Wiktoria Gorodeckaja: z wiekiem przychodzi tęsknota za prawdziwością [WYWIAD]

2024-08-20 09:05 aktualizacja: 2024-08-20, 16:04
Wiktoria Gorodeckaja. Fot. PAP/Radek Pietruszka
Wiktoria Gorodeckaja. Fot. PAP/Radek Pietruszka
Budowanie roli przypomina trochę pracę profilera. Szukanie odpowiedzi na pytanie: dlaczego moja bohaterka tak mówi, dlaczego tak czuje, wchodzenie w zakamarki jej duszy… To mnie najbardziej fascynuje w aktorstwie – mówi PAP Life Wiktoria Gorodeckaja, aktorka o litewsko-rosyjskich korzeniach, którą od 7 września będziemy mogli oglądać w tytułowej roli w nowym serialu TVP1 „Profilerka”.

PAP Life: Długo byłaś przede wszystkim aktorką teatralną, ale ostatnio zagrałaś w kilku filmach: „Doppelgänger. Sobowtór”, „Ukryta sieć” i „Biała odwaga”. A teraz główna rola w serialu kryminalnym „Profilerka”. Czujesz, że nastąpił przełom w twojej filmowej karierze?

Wiktoria Gorodeckaja: Nie mam takiego odczucia. Te wszystkie rzeczy były zrobione już jakiś czas temu i tak się ułożyło, że wyszły niemal w tym samym czasie. Ale przyznaję, że w pewnym momencie, po wielu latach pracy w teatrze, postanowiłam bardziej zainwestować w kino. Starałam się o role, chodziłam na castingi, zapraszałam reżyserów na spektakle, itd.. Na razie to dobrze się układa i przynosi efekty, choć oczywiście nigdy nie wiadomo, co będzie dalej. 

PAP Life: Masz w dorobku role teatralne, za które otrzymywałaś nagrody. Mimo to miałaś poczucie niedosytu? 

W.G.: Pewnie coś takiego się pojawiło. Przyszedł czas, kiedy zdałam sobie sprawę, że świat teatru jest kompletnie odrębną sferą uprawiania tego zawodu i nie ma to przełożenia na film. Bo świat filmowy raczej nie chodzi do teatru. Zrozumiałam, że nieważne, ile bym zrobiła w teatrze, to i tak nie pomoże mi to w żaden sposób zaistnieć przed kamerą. Dlatego skupiłam swoją energię i czas na filmie, żeby potem nie było za późno.

PAP Life: „Profilerka” to twoja pierwsza tak duża rola przed kamerą. Stresowało cię to trochę?

W.G.: Po castingu po prostu byłam szczęśliwa, że zostałam wybrana. Bardzo jestem wdzięczna Monice Młodzianowskiej, reżyserce „Profilerki”, że podjęła taką decyzję i że wybrała mi tak wspaniałego partnera jak Michał Czernecki. Zaskoczyło mnie, że już na castingu Monika dokładnie wiedziała kogo szuka, jakiego typu są to postaci. Bo często na castingu reżyserzy dają wolną rękę. Czasami to jest dobre, a czasami nie, bo jeżeli ktoś nie powie mi, czego konkretnie oczekuje, to możemy rozminąć się w swoich wyobrażeniach o roli. I wtedy można łatwo odpaść z castingu, bo reżyser stwierdzi: „A nie, to jednak nie tego szukam, szukajmy dalej”. Monika potrafi świetnie pracować z aktorami, kiedy robiliśmy kolejnego dubla, konkretnie mówiła: „Nie chcę tego i tego, a chcę to i to”. Dla mnie to było bardzo ważne. Dzięki Monice czułam się po prostu bezpiecznie. 


PAP Life: Zanim zaczęłaś wygrywać castingi, sporo było tych, z których odpadłaś. Jak sobie z tym dawałaś radę?

