O PAP.pl

PAP.pl to portal PAP - największej agencji informacyjnej w Polsce, która zbiera, opracowuje i przekazuje obiektywne i wszechstronne informacje z kraju i zagranicy. W portalu użytkownik może przeczytać wybór najważniejszych depesz, wzbogaconych o zdjęcia i wideo.

Tomasz Konieczny – kiedyś aktor, dziś gwiazda światowej opery [WYWIAD, NASZE WIDEO]

„Początki nie były łatwe. Dlatego że w Łodzi uczono nas takiego aktorstwa – powiedziałbym - skromnego i bardzo delikatnego. Czyli jakiś ruch oczami, spojrzenie, delikatny ruch ustami. (…) Tego oczywiście nikt by nie widział na scenie, więc musiałem przez pierwsze lata wypracować sobie kompletnie nową paletę środków wyrazu” – wspomina w rozmowie z PAP Life Tomasz Konieczny, który, nim został śpiewakiem operowym, skończył aktorstwo w Szkole Filmowej w Łodzi.

Tomasz Konieczny od lat występuje na najważniejszych międzynarodowych scenach. W marcu pojawi się w nowojorskiej Metropolitan Opera, odgrywając partię Don Pizaro w „Fidelio” - jedynej operze Ludwika van Beethovena. Spektakl ten będzie transmitowany w wybranych teatrach i kinach na świecie.

PAP Life: Podobno Maria Callas nie dbała o głos i w pewnym momencie zaczęła go tracić. Jak długo trwa kariera śpiewaka operowego?

Więcej

Angelina Jolie. Fot. PAP/EPA/FABIO FRUSTACI

„Łączy nas samotność”. Angelina Jolie zdradziła, dlaczego utożsamia się z Marią Callas

Tomasz Konieczny: To jest bardzo indywidualne. Niektórzy śpiewacy kończą wcześniej karierę, niektórzy później. Ja dysponuję niskim głosem, więc w moim wypadku być może potrwa to trochę dłużej, a może nie - czas pokaże. Jako artysta czuję się spełniony, aczkolwiek myślę, że szczyt w mojej karierze chyba jest przede mną. Jest kilka partii, które chciałbym jeszcze w życiu zaśpiewać. A co do Marii Callas... Głos jest bardzo silnie związany z psychiką. Niektórzy twierdzą, że jest wyrazicielem duszy. Stan mentalny człowieka oczywiście ma ogromny wpływ na to, jak ten głos brzmi. W naszym zawodzie również może się zdarzyć, że człowiek po prostu czuje się wyeksploatowany i wtedy głos również może odmówić posłuszeństwa.

PAP Life: Zdarzyło się to panu?

T.K.: Tak, chyba nie ma śpiewaka na świecie, który nie miałby takiej wpadki. Dwa, może trzy razy musiałem przerwać spektakl. To jest straszne uczucie, ale teatry są przeważnie przygotowane na taką ewentualność, bo wcześniej zawsze zgłaszamy problem. Czasami człowiek jest po prostu chory, zaziębiony, ma stan zapalny gardła. Jesteśmy tylko ludźmi.

PAP Life: Rozmawiałam niedawno z Yaroslavem Shemetem, 29-letnim dyrygentem pochodzącym z Ukrainy. Powiedział, jak bardzo zmieniła się opera w ostatnich latach. Coraz częściej na czele wielkich orkiestr stoją młodzi dyrygenci, co kiedyś było nie do pomyślenia. Czy w świecie śpiewaków operowych też zaszły zmiany?

