Pod koniec II wojny światowej i bezpośrednio po niej wielu przywódców III Rzeszy, niemieckich dowódców i zwłaszcza funkcjonariuszy SS próbowało uciec z terytorium okupowanych Niemiec, by uniknąć schwytania i kary. Bezpiecznym miejscem była dla nich przede wszystkim Ameryka Południowa – szczególnie Argentyna i Chile, ale również Ekwador.
"Uciekali raczej dowódcy, ludzie z doświadczeniem, a nie młodzi esesmani. W czasie wojny mieli zazwyczaj 30-40 lat, więc nie mogą już żyć. Ale jeszcze w latach 90. XX wieku namierzono Ericha Priebke, odpowiedzialnego za rzeź jeńców pod Rzymem i wydano go Włochom. Podobnie było z +rzeźnikiem z Lyonu+ Klausem Barbie. Wydano go Francji w 1983 roku. Eichmanna, +architekta Zagłady+, schwytano jeszcze wcześniej, bo na początku lat 60." - przypomniała dr Lubecka.
"W Ameryce Południowej żyje wielu potomków tych zbrodniarzy. Z doświadczeń kilku historyków wiem, że często nie chcą rozmawiać o swoich rodzicach i dziadkach" – dodała ekspertka.
"Simon Wiesenthal, zwany +łowcą nazistów+, nazwał szyderczo Amerykę Południową +Przylądkiem Dobrej Nadziei+. Chaotyczna sytuacja w Europie i brak zdjęć większości zbrodniarzy sprzyjały ucieczkom. Co więcej, szybko zaczęły powstawać tzw. +szczurze szlaki+, czyli po prostu trasy przerzutowe nakreślone przez ludzi sprzyjających nazistom, którzy stworzyli system bezpiecznych miejsc ukrycia, zaopatrywali uciekinierów w fałszywe dokumenty i gotówkę" – wyjaśniła ekspertka.
Historyczka zaznaczyła przy tym, że czasem pomagali im też Amerykanie, którzy chcieli zaangażować oficerów wywiadu SS w walkę z komunizmem i – jak pisał niemiecki historyk Gerald Steinacher, badający temat ucieczek nazistów – na początku zimnej wojny nie stronili od przyjmowania nazistowskich zbrodniarzy do swoich służb wywiadowczych.
Jednak najważniejszy szlak przerzutowy przebiegał z Insbrucku przez Alpy do Tyrolu Południowego, dalej do Rzymu, a stamtąd do portu w Genui, skąd organizowano "przerzut" przez ocean.
"Istotną rolę w ułatwianiu ucieczek odgrywał Watykan, a szczególnie austriacki biskup Alois Hudal, szef komisji charytatywnej w Watykanie, zwolennik Hitlera, oraz współpracujący z nim chorwacki franciszkanin Krunoslav Draganović. Prawdopodobnie nie była to hierarchiczna struktura, lecz raczej łańcuch, sieć ludzi pomagających nazistom, których główną motywacją był antykomunizm" – zaznaczyła rozmówczyni PAP.
W drodze do Rzymu uciekinierzy zatrzymywali się w klasztorach, m.in. w Merano i Bozen, dlatego ścieżkę tę nazywano również "szlakiem klasztornym". Prof. Steinacher w swojej książce "Zbiegli naziści" napisał, że "po zakończeniu wojny włoskie klasztory były pełne ukrywających się członków SS i kolaborantów z całej Europy" – podkreśliła dr Lubecka.
Hudal potwierdzał przed Międzynarodowym Komitetem Czerwonego Krzyża (MKCK) wiarygodność fałszywych dokumentów, dzięki czemu ich posiadacze mogli opuścić Europę. "Wiemy, że do 1951 roku wystawił lub potwierdził 120 tys. dokumentów. Historycy na razie doliczyli się 180 znanych zbrodniarzy, zbiegłych do Argentyny. Nie jesteśmy w stanie podać nawet szacunkowej liczby osób, które w ten sposób uniknęły odpowiedzialności. Być może wraz z odtajnianiem dokumentów w Archiwum Watykańskim dowiemy się, jaka była skala tego procederu" – zaznaczyła historyczka.
