Donald Trump wystąpił w piątek wieczorem w Warren na przedmieściach Detroit na spotkaniu z wyborcami w formule "town hall", która przewiduje możliwość zadawania pytań przez publiczność. Było ono poświęcone głównie tematowi lokalnego przemysłu motoryzacyjnego i kwestiom gospodarczym. Kandydat Republikanów na urząd prezydent USA zapowiedział, że doprowadzi do ożywienia przemysłu w Detroit dzięki zamknięciu granic, by - jak się wyraził - zapobiec "kradzieży miejsc pracy" przez imigrantów, a także za pomocą wysokich ceł wyroby firm motoryzacyjnych, produkujących samochody poza USA. Dodał jednak, że cła są nie tylko skutecznym narzędziem gospodarczym, lecz także "potężną" bronią w dyplomacji.
"Mieliśmy dwa kraje, które się ze sobą biły. Wyglądało na to, że znowu będą toczyć ze sobą wojnę (...) Powiedziałem im: ludzie, chcecie się bić, chcecie zabijać swoich ludzi w waszych krajach, to w porządku, ale jeśli to zrobicie, nałożę na was 200 proc. cła i tyle. Oddzwonili do mnie po dwóch dniach i mówią +proszę pana, zawarliśmy pokój+" - opowiadał Trump. Kontekst jego wypowiedzi wskazywał na to, że chodziło o potencjalny konflikt na Bałkanach. Wspominając tę historię były prezydent USA powołał się bowiem na Ricka Grenella, który był jego specjalnym wysłannikiem ds. negocjacji pokojowych między Serbią i Kosowem.
Trump zapowiedział przy tym, że nie pozwoli na dumping chińskich samochodów w USA i krytykował też sojuszników USA, w tym Unię Europejską, za "wykorzystywanie" USA w stosunkach handlowych.
"W wielu przypadkach, nasi najwięksi wrogowie to nasi tak zwani przyjaciele. Wiecie, nasi przyjaciele, Unia Europejska, potężnie nas wykorzystuje" - mówił Trump. "Na przykład sprzedają nam miliony samochodów. Tymczasem nie ma zbyt wielu Chevroletów na ulicach europejskich miast. Unia Europejska jest brutalna. Nie biorą naszych produktów rolnych" - wymieniał polityk.
W spotkaniu w jednym z kluczowych dla wyników wyborów stanów i jednym z największych skupisk Polonii w USA, jakim jest Michigan - udział wzięło kilka tysięcy osób. Wśród nich wielu Amerykanów polskiego pochodzenia, ubranych m.in. w czapki i koszulki z podobiznami Trumpa oraz polskimi motywami i polskim godłem.
"O tak, jest tu nas wielu, Polaczków (ang. Polacks), to my stanowimy o sile całego tego przemysłu" - powiedziała PAP Maureen, lokalna mieszkanka ubrana w czapkę z polskim orłem, której dziadkowie wyemigrowali do Michigan z Bydgoszczy. Jak dodała, będzie głosować na Trumpa, bo za jego prezydentury "ludziom żyło się lepiej, a gospodarka aż huczała".
Inny polonijny uczestnik wiecu, James, który urodził się w Polsce, a w Ameryce spędził kilka lat w więzieniu, stwierdził, że będzie głosował na Trumpa, bo jest przeciwko "globalizmowi". Towarzysząca mu Susan, również przybyła z Polski do Ameryki jako dziecko, mówiła że sprzeciwia się polityce imigracyjnej obecnej administracji, która, jej zdaniem, opiera się na kupowaniu głosów nielegalnych imigrantów.
Z Warren w Michigan Oskar Górzyński (PAP)
osk/ san/ ep/