facto sytuacja ze starą Imką doprowadziła do tego, że czekamy na superfantastyczną, nowoczesną scenę, która będzie w Rivierze.

PAP Life: Na scenie Imki występuje pan ze swoim stand-upem „50 i co?”, jeździ z nim pan też po Polsce. W ostatnich latach stand-up stał się bardzo modny. Wielu pana kolegów-aktorów bierze się za taką formę. Nie chciał pan być gorszy?

T.K.: Zrobiłem to trochę przypadkowo. Na jakiejś imprezie firmowej musiałem w zastępstwie za kolegę wygłosić monolog. Zacząłem mówić, a mówiłem o sobie, i najpierw ludzie pokładali się ze śmiechu, a na koniec przyszli do mnie i powiedzieli, że się bardzo wzruszyli. Wtedy sięgnąłem do klasycznego amerykańskiego stand-upu, który nie miał nic wspólnego z opowiadaniem, kto sobie co gdzie wsadził. Tylko znani aktorzy, np. Will Smith poruszali poważne tematy w lekki sposób. I to mi się bardzo spodobało. W związku z tym, że mam psychologiczne przygotowanie, poprzez studia, które robiłem przed szkołą teatralną, zacząłem robić stand-up, zastanawiając się na żywo wśród publiczności, dlaczego niektórzy ludzie tacy jak ja, muszą wchodzić na scenę, a inni, którzy są na widowni, tego nie muszą robić, bo im to do niczego potrzebne. I ta dywagacja trwa.

PAP Life: Pana stand-up jest improwizowany?

T.K.: Tak. Mówię też o różnych innych rzeczach, do których zachęci mnie publiczność. I okazało się, że taka forma bycia na scenie, gdzie jestem sobą, nie w kostiumie, nie z nauczonym tekstem, teraz najbardziej mi odpowiada. Z ludźmi, którzy przyszli mnie posłuchać nawiązuję pewną nić emocjonalnego porozumienia. To jest niesamowite i prawdopodobnie napiszę doktorat ze stand-upu o tym, jak publiczność identyfikuje z artystą. Bo z mojego stand-upu ludzie wychodzą i mówią: „Panie Tomku, my mamy dokładnie takie samo życie jak pan”. Działam trochę inaczej niż inni stand-uperzy. Nie traktuję tego jako formy autoprezentacji, nie nagrywam, dlatego nie znajdzie pani tego na YouTubie. To jest po prostu prawdziwe spotkanie z publicznością. I ciekawe jest to, że jest świetne i w Warszawie, i w Świętoszowie (powiat bolesławiecki – red.) pod granicą polsko-niemiecką, gdzie byłem ostatnio. Zapraszam.

PAP Life: Chętnie przyjdę pana posłuchać, ale do przyszłego roku zawiesił pan wszystkie przedstawienia ze swoim udziałem.

T.K.: Moje ciało mi pokazało: „Stop, zatrzymaj, przemyśl, usiądź, odpocznij”. Mam kontuzję kolana. Co prawda, już powoli chodzę w ortezie, ale musiałem zrobić przerwę. Dlatego nie mogłem też zagrać z Danielem Olbrychskim naszego „Niespodziewanego powrotu” ani „Rewizora” Gogola. Powoli wszystko zbliża się do normy.

PAP Life: Ciekawe, czy w swoim stand-upie opowie pan o kulisach niedawnej sesji do „Vivy!”... Pan i pana córka Lena znaleźliście się na okładce tego magazynu. W środku pisma wasza sesja w wieczorowych strojach i wspólny wywiad, w którym opowiadacie o waszej relacji. A kiedyś powiedział pan, że unika angażowania się w takie projekty. Że ma pan duży dystans do tego, co ludzie opowiadają w takich wywiadach. Dlaczego więc teraz pan się zgodził?

T.K.:: Córka mnie namówiła, a ja jej nie odmawiam. Nic takiego by nie powstało bez jej zgody.

PAP Life: Tak po prostu?

T.K.: Po prostu. Moja córka od wielu lat funkcjonuje w przestrzeni medialnej. Nie na własne życzenie, ale głównie poprzez zdjęcia paparazzich, którzy robili jej zdjęcia z mamą czy tatą. A teraz jako 17-latka postanowiła, że zrobi to na własnych warunkach. Przyszła do nas taka propozycja, bo tak się jeszcze złożyło, że w kinach są „Listy do M. Pożegnania i powroty”, które ludzie chętnie oglądają. Więc doszliśmy do wniosku, że jeżeli w ogóle mamy dać jakiś wywiad, to teraz. A ja dałem namówić się na tę rozmowę także dlatego, żeby opowiedzieć o tym, że stereotypy dotyczące mężczyzn nie do końca odpowiadają prawdzie.