T.K.: Zmiany to zupełnie naturalne zjawisko, z jakim mamy do czynienia w przypadku rozmaitych poczynań artystycznych. Zawsze byli młodzi ludzie, którzy przychodzili do zawodu i byli wdrażani. Może zmieniła się trochę struktura tego wdrożenia, czyli kiedyś było więcej teatrów tak zwanych ensemblowych, zespołowych, w których funkcjonował dyrektor muzyczny. On był dużo więcej na miejscu i opiekował się całym swoim personelem artystycznym. To dotyczyło również młodych dyrygentów, którzy najpierw asystowali jako pianiści czy korepetytorzy w teatrze, a w przypadku filharmonii jako asystenci muzyczni mistrza. Ze śpiewakami było podobnie. Człowiek dostawał się do zespołu danego teatru i w tym zespole przez kilka lat czeladnikował, był umówiony na rozmaite partie. Co roku następowała rozmowa śpiewaka z dyrektorem artystycznym o tym, jakie partie chciałby wykonywać w przyszłości, dokąd zmierza jego rozwój, itd.

PAP Life: A jak wyglądała pana ścieżka?

T.K.: Bardzo skorzystałem w mojej młodości z takiego systemu, bo szczególnie w teatrach niemieckojęzycznych było to bardzo popularne, a to w nich spędziłem wiele lat. Byłem najpierw, dosyć krótko, w teatrze w Lipsku, potem był teatr w Lubece, gdzie już jechałem ze świadomością partii, które mam tam przez dwa kolejne lata śpiewać. Dalej był teatr ensemblowy w Mannheim, o którym wszyscy agenci mówili: „On jest w Mannheim. To znaczy, że nie ma na nic innego czasu”. W Mannheim jest ogromny repertuar i pamiętam, że wtedy w jednym sezonie zdarzało się, że miałem do śpiewania do 20 różnych partii. A później był kolejny teatr ensemblowy w Düsseldorfie, z którym związałem się na kilka lat. Dopiero potem odważyłem się na krok, który dziś jest dość oczywisty, czyli zostanie freelancerem. Muszę powiedzieć, że bardzo się obawiałem nie być na etacie - zastanawiałam, z czego się utrzymam w sytuacji, gdybym nie miał angaży.

Natomiast obecnie młodzi śpiewacy trochę inaczej kierują swoją karierą. Niektórzy już bardzo wcześnie dostają się do dużych renomowanych agencji i ci agenci wysyłają ich do poszczególnych teatrów z dużymi zadaniami. Zresztą w tej chwili coraz więcej teatrów w ogóle rezygnuje z zespołów. I to jest ta główna różnica. Trudno mi jest rozstrzygnąć, co tak naprawdę jest lepsze. W moim wypadku, wychowanka Szkoły Filmowej, który był zawsze w jakimś zespole, przynależność do jakiejś grupy była wartością dodaną.

PAP Life: Pana droga do kariery śpiewaka operowego jest dość nietypowa. Po drodze było aktorstwo. Już na studiach zadebiutował pan w „Pierścionku z orłem w koronie” Andrzeja Wajdy, potem były role w innych filmach, kilku spektaklach Teatru Telewizji. W którym momencie pojawił się śpiew?

Więcej

Tomasz Konieczny, fot. PAP/Rafał Guz

Tomasz Konieczny - gwiazda największych scen operowych świata. Po latach znów zaśpiewa w swoim rodzinnym mieście

T.K.: Tak się złożyło, że moja ukochana mama, która niestety już nie żyje, była bardzo ambitna i posłała mnie rok wcześniej do szkoły. Dlatego wszystkiego doświadczałem w moim życiu trochę wcześniej. Mając 18 lat, zrobiłem maturę i marzyłem, żeby zostać reżyserem. Ale jasne było dla mnie i dla wszystkich wokół, że na studia reżyserskie nikt mnie nie przyjmie, bo jestem za młody. Dlatego zdecydowałem się na coś pokrewnego, czyli aktorstwo w Szkole Filmowej w Łodzi - moim rodzinnym mieście. Pomyślałem sobie, że zrobię ten fakultet, mając nadzieję, że w przyszłości pomoże mi w reżyserii. A tu się okazało, że po drugim roku szkoły przyszła propozycja od Andrzeja Wajdy, za chwilę kolejne. Zacząłem grać i myślałem, że może już jednak będę tym aktorem. Ale równolegle była inna przygoda mojego życia, bo kiedy zdawałem egzaminy na wydział aktorski, to moją piętą achillesową było śpiewanie. Udałem się więc do nauczyciela śpiewu w Łodzi, który mnie wysłuchał. Powiedział, że przygotuje mnie do egzaminów wstępnych, ale pod warunkiem, że będę zdawał również na wydział wokalny do Akademii Muzycznej.

