Will Cockrell: największym ryzykiem w turystyce wysokogórskiej są błędy ludzkie i chciwość biznesu [WYWIAD]

2024-12-01 06:28 aktualizacja: 2024-12-01, 17:30
Namioty w bazie pod Mount Everestem. Zdj. ilustracyjne. Fot.PAP/EPA/Balazs Mohai
Namioty w bazie pod Mount Everestem. Zdj. ilustracyjne. Fot.PAP/EPA/Balazs Mohai
Największym niebezpieczeństwem są błędy ludzkie oraz chciwość organizatorów wysokogórskiego biznesu – powiedział PAP.PL Will Cockrell, pisarz i dziennikarz śledczy, który zajmuje się problematyką związaną z Mount Everestem. Jego najnowsza książka „Korporacja Everest. O zapaleńcach, awanturnikach i ich biznesie na dachu świata” właśnie ukazała się nakładem wydawnictwa Filtry.

PAP.PL: Wspinaczka wysokogórska cieszy się rosnącą popularnością nie tylko wśród osób uprawiających ją w stylu sportowym. Kiedy narodziła się turystyka himalajska?

Will Cockrell: Oczywiście wszystko zaczęło się od Mount Everestu. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy z tego, jak młody jest ten biznes. Pomysł narodził się w latach 80. ubiegłego wieku. Prace nad koncepcją turystyki wysokogórskiej trwały do początku lat 90. W 1992 roku przewodnik po raz pierwszy wprowadził klienta na szczyt. Na wielką skalę rozwinęła się w latach 2000.

PAP.PL: Jednak nie obyło się bez tragedii. W 1996 roku na Everest wspinały się dwie komercyjne ekspedycje. Na ich czele stali doświadczeni himalaiści Rob Hall i Scott Fisher. Pomimo ich profesjonalizmu, zginęli podczas burzy śnieżnej.

W.C.: Wyprawy Halla i Fishera to podręcznikowy przykład złego przygotowania. Szereg popełnionych błędów doprowadził do wielkiej tragedii.

PAP.PL: Gdy widzimy zdjęcia w internecie, które przedstawiają bardzo długie kolejki komercyjnych wspinaczy, którzy czekają na możliwość zdobycia szczytów, wygląda to, jakby agencje nie wyciągnęły wniosków ze wspomnianej tragedii.

W.C.: Wbrew pozorom, zaszły zmiany. Podczas wypraw Halla i Fischera większość osób wspinających się nie posiadała doświadczenia w porównaniu z tymi, które robią to dziś. Oni wiedzieli, jak się wspinać, ale nie potrafili tego dopracować. Dzisiaj przewodnicy zabezpieczyli każdą drogę. Największym obecnie niebezpieczeństwem są błędy ludzkie albo chciwość organizatorów tego biznesu.

PAP.PL: Czy w tak zaludnionych przez turystów górach jest jeszcze miejsce dla sportowców? Ci, którym zależy na podejmowaniu ekstremalnych wyzwań, spotykają się obecnie z utrudnieniami.

W.C.: Jak wiemy, Everest jest największym szczytem i jest około 20 możliwości jego zdobycia. Jedna z nich jest "zarezerwowana" dla przewodników oraz ich klientów. Sportowcy mają 18 czy 19 innych opcji do wyboru. W zimie nie ma tam wspinaczy. Bardzo często sportowcy starają się dokonać najszybszego wejścia na szczyt. Mają wiele możliwości, jeśli chcą osiągnąć coś fenomenalnego, bez wsparcia w postaci dodatkowego tlenu.

PAP.PL: Jak w takim razie turysta wysokogórski powinien przygotować się do wspinaczki na ośmiotysięcznik?

W.C: Samo wejście na Everest nie jest łatwe, ale są konkretne czynności, jakie mogą nam w tym pomóc. Jeśli ktoś jest dobry w trekkingu lub w bieganiu, to dobra podstawa. Najważniejsze jest oswajanie się z wysokością. Przyzwyczajanie się do raków i uprzęży. Najlepiej trenować podczas wspinania na mniejsze szczyty. Istotne jest to, jak się czujesz. Jeśli wejście na sześciotysięcznik nie jest dla ciebie problemem, możesz myśleć o Evereście.

PAP.PL: Wraz z rozwojem wysokogórskiej turystyki pojawia się inny problem. Obecność dużych grup generuje ogromne ilości śmieci i nieczystości. Czy były próby wprowadzenia jakichś restrykcji w tej kwestii?

W.C.: Wprowadzenie zmian w tym zakresie w Nepalu jest bardzo trudne. To jeden z najbiedniejszych krajów na świecie. O wiele łatwiej jest działać w tym zakresie na Zachodzie. Przykładem może być Denali, niegdyś McKinley na Alasce czy Mount Blanc. To są góry z bardzo specyficznymi restrykcjami w zakresie liczby osób, które mogą przebywać tam w danym momencie oraz wpływu na środowisko, jaki mogą wywierać. Zajęło to dużo czasu, zanim doszło do takiego poziomu. Niestety, Nepal jest biednym krajem, aczkolwiek z roku na rok jest coraz lepiej. Młodsze pokolenia są lepiej wyedukowane, dzięki czemu mają większą świadomość ekologiczną.

PAP.PL: W swojej najnowszej książce pt. "Korporacja Everest. O zapaleńcach, awanturnikach i ich biznesie na dachu świata" poświęca pan sporo miejsca szczególnym osobom. Jest to grupa społeczna, której osiągnięcia często wydają się być umniejszane. Chodzi o Szerpów, czyli ludność lokalną, która może się pochwalić wyczynami sportowymi, ale też jest częścią himalajskiego biznesu.

W.C.: Moim zdaniem nie są oni postrzegani jako wspinacze drugiej klasy. Należy pamiętać, że jedną z pierwszych osób, które stanęły na Evereście, był Szerpa. Tenzing Norgay nie został wybrany, bo był Szerpą. To często powtarzany błąd. Edmund Hillary był bardzo sprytny. Wybrał Tenzinga ze względu na jego umiejętności, nie jako przewodnika. Można się spierać o to, kto komu był przewodnikiem, ale jedno jest pewne: jednym z pierwszych zdobywców Mount Everestu był Nepalczyk i nie da się tego Nepalowi odebrać.

PAP.PL: Jaka rolę Szerpowie odgrywają w komercjalizacji wspinaczki wysokogórskiej?

W.C.: Szerpowie żyją u stóp najwyższych gór na świecie. W ich kulturze góry są bóstwami, więc nie powinni czerpać zysków z wprowadzania na nie ludzi. Jednak korzyści płynące z dóbr i pieniędzy sprawiają, że korzystają z takiej okazji. Głównie chodzi tu o trekking. Na sześćdziesiąt tysięcy ludzi uprawiających trekking przypada tysiąc wspinaczy. Dzięki temu, że się nimi zajmują, Szerpowie posyłają dzieci do szkół, kształcą się na inżynierów czy pilotów. Dzięki turystyce w dolinie Khumbu powstają restauracje, hotele. Należy zrozumieć ich perspektywę oraz to, że poprawia to sytuację finansową tego ubogiego kraju.

Najnowszy reportaż Willa Cockrella pt. "Korporacja Everest. O zapaleńcach, awanturnikach i ich biznesie na dachu świata" w tłumaczeniu Agnieszki Wilgi ukazała się w październiku 2024 roku nakładem wydawnictwa "Filtry".

kgr/ jos/ pp/