W.G.: Bardzo to się zmieniło, odkąd już miałam rodzinę. Wydaje mi się, że wtedy praca schodzi na dalszy plan. Jeżeli się pojawia, to wspaniale, a jeżeli jej nie ma, to i tak jest dużo do zrobienia. Chyba też dość wcześnie zrozumiałam, że nie jestem typem aktorki, która podoba się każdemu reżyserowi. Są tacy aktorzy, którzy bardzo dużo grają, bo mają w sobie coś takiego, że niemal przy każdej produkcji reżyser mówi: „Tak, chcę jego, bo on się wpisuje”. Ze mną tak jest, że tylko niektóre produkcje mnie chcą. 

Kiedyś brałam udział w castingu do filmu „Mała Moskwa”. Właściwie to nie był mój casting; byłam osobą, która „podrzucała” kandydatom do głównej roli męskiej tekst po rosyjsku. W ciągu kilku dni przewinęło się chyba z 20 aktorów i wtedy zrozumiałam, że po prostu musisz trafić w wyobrażenia, które ma reżyser. Możesz być wspaniały, bardzo zdolny, ale nie dostaniesz roli, bo się nie wpasowujesz w to, co on już sobie w głowie zbudował. Kiedy miałam casting z Leszkiem Żurkiem, który ostatecznie dostał tę rolę, od początku czułam: „Tak, to jest ten aktor”. 

Moja mama zawsze mówi: „Jeżeli czegoś nie masz, to znaczy, że to nie jest twoje”. Czasami trzeba od losu przyjmować to, co przychodzi i wiedzieć, że to jest najlepsze rozwiązanie w naszym życiu. Można sobie marzyć: „Powinnam żyć tak i tak, powinnam grać w Hollywood, itd.”. Ale myślę, że wcale bym tego nie chciała, bo to by mi zabrało bardzo dużo zabrało z życia prywatnego i takiego zwykłego spokoju. 

PAP Life: Pochodzisz z rodziny litewsko-rosyjskiej, urodziłaś się w Poniewieżu na Litwie, tam mieszkałaś do 18. roku życia. W „Profilerce” twoja bohaterka, Julia, jest Polką. Akcja dzieje się na Pojezierzu Augustowskim, niedaleko granicy z Litwą. W serialu pojawia się też wątek litewski. Jakie miejsce w twoim sercu i życiu zajmuje dzisiaj Litwa?

W.G.: Na Litwie mam brata, który jest strażakiem, założył tam swoją rodzinę. Jeżdżę na Litwę mniej więcej trzy razy w roku: na święta i w czasie wakacji. Mam wrażenie, że teraz jestem skupiona na tym, żeby tę kulturę, która jest we mnie, przekazać swoim córkom, często o tym myślę. Ostatnio zabrałam do Wilna swoją starszą córkę, pojechałyśmy na festiwal tradycyjnej muzyki litewskiej. Tam się zjeżdża cała Litwa, śpiewają słynne sutartines. To taki specyficzny sposób śpiewania, wielogłos, który jest tylko w kulturze litewskiej. Chciałam Ninie to wszystko pokazać. Chodziłyśmy razem na warsztaty, plotłyśmy ze słomy ptaszki, wycinałyśmy w drewnie i słuchałyśmy dużo litewskiej muzyki. No i codziennie jadłyśmy po trzy porcje lodów, bo kocham litewskie lody. Kiedy kręciliśmy w Augustowie, byłam szczęśliwa, że mam tak dobry dostęp do litewskiej kuchni. Uwielbiam litewski chleb z kminkiem, zawsze go przywożę do Polski i trzymam w zamrażarce, bo żaden inny mi tak nie smakuje. W Sejnach odkryłam takie wspaniałe miejsce, gdzie można było kupić chleb z kminkiem smażony w oleju i nacierany czosnkiem, kwas chlebowy do picia, litewskie ciasto sakotis, które jest podobne do polskiego sękacza, tylko ma bardziej spiczaste końcówki i wygląda trochę jak jeż. Całą ekipę namawiałam, żeby próbowali tych litewskich specjałów. 