PAP Life: Wasze okładkowe zdjęcie przypomina mi pewną sesję sprzed lat…

T.K.: To zdjęcie jest bardzo mocnym nawiązaniem do okładki, którą kiedyś zrobiliśmy z Violą (Viola Kołakowska, partnerka Tomasza Karolaka oraz matka jego syna i córki -red.), kiedy była w ciąży z Leną. Więc to jest pewnego rodzaju klamra. Nasza rodzina nie miała nic przeciwko tej okładce z Leną. Córka sama autoryzowała wywiad.

PAP Life: Nie obawia się pan, że taka sesja i wywiad zawrócą Lenie w głowie?

T.K.: Kiedy ukazała się publikacja, Lena powiedziała mi, że nic się nie zmieniło. To też jest ciekawe, ponieważ ona rozumie, że show-biznes jest po prostu iluzją. Wydaje mi się, że Lena dopiero teraz ustawia sobie w głowie, co jest tzw. przestrzenią publiczną. Od dziecka musiała radzić sobie z hejtem. Tata, jak sama mówi w tym wywiadzie, zawsze był znany, tatusia wszyscy kochali. W takim układzie dziecko zawsze czuje się troszeczkę gorzej. Zastanawia się: „Kim ja jestem i czy mnie też tak będą kochać?” Zaczyna się proces obniżenia własnej wartości. Lena nad tym pracowała, również z psychologiem i myślę, że ta sesja jest jakby zamknięciem pewnego etapu. Ostatnio wybrała się ze mną na dwie premiery. Chciała zobaczyć, jak to jest na czerwonym dywanie i przekonała się, że w tym nie ma nic specjalnego. Wydaje mi się, że sesja i wywiad też nie zrobiły na niej jakiegoś niewiarygodnego wrażenia. Natomiast ona jest też w takim momencie swojego życia, że szuka swojej drogi i patrzy, co jej odpowiada, a co nie.

PAP Life: Jak pan zareaguje, gdy Lenka powie, że chciałaby być aktorką?

T.K.: To już będzie jej decyzja. Często tak bywa, że dzieci aktorów zostają aktorami, ale nie zawsze. Każdy musi sam spróbować swojego życia.

PAP Life: Będzie pan ją namawiał do aktorstwa, czy raczej zniechęcał?

T.K.: Ani nie będę namawiał, ani zniechęcał. Oczywiście, jeżeli przyjdzie do mnie z prośbą o pomoc w wybraniu jakiegoś tekstu albo zinterpretowania czegoś, to zawsze jestem do dyspozycji. Aktorstwo jest fantastycznym zawodem. Spotyka się mnóstwo ludzi, cały czas coś się dzieje. Ja swój zawód uwielbiam.

PAP Life: Zbliża się koniec roku. Robi pan z tej okazji jakieś podsumowania, co się udało, a co nie wyszło?

T.K.: Nie, odpuszczam zupełnie takie bilanse. W ogóle mnie to nie interesuje. Moje oczy są skierowane na moje dzieciaki i to na nich się skupiam. W następnym roku mamy maturę Leny oraz szóstą klasę Leona. Z ciekawością się przyglądam, jak dorastają, jak się zmieniają. I to jest dla mnie najważniejsze. (PAP Life)

Rozmawiała Iza Komendołowicz

ikl/ag/ep/

Tomasz Karolak – aktor, muzyk, lektor, reżyser teatralny, stand-uper, założyciel i dyrektor artystyczny Teatru Imka. Ukończył PWST w Krakowie. Występował w teatrach krakowskich, m.in. Juliusza Słowackiego oraz warszawskich, m.in. Montownia, Narodowym i Rozmaitości. Na dużym ekranie debiutował rolą posterunkowego w filmie „Duże zwierzę” w reż. Jerzego Stuhra. Popularność przyniosła mu główna rola Dariusza Jankowskiego w serialu „39 i pół” oraz Ludwika Boskiego w serialu „Rodzinka.pl”. Wystąpił we wszystkich sześciu częściach „Listów do M.”. Ma 53 lata. Jest ojcem 17-letniej Leny i 11-letniego Leona.