PAP Life: I co pan na to?

T.K.: Rzeczywiście tak zrobiłem i ponoć dostałem się na te studia wokalne. Zrezygnowałem z nich, chcąc studiować aktorstwo, ale gdzieś z tyłu głowy była już myśl: „Może coś w tym śpiewie jest”. Po skończeniu studiów aktorskich, będąc już w Warszawie w różnych zespołach teatralnych, postanowiłem, że będę zdawał do Akademii Muzycznej. Dostałem się chyba z pierwszą lokatą i próbowałem studiować śpiew, równocześnie pracując jako aktor. Bardzo szybko okazało się to trudne, wtedy podjąłem decyzję, że wyjeżdżam na stypendium do Drezna, na studia wokalne. To miało być sześć miesięcy, podczas których chyba chciałem się przekonać, że jednak śpiewakiem operowym nie jestem. I tutaj wielkie zaskoczenie, bo trzy miesiące później otrzymałem propozycję z opery w Lipsku zaśpiewania ogromnej partii Kecala w „Sprzedanej narzeczonej” Bedricha Smetany. A potem dostałem już angaż na stałe w Lipsku. I tak to się potoczyło.

PAP Life: Czy jest pan zadowolony z tego, w jaką stronę poszła pana kariera artystyczna?

T.K.: Jak patrzę na to z perspektywy czasu, to dochodzę do wniosku, że los zdecydował bardzo mądrze za mnie, bo dał mi szansę wykonywania zawodu, który jest bardzo związany z teatrem. Jednocześnie teatr operowy daje dużo większe możliwości wyrazu niż teatr dramatyczny. Jest ogromna scena, ogromna ilość ludzi, jest piękna muzyka, która tworzy bardzo szczególną atmosferę.

PAP Life: Czy umiejętności aktorskie, który zdobył pan w Szkole Filmowej, przydają się panu na scenie operowej?

T.K.: To jest oczywiście ogromny kapitał. Ale muszę powiedzieć, że początki nie były łatwe. Dlatego że w Łodzi uczono nas takiego aktorstwa – powiedziałbym - skromnego i bardzo delikatnego. Czyli jakiś ruch oczami, spojrzenie, delikatny ruch ustami. Proszę sobie wyobrazić, że wychodzę na scenę operową przed dwa tysiące ludzi, próbuję śpiewać swoim ogromnym głosem - bo bardzo szybko okazało się, że to jest duży głos - a tutaj jakieś próby ruszania oczami. Tego oczywiście nikt by nie widział na scenie, więc musiałem przez pierwsze lata wypracować sobie kompletnie nową paletę środków wyrazu. Ale co do zasady, to oczywiście jest to samo. Uważam, że mój pierwszy zawód bardzo mi pomógł w mojej karierze i nadal pomaga. Również w mojej kolejnej ścieżce, którą podążam od 10 lat, czyli kameralistyce. Wtedy zgłosił się do mnie pianista Lech Napierała, z którym od tego czasu współpracuję. Nagraliśmy już osiem płyt solowych z bardzo różnym repertuarem. Występujemy w różnych miastach na świecie ze specjalnie przygotowanym repertuarem (ostatnio recital Koniecznego i Napierały odbył się 22 stycznia w Filharmonii Łódzkiej - red.). Bardzo się cieszę, że w takiej małej, kameralnej formie również potrafię się aktorsko realizować, ale też poszerzam moje środki wyrazu z dużej sceny. Potem korzystam z tego w moich ogromnych rolach, takich jak Wotan w drugim akcie „Walkirii”. Wotan ma bardzo intymne sceny - monolog jest mówiony czasami szeptem.