PAP Life: Świetnie mówisz po polsku, bez śladu akcentu. 

W.G.: Dziś mówię lepiej po polsku niż po litewsku, mój umysł został kompletnie przeprogramowany. Kiedy przyjechałam do Polski miałam 18 lat i nie znałam ani słowa po polsku. To była spontaniczna decyzja. Moja mama od jakiegoś czasu pracowała w Polsce. Planowałam, że spędzę w Warszawie trochę czasu, ale tak się potoczyły moje losy, że zostałam. Nie bardzo wiedziałam, co mam ze sobą zrobić, miałam pewne zdolności wokalne, taneczne, na Litwie skończyłam szkołę muzyczną. Zgłaszałam się do różnych programów, ale nic z tego nie wynikało. 

W końcu ktoś podsunął mi pomysł, żeby jest taka szkoła państwa Machulskich i żebym się nią zainteresowała. Nigdy nie marzyłam o aktorstwie. Tam po raz pierwszy usłyszałam, że mam pewne predyspozycje w tym kierunku. Tylko ten wschodni akcent… Musiałam nauczyć mówić się mówić po polsku bez akcentu i dowiedziałam się, że jeśli chcę to osiągnąć, to muszę przestać mówić w jakimkolwiek innym języku niż polski, żeby aparat mowy pracował tylko w jeden sposób. Nawet ze swoją mamą rozmawiałam tylko po polsku. 

Teraz kiedy jadę na Litwę, potrzebuję mniej więcej doby, żeby się przełączyć i dopiero wtedy zaczynam mówić czysto po litewsku. Ale pierwsze chwile są trudne i moja rodzina na Litwie już się przyzwyczaiła, że czasami brakuje mi słów, albo że mam polski akcent. Natomiast mój mąż, który jest Polakiem, mówi, że lubi ze mną jeździć na Litwę, bo tam jestem inna.

PAP Life: To znaczy jaka?

W.G.: Bardziej otwarta, bardziej gadatliwa. Na początku, kiedy przyjechałam do Polski, było we mnie dużo lęku i takiego wstydu. Może też za ten wschodni akcent, co spowodowało, że zrobiłam się bardziej introwertyczna. Czasami się tego pozbywam, jeżeli jestem w towarzystwie, które budzi moje zaufanie. Mimo że mieszkam już w Polsce dłużej niż na Litwie, wydaje mi się, że to gdzieś we mnie siedzi. Czasami jestem pytana, czy nazywam się Gorodeckaja czy Gorodecka. Nazwiska Gorodecka używałam 20 lat temu, bo nie chciałam, żeby rzucało się w oczy, gdy chodziłam na castingi. Wstydziłam się swojego pochodzenia, kombinowałam, żeby się tego, co wschodnie, pozbyć. Teraz wiem, że to jest częścią mnie i składa się na to, kim jestem. Na moją wrażliwość, na mój temperament, na moje postrzeganie ludzi. Kiedy dostałam się do Teatru Narodowego, to na afiszu musiałam mieć takie nazwisko, jakie mam w papierach, czyli Gorodeckaja. Ale później moje nazwisko pojawiało się pod różnymi postaciami i czasem zastanawiałam się, czy nie powinnam jednak używać tylko Gorodecka, żeby nie utrudniać ludziom życia, bo nie ukrywam, że jest to nazwisko trudne do wymówienia. Na razie intuicja mi podpowiada, żeby zostać przy Gorodeckaja. Wydaje mi się, że z wiekiem przychodzi tęsknota za prawdziwością i byciem w wewnętrznej prawdzie ze sobą. Mam 42 i nie chcę nikogo udawać.

PAP Life: Masz też korzenie rosyjskie, twoja mama jest Rosjanką. Czy dziś w kontekście wojny rosyjsko-ukraińskiej, kiedy Rosjanie są wszędzie źle widziani, nie masz z tym jakiegoś obciążenia?

