Ta wojna ma już wszystkie cechy wojny na wyniszczenie. Jest wojną o zasoby. Jednym z najważniejszych zasobów są ludzie, a właśnie ich brakuje - podkreślił w obszernym wywiadzie udzielonym portalowi Ukrainska Prawda deputowany partii Hołos (pol. Głos), członek parlamentarnej komisji bezpieczeństwa, obrony i wywiadu, a także dziennikarz i publicysta.
Kiedy zaplanowano kontrofensywę (która nadal trwa), plany mobilizacyjne zostały znacznie zwiększone. Teraz najprawdopodobniej potrzebne będą dodatkowe zasoby (ludzkie) ze względu na straty (zabici i ranni - PAP) oraz, być może, ze względu na konieczność sformowania nowych oddziałów. Do niedawna obywatele w wieku poniżej 28 lat, którzy nie służyli w wojsku, nie mogli zostać zmobilizowani. Armia jednak upierała się, że ich potrzebuje i poprosiła parlament o obniżenie tego wieku. Zrobiliśmy to w maju, lecz prezydent jeszcze nie podpisał ustawy. Nie wiem, dlaczego - powiedział Rachmanin.
Polityk dodał, że być może Wołodymyr Zełenski bierze pod uwagę trzy czynniki: nastroje społeczne, brak wykwalifikowanego personelu (aby jedna osoba mogła walczyć, 10 osób musi pracować na tyłach) oraz sytuację demograficzną.
"Ta sytuacja była niewesoła nawet przed rosyjską inwazją, a teraz, delikatnie mówiąc, nie poprawia się. Dzieję się tak zarówno z powodu migracji, jak też wojny" - podkreślił deputowany.
Rachmanin uważa, że zmobilizowanie osób młodszych jest konieczne z kilku względów.
Pierwszy to specyfika działań na froncie, gdzie żołnierze muszą kilometrami nieść na sobie kilkadziesiąt kilogramów wyposażenia, a następnie przystąpić do walki, co okazuje się trudnym zadaniem dla osób po 50. roku życia. Kolejną kwestią jest to, że działania wojenne stały się bardziej nowoczesne: wykorzystywane są bezzałogowe aparaty latające i programy komputerowe. Wymaga to umiejętności, które z reguły posiedli raczej młodzi ludzie, ponieważ trudno jest szybko nauczyć pracy ze skomplikowanymi technologiami kogoś, kto dopiero opanował obsługę telefonu - podkreślił Rachmanin.
Deputowany zauważył, że ukraińskie siły zbrojne nie mają w zasadzie pojęcia o stanie zasobów mobilizacyjnych.
Istnieje elektroniczny rejestr osób podlegających obowiązkowi służby wojskowej, lecz jest to baza danych, która została wpisana do rejestrów z papierowej dokumentacji, bardzo nieaktualna. Zdarzają się przypadki, że osoba zameldowana w Drohobyczu na zachodzie Ukrainy pracowała w Czerniowcach na południowym zachodzie i Kijowie, a potem wyjechała do Polski. Następnie wróciła, a teraz walczy albo już zginęła, lecz w miejscu ostatniego zameldowania otrzymuje wezwanie do miejscowej komendy uzupełnień.
Inną kwestią związaną z trudnościami mobilizacyjnymi jest gwałtowny wzrost liczby młodych ludzi, którzy ponownie podjęli studia (nierzadko fikcyjnie), by uniknąć mobilizacji. Obecnie parlament rozpatruje projekt ustawy o zniesieniu odroczenia poboru dla takich osób, jednak - jak zauważył Rachmanin - powołanie tych ludzi nie będzie miało większego wpływu na ogólny obraz sytuacji. Tym bardziej, że prawo nie działa wstecz i obywateli, którzy zaczęli już naukę, nowe przepisy nie obejmą.