PAP Life: Pana głos określony jest jako bas-baryton. To bardzo rozległa skala, może pan śpiewać różne partie. Czy są takie, których pan nie zaśpiewa?

T.K.: Oczywiście, że tak. Próbuję śpiewać różne partie, bo ta dywersyfikacja jest niezwykle ważna. Ale są partie, które śpiewałem na początku kariery, a teraz już nie wykonuję. Zaczynałem jako bas, a potem ten głos trochę poszedł do góry i w stronę dramatyczną. Dlatego np. takiego Sarastra w „Czarodziejskim flecie” już w tej chwili nie wykonuję. Osmina, czyli takiej bardzo basowej partii w „Uprowadzeniu z seraju” - szczerze mówiąc - nie wyobrażam sobie śpiewać.

PAP Life: Metropolitan Opera, La Scala, Opera Wiedeńska – występy na tych scenach operowych to kroki milowe w karierze śpiewaka. Pan występuje w każdym z tych miejsc. Trudno było się tam dostać?

T.K.: Wiedeń to bardzo ciekawa historia, dlatego że Ioan Holender, który w Operze Wiedeńskiej przez wiele lat był dyrektorem i w zasadzie stworzył nową erę tego teatru, zaryzykował bardzo dużo, angażując mnie, wówczas nieznanego artystę, do nowego „Pierścienia Nibelunga”. I zrobił to po jednym przesłuchaniu informacyjnym i potem po tzw. próbie roboczej, Arbeitsprobe, wraz z dyrygentem Franzem Welserem-Möstem. Co więcej, zaangażował mnie nie do jednej opery, tylko do kolejnych trzech, bo przecież Alberyk, postać, którą kreowałem, występuje w trzech różnych operach. Po premierze z ust dyrektora Holendera padły wówczas pamiętne słowa: „The star was born” (Narodziła się gwiazda). Oczywiście śmiałem się z tego, ale coś ważnego się wtedy wydarzyło. To bez wątpienia był dla mnie kamień milowy w karierze. Następnym było przyznanie mi bardzo prestiżowego tytułu Kammersängera Opery Wiedeńskiej. No a potem La Scala, która może nie jest dla mnie szczególnym miejscem. Dużo ważniejszy był pierwszy występ na festiwalu w Salzburgu, a potem właśnie legendarny MET, w którym zakończyłem śpiewanie Alberyka, co zresztą zostało publicznie ogłoszone. Śpiewam inną partię, Wotana, która jest dla mnie taką życiową rolą. Wykonywałem ją już w 20 różnych produkcjach operowych.

PAP Life: Jest pan śpiewakiem, który kojarzy się z niemieckimi operami. Ale śpiewa pan też w innych językach. Czy w niektórych językach śpiewa się łatwiej, a w innych trudniej?

T.K.: Faktycznie, Richard Wagner czy Richard Strauss to kompozytorzy, z którymi jestem kojarzony. Lubię śpiewać po niemiecku, ale śpiewam również innych kompozytorów, na przykład Pucciniego czy Verdiego. Bardzo chętnie śpiewam też po rosyjsku. To jest w tej chwili oczywiście utrudnione. Szczególnie w Polsce jest sprzeciw, jeśli chodzi o muzykę rosyjską. Trochę to rozumiem, ale nie do końca jestem przekonany, że to jest właściwa droga. Moim zdaniem należałoby śpiewać po rosyjsku z jasnym przekazem, takim statementem – i my to właśnie z Lechem Napierałą podczas naszych recitali będziemy robić. Czyli będziemy zderzać muzykę rosyjską z muzyką ukraińską i prezentować publiczności pewną szczególną kompozycję Musorgskiego, czyli „Pieśni i tańce śmierci”, która jest alegorią rozmowy śmierci z życiem.