W.G.: Staram się od tego odcinać. Zbudowałam sobie pewną bańkę dla własnego spokoju psychicznego. Moja historia jest skomplikowana, także z tego względu, że jestem z mieszanej rodziny. Jestem pół-Rosjanką, ale moja mama też urodziła się na Litwie, a ja w życiu nie mieszkałam w Rosji, nigdy nie utożsamiałam się z tym krajem, choć w domu mówiliśmy po rosyjsku. Był taki czas, kiedy skończył się Związek Radziecki i Litwa odzyskała niepodległość, że Rosjanie nie byli u nas mile widziani. Byliśmy rosyjską rodziną na Litwie i patrzono na nas trochę z ukosa, więc można powiedzieć, że właściwie niemal od zawsze musiałam sobie radzić z brakiem akceptacji. Ale broń Boże, nie chciałabym, żeby to zabrzmiało, że mam z tym jakiś wielki problem. Jestem naprawdę szczęśliwa, że tak się moje życie potoczyło. Spotkałam cudownego człowieka, z którym stworzyłam wspaniałą rodzinę, praca daje mi dużą satysfakcję i co jakiś czas przychodzą do mnie bardzo ciekawe wyzwania. Żyć nie umierać. 

PAP Life: Kiedyś przyznałaś, że na początku swojej drogi zawodowej byłaś pracoholiczką. 

W.G.: Nie byłam przez to specjalnie lubiana na studiach. Uważałam, że wszystko należy wypracować, powtarzać, żeby się rozwijać. Nie lubiłam improwizować, tak jak wielu moich kolegów. Być może miało to związek z wieloletnią nauką gry na skrzypcach. Tam, jak się czegoś nie wyćwiczy, to nie wyjdzie dobrze. To ukształtowało mój charakter. I to też staram się przekazać moim dziewczynom. Starsza poszła już do szkoły muzycznej na skrzypce - sama chciała. Widzę, że ćwiczenia nie przychodzą jej łatwo, jednak wydaje mi się, że kiedyś to zaowocuje. Ale też nie mam takiego przeświadczenia, że jak ktoś dużo nie pracuje i nie wymaga od siebie, to jest mniej wartościowym człowiekiem. Zresztą sama też się zmieniałam. Z wiekiem odpuściłam. Może się starzeję, może mam mniej siły. Ale nadal jestem zadaniowa, lubię aktywnie żyć, poznawać nowych ludzi, zapisuję się na jakieś warsztaty. Lubię, kiedy budzę się rano, mam listę rzeczy do zrobienia i po kolei je realizuję. Wtedy jestem szczęśliwa - po prostu tak już mam. 

PAP Life: Czyli już nie zdarza ci się, jak kiedyś, nocować w Teatrze Narodowym?

W.G.: Nie (śmiech). Kocham ten teatr. Narodowy ma wspaniały zespół. To było miejsce, które na jakimś etapie mojego życia było najważniejsze. Wydaje mi się jednak, że z czasem przychodzi taka refleksja, że chcielibyśmy mniej pracować, nie zaharowywać na śmierć, bo zdajemy sobie sprawę, że to nie praca jest sensem naszego życia. Staram się też nie stracić takiej spontaniczności i lekkości. Po pierwsze, to daje dużą przyjemność, a po drugie, to jest coś, co często ma większą wartość niż to, co się wypracowuje w wielkim trudzie.

PAP Life: Doświadczenie teatralne pomaga, czy przeszkadza przed kamerą? 

