W Charkowie pochowano rodzinę, spaloną we własnym domu po rosyjskim ataku dronowym [NASZE WIDEO]

2024-02-12 16:04 aktualizacja: 2024-02-13, 11:18
Ludzie przynoszą zabawki, znicze i kwiaty przed dom w Charkowie, gdzie zginęła rodzina Putiatin z trójką dzieci w pożarze w wyniku ataku Rosji z zastosowaniem dronów uderzeniowych Shahed. Fot. PAP/Vladyslav Musiienko
Ludzie przynoszą zabawki, znicze i kwiaty przed dom w Charkowie, gdzie zginęła rodzina Putiatin z trójką dzieci w pożarze w wyniku ataku Rosji z zastosowaniem dronów uderzeniowych Shahed. Fot. PAP/Vladyslav Musiienko
Setki osób pożegnały pięcioosobową rodzinę, która zginęła w spalona we własnym domu po ataku rosyjskich dronów na Charków na północnym wschodzie Ukrainy. Zabici to rodzice i synowie: najstarszy miał siedem, średni cztery lata, a ich najmłodszy brat – tylko dziesięć miesięcy.

„Niech wszyscy ci, którzy popierają tę wojnę i Putina, spłoną tak, jak spłonęły moje dzieci i wnuki” – łkała słaniając się nad trumnami matka i babcia ofiar.
„Niech zobaczy to cała Rosja. Nigdy tego nie przebaczę mimo, że urodziłam się w Rosji” – powtarzała na pogrzebie w poniedziałek w południe.

Ofiary to 35-letnia Olha i jej 39-letni mąż, Hryhorij Putiatin. Wspólnie wychowywali Ołeksija, Mychajłę i dziesięciomiesięcznego Pawła. W chwili ataku w piątek późnym wieczorem wszyscy spali w swoim domu we wschodniej części Charkowa.

„Drony uderzyły w bazę paliwową tam, za górką. Trafiły w zbiorniki z olejem napędowym, który zapalił się i zaczął spływać w dół, w kierunku naszych domów. Były to dosłownie rzeki ognia. Ich dom zajął się jako jeden z pierwszych” – mówi PAP jeden z sąsiadów rodziny. „Tam nie było nawet co zbierać, identyfikowali ich po DNA” – dodaje.  Przy ulicy Kotelnej, gdzie doszło do tragedii, całkowicie zniszczonych zostało 15 posesji. Kilkadziesiąt zostało uszkodzonych. Po domu rodziny Putiatinów pozostały osmalone ściany, dwa nadtopione wraki samochodów w ruinach garażu, powyginane od wysokiej temperatury rowerki i wózek dziecięcy. Przy resztkach ogrodzenia ludzie kładą zabawki i kwiaty, zapalają znicze.

„Ja się w tym domu urodziłam, Hriszka, to mój bratanek” – wyjaśnia, mówiąc o ojcu rodziny starsza kobieta, która przyniosła wielkiego, pluszowego misia i dwa wieńce. „To była zwykła, dobra, kochająca się rodzina. Ola pracowała w prokuraturze, ale od dłuższego czasu była na macierzyńskim, wychowywała synów. Hriszka bardzo jej pomagał” – opowiada.

„Olę i chłopców znaleźli tutaj, za tą ścianą, w łazience. Widocznie próbowała ich tam ratować. Ludzie z dalszych domów uciekali przez ogrodzenia do sąsiadów. Moim nie udało się nawet wyjść na dwór, tak szybko wszystko zajęło się ogniem” – relacjonuje. „W sąsiednim domu zginęło starsze małżeństwo. Byli chorzy i niedołężni, samodzielnie nie mogli uciec” – tłumaczy.

Na ulicy Kotelnej, nad którą wciąż unosi się swąd spalenizny i ropy, gromadzą się sąsiedzi. Z kwiatami w rękach stoją w błocie, wymieszanym z tłustym olejem. Za chwilę przyjedzie po nich autobus, który odwiezie ich na pogrzeb. Wszyscy milczą.

Rodzina  Putiatinów została pochowana na nowym cmentarzu nr. 18. Tam, gdzie łopocą tysiące flag nad świeżymi grobami ukraińskich żołnierzy, zabijanych przez Rosję od 719 dni wojny obronnej Ukrainy.

Z Charkowa Jarosław Junko (PAP)

kgr/