"Turystyka pseudomedyczna" w Kazachstanie. Kto korzysta z usług znachorów i egzorcystów?
Wiara w uzdrowicieli, znachorów, egzorcystów i ludzi podających się za medium jest w pozornie świeckim Kazachstanie powszechna; z usług tego typu osób korzystają nawet ludzie wykształceni na Zachodzie - wynika z analizy opiniotwórczego portalu Spik.

Media w Kazachstanie donoszą o coraz to nowych przypadkach wiary w cudowne zdolności różnego autoramentu postaci oraz o tym, że do ich sankcjonowania przyczyniają się władze. Jednym z głośniejszych przypadków było przyjęcie, jakie zgotowały władze w jednej ze wsi w obwodzie żambylskim na południu Kazachstanu, gdzie w szkole witano "uzdrowicielkę", która sama siebie nazywa królową Tomyris, władczynią Massagetów - pasterskich szczepów irańskich z VI wieku p.n.e.
Kobieta twierdzi, że jest doktorem nauk medycznych oraz absolwentką Międzynarodowej Szkoły Nauk Wróżbiarskich im. Nostradamusa z siedzibą w Moskwie. Taka placówka rzeczywiście istnieje, jednak - zdaniem portalu - władze nie powinny z powagą podchodzić do takich osób.
"Uzdrowicielka" postanowiła przekazać jednej ze szkół uczniowskie mundurki i sprzęt komputerowy, co było przyczyną fety zorganizowanej na jej cześć. Sprzęt okazał się marnej jakości, a ubrania porwane.
Innym głośnym przypadkiem były "egzorcyzmy", których dokonywał ochroniarz jednego z meczetów w Atyrau na zachodzie Kazachstanu, wypędzający "dżina" z 9-letniej dziewczynki. Nagranie z tej "ceremonii" trafiło do internetu; nie wiadomo, od kiedy ochroniarz zajmuje się takimi praktykami. Portal Spik twierdzi, że praktyki takie są powszechne w całym Kazachstanie.
Z usług różnego rodzaju uzdrowicieli, wróżbitów i znachorów korzystają nie tylko zwykli ludzie, ale także wysokiej rangi urzędnicy, ludzie wykształceni na Zachodzie, a nawet lekarze.
"Czy można się dziwić masowym fascynacjom Kazachów ezoteryką, skoro w gabinetach i poczekalniach wielu urzędników nadal można znaleźć amulety chroniące przed urokiem, zaklęcia czy modlitwy w pięknych ramkach?" - pyta Arman Kudabaj, wykładowca Uniwersytetu Narodowego im. al-Farabi w Ałmaty. Według niego jedną z przyczyn tego zjawiska jest to, po upadku Związku Sowieckiego państwo zaniedbało system edukacji, opieki zdrowotnej i zabezpieczenia socjalnego.
"Władze nie wiedziały, co zaproponować w zamian. Na uczelnie i do instytutów naukowych przyszli ludzie, których trudno nazwać profesjonalistami. Nie ominęło to także medycyny. Nie wspominając już o korupcji na dużą skalę i jej konsekwencjach. Państwo nie było w stanie wszystkiego kontrolować (...). W efekcie w sferę religii zaczęli przenikać nowi misjonarze, a do medycyny – jasnowidze i uzdrowiciele. Pamiętam, że w tamtym okresie uzdrowiciele mieli swoje gabinety w przychodniach, a nawet własny kanał telewizyjny"; niektóre programy są wciąż emitowane - twierdzi Kudabaj.
Jego zdaniem pojawiła się nowa branża - turystyka pseudomedyczna. Ludzie rezerwują i kupują bilety z wyprzedzeniem, biorą urlopy, aby odwiedzić jakiegoś uzdrowiciela, często setki kilometrów od domu. Co więcej, nie chodzi tu tylko o praktyki pogańskie – uzdrawianie stało się obecnie dochodowym elementem działalności wielu oficjalnych centrów duchowych i liderów religijnych.
"Można zapytać, co w tym złego? Nie mam nic przeciwko takim usługom, jeśli rzeczywiście pomagają ulżyć czyimś cierpieniom. Ale zanim powierzymy komuś swoje zdrowie (...) powinniśmy mieć pewność, że ta osoba ma przynajmniej jakieś kwalifikacje i wiedzę medyczną. Niestety (...) takich gwarancji nie ma, nawet jeśli ściany gabinetów są pełne certyfikatów i dyplomów. W naszych czasach wydrukowanie dowolnego dokumentu z wszelkimi znakami wodnymi i pieczęciami to żaden problem (...). A kto będzie to sprawdzał, szczególnie w jakiejś wiejskiej głuszy (...) - pyta Kudabaj.
Według niego niektórzy "guru" czy "uzdrowiciele" zdołali się wzbogacić, zdobyć pewne wpływy i stworzyć lobby, które skutecznie sprzeciwia się regulacjom podobnych praktyk ze strony władz. (PAP)
gfh/ ap/