W.G.: Kiedyś, zaraz po studiach, gdy dopiero zaczynałam pracę w Narodowym, na jakimś castingu usłyszałam zarzut, że jestem zbyt teatralna. Ale taka sytuacja zdarzyła się tylko raz, więc doświadczenie teatralne chyba nie jest przeszkodą. Nie powiedziałabym też, że pomaga przed kamerą, ale moim zdaniem pomaga w przygotowaniu do roli. Po doświadczeniach pracy w teatrze, gdzie to przygotowanie jest tak intensywne, tak głębokie i długie, mam potrzebę budowania roli w filmie w podobny sposób. Myślę, że gdybym najpierw trafiła do kina, gdzie jednak poświęca się na to mniej uwagi, to nie nauczyłabym się, że można aż tak głęboko zrobić research tematu. W teatrze miesiącami rozmawia się o roli. Czasami mi brakuje mi takich dyskusji przy filmie, ale staram się to nadrobić sama. 

PAP Life: Wracając do „Profilerki”. Profiler stara się wniknąć w umysł sprawcy, rozważa jego motywy i na tej podstawie tworzy jego profil psychologiczny. To trochę przypomina pracę nad budowanie postaci. 

W.G.: To mnie najbardziej fascynuje w aktorstwie. Szukanie odpowiedzi: dlaczego ona tak mówi, dlaczego tak czuje, wchodzenie w zakamarki jej duszy. Interesuje mnie, jak działa umysł człowieka, jakie mechanizmy nami kierują. Bardzo się ucieszyłam z „Profilerki” także dlatego, że Julia uprawia konkretny zawód. Starałam się poznać, na czym polega ta praca. Przeczytałam książki polskiego profilera, Jana Gołębiowskiego (psycholog kryminalny, autor wielu publikacji na temat profilowania nieznanych sprawców przestępstw – red.) i jestem pełna podziwu dla ludzi, którzy wykonują ten zawód. Muszą mieć ogromną wiedzę z wielu dziedzin, z medycyny sądowej, psychologii. Czasami profilerzy potrafią określić wiek i wykształcenie sprawcy.

PAP Life: Wiesz już, jaka będzie twoja następna rola?

W.G.: W tej chwili nie mam konkretnych planów. Zdjęcia do „Profilerki” skończyły się jesienią ubiegłego roku i od tamtej pory mam przerwę. 

PAP Life: Brak pracy cię nie stresuje?

W.G.: Kompletnie nie. Wiadomo, że jest tęsknota, ale nie ma strachu. Nawet jeżeli w ogóle przestałabym uprawiać ten zawód, to będę robić coś innego. Mogłabym na przykład pracować w kwiaciarni albo w pasmanterii. Kocham szyć, haftować, robić na drutach. Za każdym razem, kiedy wchodzę do pasmanterii, to najchętniej spędziłabym tam kilka godzin. W kwiaciarni mam podobnie, choć jeszcze nie umiem układać kwiatów (śmiech). Teraz mam w sobie bardzo dużą potrzebę ruchu, więc postanowiłam zapisać się na salsę kubańską. Taniec sprawia mi ogromną przyjemność, więc postanowiłam poświęcić na to trochę czasu. A poza tym będę chodzić na castingi i po prostu cieszyć się życiem. (PAP Life) 

Rozmawiała Iza Komendołowicz


Wiktoria Gorodeckaja – polska aktorka teatralna i filmowa pochodzenia litewsko-rosyjskiego. Urodziła się w Poniewieżu na Litwie. Do Polski przyjechała w wieku 18 lat, ukończyła Szkołę Aktorską Jana i Haliny Machulskich, a trzy lata później warszawską Akademię Teatralną. Zaraz po ukończeniu studiów otrzymała angaż w Teatrze Narodowym, gdzie występuje do dziś. Dwukrotna laureata Feliksów Warszawskich (nagroda za wybitną kreację teatralną). Ostatnio wystąpiła w filmach „Ukryta sieć”, „Doppelgänger. Sobowtór”, „Biała odwaga”. Od 7 września na antenie TVP 1 będzie można ją w serialu „Profilerka”, w którym gra główną rolę. Ma 42 lata.  Mama dwóch córek: Niny i Rity.

kgr/