Zapytany o to, czy poborowi przebywający za granicą powinni być ścigani, a Ukraina powinna ubiegać się o ich ekstradycję, deputowany odparł, że jest to działanie pozbawione sensu, ponieważ udowodnienie człowiekowi, że uchyla się od służby i dlatego wyjechał, a następnie przeprowadzenie procedury ekstradycyjnej byłoby długotrwałym i skomplikowanym procesem.
Równie sceptycznie ocenił pomysł powoływania do armii więźniów. Rachmanin przytoczył przykłady, gdy zmobilizowani z kryminalną przeszłością nie tylko nie stanowili dobrego przykładu, ale byli wręcz zagrożeniem dla innych żołnierzy - np. zażywali narkotyki, potem pod ich wpływem chwytali za broń i strzelali do kolegów, a dowódcy musieli ich izolować od reszty jednostki i odmawiać im dostępu do broni.
Wszystko to powoduje, że armia nie ma zasobów, by zapewnić rotację przemęczonym fizycznie i psychicznie żołnierzom, którzy od kilkunastu miesięcy nie mieli ani jednego dnia wolnego. Nie zastąpią ich członkowie Obrony Terytorialnej. Chociaż jest ich wielu i wykonują lwią część frontowej pracy, są gorzej wyszkoleni i wyposażeni, a także chaotycznie dowodzeni - zauważył rozmówca Ukrainskiej Prawdy.
Deputowany przypomniał, że szefowie terytorialnych centrów uzupełnień otrzymują wytyczne dotyczące konkretnej liczby poborowych, których należy zmobilizować. Niemniej, o ile na początku wojny udawało się wypełnić plan w 80-90 procentach, o tyle obecnie w niektórych regionach odsetek ten wynosi 10.
Zmiana kierownictwa terytorialnych centrów uzupełnień, przeprowadzona latem tego roku, też nie przyniosła oczekiwanych rezultatów. Coraz częściej w mediach pojawiają się informacje o poborowych pragnących uniknąć służby, którzy zostali pobici przez starszych rangą żołnierzy przy cichym przyzwoleniu policji - zauważył Rachmanin.
"Użycie siły fizycznej wobec zmobilizowanych ludzi nie jest, niestety, niczym nowym i myślę, że skończy się nie wtedy, gdy zmienią się szefowie komend uzupełnień, ale wtedy, gdy wydane zostaną dziesiątki, setki wyroków bezwzględnego pozbawienia wolności dla osób dopuszczających się przemocy fizycznej" - ocenił deputowany.
"Jest to pytanie do organów ścigania, dlaczego się uśmiechają i nie sporządzają protokołów. To pytanie do sędziów, dlaczego nie wydają odpowiednich wyroków. To pytanie do organów prowadzących postępowania przygotowawcze, dlaczego nie przyspieszają tych dochodzeń" - powiedział Rachmanin.
Polityk przedstawił też racje drugiej strony, czyli komend uzupełnień. Przytoczył opowieść jednego z komendantów, który na posiedzeniu komisji parlamentarnej przyznał: "Mam problem. Z jednej strony otrzymałem plan mobilizacyjny i jeśli go nie wykonam, dostanę w łeb. Z drugiej strony, jeśli wypełnię go w jakikolwiek sposób, łapiąc ludzi na ulicy, dostanę po głowie za łamanie innych praw. Tak czy inaczej, głowa będzie mnie bolała".
Rachmanin podkreślił, że duży problem podczas mobilizacji żołnierzy stanowi wszechobecna korupcja. Jak zauważył, nie ma w zasadzie dnia, by ukraińskie media nie donosiły o coraz to nowych aferach związanych z łapówkami dla szefów komend uzupełnień, lekarskich komisji kwalifikacyjnych, pracowników uczelni wystawiających za odpowiednią opłatą legitymacje studenckie etc.
Tak dłużej być nie może. Dopóki jednak nie pojawi się złoty środek, który rozwiązałby te problemy, dopóty nie każdy będzie wykonywał swoją pracę uczciwie - przyznał polityk. (PAP)
kgr/