Jej zdaniem w zasadzie wszystkie przykłady takich ucieczek, jakie znamy, są bulwersujące, ponieważ dotyczą często największych zbrodniarzy. Niektórzy z nich działali na okupowanych ziemiach polskich - np. Josef Mengele, który przeprowadzał pseudomedyczne eksperymenty na ludziach w KL Auschwitz, Franz Stangl, komendant dwóch obozów śmierci, Sobiboru i Treblinki, a także Gustav Wagner, zastępca komendanta Sobiboru.
"Szlakiem szczurów" uciekli też "architekt Holokaustu" Adolf Eichmann, konstruktor przenośnych komór gazowych Walter Rauff, faszystowski przywódca Chorwacji Ante Pavelić, "kat Lyonu" Klaus Barbie, współodpowiedzialny za zabójstwo 15 tys. osób z niepełnosprawnościami Gerhard Bohne czy oficer SS Erich Priebke, współodpowiedzialny za egzekucję 335 Włochów – wymieniła dr Lubecka.
"Dzięki pomocy Hudala uciekinierzy otrzymywali nową tożsamość: Adolf Eichmann wyjechał do Argentyny jako Riccardo Klement. Z wdzięczności do Watykanu przeszedł z protestantyzmu na katolicyzm. Josef Mengele stał się Helmutem Gregorem, katolikiem z Tyrolu. Jako południowy Tyrolczyk należał do grupy volksdeutschów, czyli bezpaństwowców, i miał prawo do uzyskania paszportu od MKCK. Do śmierci mieszkał w Argentynie, Paragwaju i Brazylii" – wyjaśniła rozmówczyni PAP.
"Erich Priebke wyjechał jako litewski volksdeutsch pod nazwiskiem Otto Pape i uciekł do Argentyny. Walter Rauff, który wynalazł ruchome komory gazowe i był odpowiedzialny za śmierć 97 tys. ludzi, uciekł w 1949 roku +szczurzym szlakiem+ do Ekwadoru, a potem do Chile. W latach 1958–63 współpracował nawet z zachodnioniemieckim wywiadem BND" – dodała.
W jej ocenie po wojnie społeczeństwa i rządy niektórych państw Ameryki Południowej przyjaźnie odnosiły się do niemieckiej migracji i z chęcią przyjmowały zbiegłych nazistów. Szczególnie chętnie robiła to Argentyna, której prezydent Juan Peron chciał wykorzystać ich umiejętności, by przyspieszyć modernizację kraju.
Według badaczy współpraca między nazistami i tajną policją oraz wojskiem w Ameryce Południowej miała bliższy charakter w krajach mniej rozwiniętych, np. w Boliwii. W Argentynie byli nazistowscy naukowcy i inżynierowie też odgrywali ważną rolę w niektórych dziedzinach, np. Ronald Richter w budowie samolotów i badaniach jądrowych.
Dr Lubecka wyjaśniła, że od czasu pontyfikatu papieża Leona XIII Tajne Archiwa Watykańskie otwierały sukcesywnie swoje zbiory dla naukowców. "Jan Paweł II udostępnił dokumenty z okresu pontyfikatu Piusa XI, a w 2020 roku, na zlecenie papieża Franciszka, otwarto dostęp do dokumentów Piusa XII – czyli dwóch papieży, których pontyfikat przypadał na czas rodzenia się i trwania komunizmu, faszyzmu i nazizmu. Były to lata 1922-58. Prace historyków nad tym okresem dopiero się zatem rozpoczęły" – zaznaczyła przedstawicielka IPN.
"Przede wszystkim, być może, uda się znaleźć odpowiedź na pytanie, czy Pius XII wydawał bezpośrednie polecenia w sprawie wydawania zbrodniarzom dokumentów, czy w ogóle znał szczegóły tej operacji. A jeśli wiedział, to czy miał świadomość, komu wydawane są te dokumenty. Możliwe też, że papież o +Rattenlinie+ nic nie wiedział, a proceder ten był realizowany za jego plecami przez przedstawicieli średniego szczebla administracji watykańskiej" – oceniła dr Lubecka. (PAP)
ep/