PAP Life: Niedawno wystąpił pan z tym recitalem w Filharmonii Łódzkiej. Jakie ma pan plany koncertowe?

T.K.: 26 marca w Operze Wiedeńskiej czeka mnie tzw. solo event, czyli koncert solowy – to jest coś niezwykle prestiżowego. A w kwietniu, też w tej operze, mam zaplanowane spektakle „Salome”. Ale wcześniej będzie MET w Nowym Jorku - „Fidelio” we wspaniałej obsadzie. 15 marca ten spektakl będzie transmitowany w ramach słynnego projektu „The Met: Live in HD” w wybranych teatrach i kinach, także w Warszawie. Zaraz po powrocie z Nowego Jorku śpiewam jeszcze w Dortmundzie „Walkirię” - to będzie również mój debiut w tym teatrze. "VIII Symfonia" Mahlera w Londynie. A później będzie Amsterdam i debiut w roli Borysa Godunowa. To jest też być może jakiś kamień milowy, jeśli chodzi o repertuar, który śpiewam. Potem Bayreuth Festspiele, czyli festiwal w Bayreuth z moją życiową rolą Wotana. A następnie Baltic Opera Festival, czyli festiwal, któremu artystycznie dyrektoruję, który zainicjowałem i z którego jestem dumny. W tym roku odbędzie się już trzecia odsłona.

PAP Life: Skąd pomysł, żeby w Operze Leśnej w Sopocie zorganizować festiwal operowy?

T.K.: Wciąż szukam dla siebie nowych wyzwań. Żartuję, że cały czas pali mi się pod nogami. Traktuję ten festiwal jako moje trudne dziecko. Bo to nie jest proste w Polsce organizować festiwal. Kosztuje to bardzo dużo wysiłku, energii i wiary, że to, co robimy, jest właściwe. Ale proszę mi wierzyć, że już pierwsza wizyta w amfiteatrze Opery Leśnej przed pełną publicznością, z orkiestrą prowadzoną przez fantastycznego dyrygenta, Marka Janowskiego, spowodowała, że poczułem, że to jest coś niezwykle autentycznego i prawdziwego. Przychodzą do nas ludzie z ulicy, niektórzy nigdy nie byli w operze, siadają, oglądają „Latającego Holendra” czy „Turandot”, otwierają usta ze zdumienia, że to tak brzmi i tak wygląda z tym lasem w tle. Ktoś mądry wymyślił w 1909 roku festiwale operowe na tym sopockim wzgórzu, potem zbudowano tam amfiteatr ze wspaniałym kanałem orkiestrowym. Bardzo się cieszę, że 15 grudnia ubiegłego roku odbyliśmy rozmowę u pani ministry Hanny Wróblewskiej, która jasno zadeklarowała wieloletnie wsparcie dla festiwalu, podobnie jak to wcześniej zadeklarował marszałek pomorski, pan Mieczysław Struk. Chce nas też przez lata wspierać nowy Orlen. To są bardzo dobre wiadomości, które pozwolą temu festiwalowi ostać się i realizować w przyszłości.

PAP Life: Przy takim trybie życie chyba rzadko bywa pan w domu?

T.K.: To prawda, ciągle wędruję z miejsca na miejsce, z teatru do teatru, z występu na występ. Nie jestem fanem mieszkania w hotelach, więc zawsze szukam jakiegoś mieszkania do wynajęcia. Jestem też osobą gotującą, więc lubię coś upichcić sobie albo ludziom, których goszczę, czy moim bliskim, którzy do mnie przyjeżdżają. Jest dom w Niemczech, w Ratingen pod Düsseldorfem. Mam jeszcze malutkie mieszkanie w Wiedniu, do którego zawsze bardzo chętnie wracam, nawet jeżeli nie mam w danym momencie występu w Operze Wiedeńskiej. Na pewnym etapie kariery, jeżeli ona się rozwija, człowiek bardzo rzadko bywa w domu, w ubiegłym roku to było może kilkanaście dni. To jest pewna cena, którą płaci się za wykonywanie tego zawodu na takim poziomie, na jakim ja wykonuję.

PAP Life: Ma pan trzech synów. Czy któryś z nich chciał zostać śpiewakiem?

T.K.: Nie. Najstarszy studiuje produkcję muzyczną i reżyserię dźwięku i on jako jedyny wybrał zawód, który jakoś wiąże się z moją działalnością artystyczną. Aczkolwiek interesuje się bardziej współczesną muzyką rozrywkową. Środkowy syn studiuje medycynę i być może zostanie chirurgiem. A najmłodszy wybrał studia na uczelni sportowej, dużo pływa na windsurfingu, świetnie jeździ na nartach. Wszyscy trzej doskonale mówią po polsku i bardzo się szczycą tym, że pochodzą z Polski. Synowie są dorośli, idą własną drogą i myślę, że wszystko układa się bardzo dobrze. To jest częsty przypadek, że dzieci robią coś innego niż rodzice.

PAP Life: Pana rodzice mieli coś wspólnego ze śpiewem?

T.K.: Mój ojciec miał głos. Pamiętam różne spotkania rodzinne, na których wyciągał akordeon, zaczynał grać i śpiewał swoim barytonem jakąś piosenkę biesiadną. Natomiast mama kompletnie nie miała słuchu, kiedy próbowała cokolwiek śpiewać, to zawsze fałszowała.

PAP Life: Ale pana młodszy brat Łukasz także został śpiewakiem operowym.

T.K.: Łukasz jest ode mnie młodszy o 13 lat, ma wspaniały głos i powinien śpiewać. Ale nie zachęcałem go do tego, bo wiem, jaki to jest ciężki kawałek chleba. Wydaje mi się, że mojemu bratu bardzo mocno to dało się we znaki w ostatnim czasie, szczególnie od pandemii. To był bardzo trudny czas dla wielu śpiewaków, zwłaszcza freelancerów, którzy zostali pozostawieni sami sobie i potracili angaże. (PAP Life)

Rozmawiała Iza Komendołowicz

ikl/ag/ ał/

Tomasz Konieczny – polski śpiewak operowy specjalizujący się w repertuarze niemieckojęzycznym, występujący na najważniejszych scenach operowych świata: Operze Wiedeńskiej, MET i innych. Pochodzi z Łodzi, ukończył studia aktorskie w PWSFTvT. Debiutował w filmie Andrzeja Wajdy „Pierścionek z orłem w koronie”, potem wystąpił jeszcze w kilku produkcjach filmowych, teatralnych i telewizyjnych. Studiował śpiew w Akademii Muzycznej w Warszawie i Wyższej Szkole Muzycznej w Dreźnie. Jego debiut operowy miał miejsce w 1997 roku w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Jest pomysłodawcą i jednocześnie dyrektorem artystycznym Baltic Opera Festival - festiwalu operowego, który cyklicznie odbywa się w Trójmieście. Na stałe mieszka w Niemczech, jego żona jest aktorką, ma trzech dorosłych synów. Jego młodszy brat, Łukasz, także jest śpiewakiem operowym. Ma 53 lata.

Zobacz także

  • Tomasz Konieczny. Fot. PAP/Marcin Gadomski

    Nowojorscy krytycy zafascynowani występem Tomasza Koniecznego w Metropolitan Opera

  • Tomasz Konieczny, fot. PAP/Rafał Guz

    Tomasz Konieczny - gwiazda największych scen operowych świata. Po latach znów zaśpiewa w swoim rodzinnym mieście

  • Tomasz Konieczny Fot. PAP/Rafał Guz

    Tomasz Konieczny gwiazdą nowojorskiego 25. Festiwalu Chopin i Przyjaciele

Serwisy ogólnodostępne PAP